Chapter 4.

281 12 3
                                    

Jeszcze tak chujowej nocy to ja w swoim życiu chyba jeszcze nie miałam. Siedziałam do 3 nad papierami z informacjami o rzekomym Try Hard. Czy coś znalazłam, cokolwiek? Nie. I to mnie tak cholernie wkurzało, nie mam żadnych informacji. Żadnych najmniejszych gównem, typu gdzie lubią jeść, jednak to by się naprawdę przydało. Zasnęłam może po 5 a ktoś raczył mnie pięknie obudzić o 8 nad ranem. Dziękuje bardzo.

-Aaaaa!- ktoś piszczał na cały dom. Boże, łeb mi pęka, żołądek mnie boli, jest mi zimno i zaraz rzygnę, a ktoś kurwa mać mi jeszcze piszczy przy drzwiach. 

-O jeju! Aaaaa!- rozpoznałam, że to Ana. Wywlekłam się z łóżka i włożyłam za dużą, granatową bluzę przez głowę i ruszyłam uciszyć tą jędzę. W głowie mi się kręciło i wydawało mi się, że wszystkie moje rzeczy wirują. Kiedy wreszcie doczłapałam się do kuchni, gdzie było aktualne miejsce przebywania mojej pobudki, zobaczyłam Anę skacząca po całym pomieszczeniu i wielki bukiet kwiatów. 

-Ana, proszę cię, zamknij ta mordę!- próbowałam krzyknąć ale gówno z tego wyszło.

-Chlo...?- wreszcie stanęła i patrzyła na mnie jak na kosmitę.

-Nie Lady Gaga- wywróciłam oczami 

-Spałam nie całe 3 godziny, źle się czuję a ty mi jeszcze piszczysz!- wytłumaczyłam, dlaczego pewnie wyglądam jak zombi

-Sorry, ale zobacz co dostałam!- wskazała ten sam wielki bukiet 

-To od Micheala, napisał, że zabiera mnie na kolację!- była podekscytowaną. 

-Okey, to się zabezpieczajcie, a teraz bądź cicho- warknęłam i wróciłam do pokoju. Ana coś jeszcze mówiła, ale jej nie słuchałam. Jedyne czego chciałam to długi sen. I tak się stało. Kiedy się obudziłam było po 12 a w domu znowu było cicho jak w grobie. Wstałam i skierowałam się do kuchni z zamiarem zrobienia śniadania. Czułam się o niebo lepiej. 

Na lodówce na pomarańczowej samoprzylepnej kartce, było napisane gdzie każda z lokatorek idzie. Ugh, znowu będę sama. Ana poszła na przygotowanie się do randki, a Mia poszła z nią. Olivia pojechała na wyprzedaże wszystkich produktów do jakiegoś sklepu a ja miałam siedzieć w domu i, co było napisane grubszą czcionką i podkreślone dwa razy, mam nic nie zepsuć. Dzięki za zaufanie. 

Kiedy w spokoju przeżuwałam swoje płatki zadzwonił telefon. Oczywiście nie mój, bo do mnie nikt nie dzwoni, tylko jak się okazało Any. Nie zważając na nic odebrałam.

-Halo?- spytałam nadal mając kilka czekoladowych kulek w buzi

-Anastasia?- ktoś spytał

-Nie, sorry- przełknęłam

-Mogę ją prosić do telefonu?

-Aktualnie nie ma jej w domu, bo od 8 nad ranem jara sie jakąś kolacją i seksem z jakimś gościem- oznajmiłam popijając sokiem

-Tak?- ktoś spytał rozbawiony

-No. Coś przekazać?

-A z kim rozmawiam?- takie pytanie się zadaje na początku, gościu.

-Z tej strony osoba, która złamie ci nos jak skrzywdzisz Anę- powiedziałam słodkim głosem 

-Blue...- dlaczego jest zdenerwowany? wut? nic nie rozumiem

-Tak, we własnej osobie. Więc, masz jej nie zrobić dziecka rozumiesz? Mamy już i tak za dużo na głowie

-Nie mam takiego zamiaru- teraz się gościu stresuj

-To dobrze..- ktoś właśnie wszedł mi do domu i zaczął znowu drzeć mordę niesłynnym "Blue, skarbie wróciłem!" Jebnięty Fred.

-Sorry, muszę kończyć, mój narzeczony przyszedł- i się rozłączyłam.

Blue RaceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz