rozdział drugi

9.5K 272 1
                                    

      Brooke pisała z Zachem jeszcze parę godzin. W trakcie rozmowy dowiedziała się, że mężczyzna ma dwadzieścia sześć lat i mieszka w Nowym Yorku, czyli tak, jak ona. Mężczyzna jednak tego nie wiedział. Szesnastolatka podała mu jedynie imię i wysłała zdjęcie. Próbowała opowiedzieć mężczyźnie o tym, co ją gryzie, ale za każdym razem, gdy zaczynała temat, dopadały ją wyrzuty sumienia, że to, co powie może go nieco przytłoczyć. Nawet jeżeli był dorosłym facetem i takie sprawy nie powinny go aż nazbyt przejąć; zwłaszcza, że się nie znali.

     Zach nie pokazał blondynce jak wygląda. Właściwie oboje nie wiedzieli nawet jaki mają kolor oczu; Brooke wstawiła bowiem na swój profil zdjęcie, na którym twarz zasłaniała telefonem. Być może i lepiej, bo dzięki temu dziewczyna nadal była anonimowa.

    Rozmowa z mężczyzną poprawiła jej humor, ale również i nieco zmęczyła. Dopiero gdy się pożegnali, Beooke zwróciła uwagę na zegarek, który wskazywał niemal dwudziestą trzecią trzydzieści. A dziewczyna musiała jeszcze odrobić lekcje i przygotować się na każdą z lekcji; zaskoczeniem nie było, że przykładała się do nauki. W głębi liczyła, że dostanie stypendium, na matkę w końcu nie mogła liczyć.

     Joanne Fitzboy, matka Brooke była całkiem bogata. Z pewnością mogłaby opłacić studia córce, zwłaszcza, że ta planowała nawet iść w jej ślady. Kobieta była jednak tak zapracowana, że szesnastolatka widziała ją może trzy razy do roku. Nieraz próbowała wytłumaczyć matce w jakiej znajduje się sytuacji, ale ta za każdym razem odmawiała jej pomocy, uważając, że u ojca będzie jej lepiej. Joanne miała jedynie na myśli fakt, że ojciec nie pracował, toteż miał czas dla Brooke, bo był tak biedny, że ubrania dostawała od matki lub dziadków; chociaż tyle. Brooke nienawidziła matki za to, że nie mogła z nią zamieszkać. Wprawdzie nie pokazywała jej siniaków, które całkiem często pojawiały się na jej ciele, ale przecież wiele razy dzwoniła, że ojciec i macocha się nad nią znęcali. Tym razem jednak, musiała przyznać, przesadzili. Podczas rozmowy z Zachem nie zwracała uwagi na ból, ale teraz nie mogła nawet się wygodnie położyć.

       Wreszcie znalazła wygodną pozycję na boku, co nie zmieniało faktu, że nie potrafiła zasnąć. Po części bała się, że w nocy przyjdzie jej ojciec z macochą, a wolała nie spać w razie gdyby chcieli jej coś zrobić. Oczywiście Brooke nazbyt się nakręcała, ale po tak długim czasie znęcania się na nią nie potrafiła inaczej. Leżała w łożku do piątej, nie czując nawet potrzeby snu. Postanowiła pobiec rano do matki, licząc, że jeżeli zjawi się u niej osobiście, kobieta jej wysłucha. Nie chodziło jej przecież o pieniądze, a, chociaż jedną, spokojnie przespaną noc.

     Specjalnie założyła bluzkę na krótki rękawek, który kończył się niemal w tym samym miejscu, co zaczynał się siniak, a właściwie siny ślad po dłoni ojca. Brooke nie miała ochoty na to patrzeć, ale chciała uświadomić matkę, co się dzieję. Jednocześnie liczyła, że kobieta nie zadzwoni do ojca i nie każe mu do niego wracać. Wtedy z pewnością musiałaby ponieść tego wielkie konsekwencje.

    Ojca i jego żony jeszcze nie było, gdy Brooke wyszła z domu. W lodówce było tylko kilka butelek piwa, ser, mięso oraz dwa jajka, więc dziewczyna postanowiła darować sobie śniadanie. Zamiast pojechać autobusem albo metrem udała się do kancelarii matki pieszo. Szła ponad pół godziny, aż wreszcie stanęła przed całkiem nowoczesnym budynkiem, w którym mieściła się kancelaria jej matki.
Brooke odetchnęła ciężko i weszła do budynku. Recepcjonista uśmiechnęła się uprzejmie, po chwili dyskretnie ziewając. Blondynka zbliżyła się do niej i odwzajemniła jej gest. Poprawiła rękawy bluzy, upewniając się, że jest ona na swoim miejscu.

— Dzień dobry, ja do pani Joanne Fitzboy. Przyszła już? — Zapytała się grzecznie, kładąc obie dłonie na ladzie. Przyjrzała się recepcjonistce, zauważając, że ma szaro-brązowe oczy z niebieską plamką w prawej tęczówce i rude piegi na nosie i policzkach. Była całkiem ładna, a gdy uśmiechała się, w jej policzkach pokazywały się dołeczki. Trudno było nie odwzajemnić takiego gestu.

— Przyszła pani idealnie — recepcjonista, która, zgodnie z plakietką na piersi, nazywała się Caroline Kreht, skinęła głową w stronę wejścia. Brooke odwróciła się, zauważając jak matka kieruje się w jej stronę ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy.

— Oh, dziękuję bardzo.

Joanne zmierzyła córkę od stóp do głów. Była zmęczona poprzednim dniem, toteż ruszyła w stronę windy, nakazując Brooke zrobić to samo. Szesnastolatka uśmiechnęła się smutno, licząc, że kobieta jeszcze się z nią przywita.

    — Cz-cześć — rzuciła cicho, gdy matka wcisnęła guzik z napisanym numerem cztery.

    — Co się stało, kochanie? — Czterdziestodwulatka poprawiła swoje blond włosy i uśmiechnęła się szeroko. Brooke miała wrażenie, że nie był to szczery uśmiech.

    — Chciałam z tobą porozmawiać. Gorąco tu, co nie? — Powiedziała głośniej i zdjęła bluzę, licząc, że mama zauważy jej siniak. Kobieta jednak była zajęta spoglądaniem na to, jak układają się jej włosy.

    — Usiądziemy w moim biurze i wtedy porozmawiamy.

     Biuro matki było zapewne warte niemal tyle samo, co cały dom Brooke. Nie podejrzewała, że jej mama jest aż na tyle bogata. Być może nie była wielkim znawcą w dziedzinie architektury wnętrz, ale podejrzewała, że mahoniowe biurko zostało stworzone ręcznie. A to z pewnością nie kosztowało mało.

    — Ojciec mnie pobił — Brooke powiedziała cicho, tak, jakby ją coś bolało. Usiadła na czarnym, skórzanym fotelu, spoglądając niepewnie na matkę. Szczerze mówiąc, to spodziewała się innej reakcji.

    — Naprawdę? — Joanne Fitzboy zrobiła wielkie oczy i ściszyła głos. Zatrzymała wzrok na ramieniu córki, a ta skinęła głową, podwijając lekko rękawek. Poza tym, na policzki również miała małego siniaka, który, pomimo korektora, nadal był lekko widoczny. — O Boże. Brooke, dlaczego mi o tym nie mówiłaś?

    — Mówiłam.

    — A-ale mówiłaś o kłótniach. Nie mówiłaś, że ojciec się nad tobą znęca — Brooke prychnęła cicho pod nosem, zrozpaczona, że matka jej nie rozumie.

    — W tym wypadku, to to samo, cały czas na mnie krzyczy — wyszeptała i spuściła głowę. Zaczęła szybko mrugać, próbując powstrzymać łzy. Chociaż wypłakała się już za to wcześniej, nie potrafiła powstrzymać drżenia warg. Być może dlatego, że była za delikatna na takie rzeczy i sama rozmowa o tym ją denerwowała.

    — A Judy? Podobno ją lubisz. Myślę, że trochę przesadzasz. Ja też się z tobą kłóciłam, z ojcem również. Wiem, że nie jest on ideałem, ale on może ci poświecić chociaż chwilę swojego czasu. Ja nie — matka odetchnęła głośno, a Brooke zamknęła chwilę oczy, trawiąc to, co usłyszała.

    — Nie rozumiesz — pościła uwagę szesnastolatki mimo uszu.

    — Być może złapał cię tak przez przypadek... — Brooke spojrzała na nią z niedowierzaniem, a matka przerwała w połowie zdania. — Nie? Ouh. Ale wiesz kochanie, że mimo wszystko u niego będzie ci lepiej — szesnastolatka zaczęła się zastanawiać, dlaczego jej własna matka nie może się nią zaopiekować, zwłaszcza, że sytuacja materialna jej ja to pozwalała. Zacisnęła wargi w wąską linię i już po chwili skierowała się do wyjścia, czując, że matka, choć początkowo wydała się przejąć, nadal pozostawała przy swoim zdaniu, że ojciec oferuje jej więcej.

    — Jak zwykle wszystko bagatelizujesz.

-     -     -
Przyznam szczerze, że nie spodziewałam się aż 40 wyświetleń w dwa dni. Bardzo dziękuję za nie, jak i również za gwiazdki.

10 ⭐️ i następny rozdział. To z pewnością nie będzie trudne. ^^

daddy ♡Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz