Promienie słońca wpadały przez okno. Uwielbiam... Przeciągnęłam się leniwie na łóżku. Nie, wróć, Słońce? Słońce, słońce...ranek... Cholera, zaspałam! Spojrzałam na godzinę w telefonie. Za półtorej godziny mam samolot do Warszawy. Poderwałam się z impetem z łóżka i pobiegłam przygotowywać się do łazienki. Po pół godzinie byłam już umyta, i pomalowana. Pięknie. Śniadanie? Kupię coś po drodze. Wzięłam moją torbę, do której włożyłam najpotrzebniejsze rzeczy i wezwałam taksówkę. Poranek prawie jak w „Kevin sam w domu".
Po kwadransie byłam już na lotnisku. Weszłam do środka i spojrzałam na terminal. Jeszcze trochę czasu zostało, więc poszłam na poszukiwanie jakiegoś sklepu, gdzie będę mogła kupić coś na szybko do zjedzenia.
Siedziałam w samolocie i oglądałam obraz za okienkiem jak z lotu ptaka. Mimo, że jakoś nie przepadam za lataniem, to co jak co, ale oglądać widoki uwielbiam. Wszystko jest takie malutkie, jak na jakimś rysunku. Mogłabym tak patrzeć godzinami...
W końcu wylądowaliśmy. Wzięłam swoją torbę i udałam się w kierunku Uniwersytetu, aby ustalić szczegóły mojego wyjazdu do Dortmundu.
Stanęłam przed drzwiami dyrektora. Zapukałam, a po chwili usłyszałam krótkie „proszę" dobiegające zza nich. Nacisnęłam klamkę i weszłam. Gabinet był bardzo duży, lecz wystrój nie podpasował mojemu gustowi. Ciemnobrązowe ściany, meble w kolorze gorzkiej czekolady, kompletnie niepasujące dekoracje, a po środku stało ciemne biurko, przy którym siedział na oko pięćdziesięcioletni mężczyzna.
Dzień dobry. Inga Mazur.-przedstawiłam się-Przepraszam, byliśmy umówieni? Bo nie przypominam sobie...-Tak. Jestem z Wrocławskiego Uniwersytetu. Przyjechałam omówić szczegóły dotyczące wyjazdu w ramach stypendium do Dortmundu...-Ale ja nie mam informacji, żeby to pani miała tam właśnie jechać.-Słucham?-Piotr... Emm, znaczy pan Chojnacki osobiście pojedzie przeprowadzić rozmowę i wywiad z piłkarzami.-Ale przecież to miało być stypendium za najlepsze umiejętności!-Czy pani właśnie podważa pani umiejętności pana profesora?!-Skądże! Po prostu myślałam, że miał to być konkurs wśród uczniów, a nie po to, żeby podcinać im skrzydła i na ich miejsce mieli wchodzić wykładowcy! Faktycznie, uczelnia świeci przykładem!-Ma pani coś jeszcze do dodania? Więc proszę wyjść.-powiedział poddenerwowany i wskazał mi ręką w stronę drzwi. Już chciałam mu jeszcze coś powiedzieć, ale dałam spokój. Nie miałam siły ani energii na takich ludzi...
Chodziłam ulicami Warszawy i nie wiedziałam co z sobą zrobić... Byłam zła. Tyle się starałam i co? Nici. Nici z Dortmundu, odwiedzenia Ani i Roberta, a co dopiero poznania całej ekipy ukochanej Borussii... Zaczęło kropić. Szłam właśnie chodnikiem z kubkiem kawy w ręku, kiedy wpadł na mnie jakiś facet.
-Uważaj jak chodzisz, ofermo!-krzyknęłam, kiedy zawartość styropianowego kubka znalazła się na mojej białej koszuli.-Was?-zapytał nie rozumiejąc. No tak, Niemiec. Powtórzyłam mu to samo z jeszcze większą pretensją.-Chyba ty uważaj, ja nie chodzę z głową wpatrzoną w buty.-odpowiedział mężczyzna i gapił się na mnie-No pewnie! Jasne! Wszystko przeze mnie! Ale jednak mi wisisz za pralnię, to moja ulubiona bluzka.-Ojej, jaka szkoda. Akurat twoja ulubiona bluzka... Prędzej czy później i tak byś ją wyrzuciła.-stwierdził ze stoickim spokojem i poprawił ciemne okulary, które zsunęły mu się z nosa.-Co ty nie powiesz?! A może nie?-A może tak?A idź w cholerę człowieku!-krzyknęłam ile sił ,rozpłakałam się jak małe dziecko i oparłam się o ścianę starej kamienicy, obok której się znajdowałam. Musiałam dać w końcu upust emocjom z dzisiejszego dnia. Mężczyzna lekko zdezorientowany patrzył się na mnie, a ja tylko osunęłam się w dół i nie mogłam przestać płakać. Spojrzałam się na niego przez załzawione oczy. Był wysoki, dobrze zbudowany, widać było, że ćwiczył. Rozpadało się na dobre. Mężczyzna poprawił swój kaptur i zrobił krok w moim kierunku, lecz zanim się odezwał, ja go wyprzedziłam i powiedziałam cicho, choć na tyle głośno, żeby usłyszał-Idź mi stąd. I patrz jak łazisz, bo ci się trochę kwitków do pralni uzbiera i się nie wypłacisz, palancie..On zawahał się, ale w końcu odszedł bez słowa. Nawet zwykłego „przepraszam" nie usłyszałam. No tak, faceci. A czego by się więcej po nich spodziewać !?