* 12 *

72 8 5
                                    


* 2 tygodnie później *

Szum.

Głośne rozmowy.

Łatwa do zapamiętania piosenka, puszczona na kilku głośnikach.

Wszystko co mnie otaczało, było mi niezwykle obce. Niesamowite, jak przez pobyt w jakimś głupim szpitalu, człowiek może odzwyczaić się od tak na pozór zwykłych rzeczy...

Zrzucając kaptur z głowy, ruszyłem do bramek, gdzie sprawdzane były wszystkie bagaże. Czułem, jak serce z każdą chwilą obijało się boleśniej o żebra i jak oddech stawał się coraz płytszy. Bałem się tego, co właśnie chciałem zrobić. Bałem się wszystkiego, co mnie otaczało.

Nie zawróciłem jednak, tylko brnąłem przed siebie jak głupi z nadzieją, że może rzeczywiście mi się uda. Że wreszcie będę miał w sobie tę cząstkę normalności, jakiej zawsze mi brakowało.

Nie miałem bladego pojęcia o tym, co może mnie spotkać w rodzinnym mieście. Zastanawiałem się, jak wiele się zmieniło od mojego wyjazdu. Jednego byłem pewien. Było im lepiej beze mnie.

*

Zajmując swoje miejsce przy jednym z okienek, od razu pogrążyłem się w znajomej piosence, lecącej ze słuchawek. Jak zwykle, okazała się dla mnie świetną odskocznią od tego, co działo się dookoła mnie. Nawet jeśli w grę wchodził lot samolotem...

Nie wiedzieć kiedy, udało mi się zasnąć.

Obudził mnie dopiero znajomy dźwięk przychodzącej wiadomości. Nie musiałem patrzyć na wyświetlacz, żeby wiedzieć że to właśnie Josh do mnie pisał.

Josh: I jak? Gdzie jesteś?

Tyler :): W samolocie, przestraszyłeś mnie. Chyba udało mi się zasnąć ...

Josh: :D Przepraszam. Dostanę jakieś zdjęcie? Musze przecież dokładniej wiedzieć, kogo będę szukał na lotnisku -_- :P

Tyler :): Chyba ja prędzej cię odnajdę, kolorowa czupryno : )

Josh: PROSZEEE.

Wypuściłem powietrze z płuc z głośnym świstem. Przez chwilę dosyć się wahałem, ale wreszcie udało mi się zrobić zdjęcie, które poszybowało wprost do chłopaka.

Tyler :):

Josh: Hej spryciarzu! Siedzisz tuż pod oknem ...

Tyler :): No i co? :D To tylko chmury, nie?

Josh: Ohh Tyler, dla ciebie wszystko to tylko „to".

Tyler :): No widzisz, nic nowego.

Odpisałem i blokując wyświetlacz, ponownie zamknąłem oczy. Czułem się okropnie i to nie z powodu lotu samolotem, lecz z powodu obecności innych ludzi na pokładzie. Odkąd pamiętam, byli moim najgorszym wrogiem...

*

Poczułem uderzenie. Dopiero po chwili nerwowego rozglądania się dookoła siebie zrozumiałem, że samolot zdążył już wylądować, a ludzie zaczęli zbierać się w kolejce do wyjścia. Ze względu na swoje bezpieczeństwo, siedziałem i czekałem, aż ci wszyscy głupcy wyjdą na zewnątrz. Wolałem wyjść ostatni i mieć ich z głowy.

Pewnie wyda się to wszystkim dziwne, dlaczego tak przestrzegam sobie ludzi, chociaż sam jestem człowiekiem, a co najgorsze... Josh również.

Lecąc do Columbus, miałem nadzieję na zaczęcie nowego rozdziału w swoim i tak już marnym życiu. Chciałem zmienić swoje podejście do życia, nie koniecznie zaczynając tak od razu. Poza tym, Josh wydawał się być inny... Owszem, też był upierdliwy, ale pisząc z nim miałem wrażenie, że jest w nim coś jeszcze. Coś, co chciałem poznać bliżej.

I właśnie z takim zamiarem, trafiłem tutaj, na lotnisko w Columbus*. Biorąc kilka dosyć spazmatycznych oddechów, odważyłem się wyjść z pokładu. Dalej pokierowałem się za małą grupką ludzi, którzy właśnie wchodzili na główną salę.

W tym samym momencie sięgnąłem do kieszeni bluzy, w której wymacałem swój telefon. Chciałem powiadomić Josha, że byłem już na miejscu.

Tyler :): Josh, jestem już ;|

Po kilku sekundowej przerwie, otrzymałem od niego odpowiedź, która nie mało mnie zaskoczyła.

Josh: Wiem. Widzę cię : >

Nerwowo podniosłem głowę i... zamarłem.

Niedaleko naprzeciw mnie, stał chłopak o włosach w kolorze szalonego różu. To był on. Ubrany w nieco wymymłany szary sweter i czapkę z daszkiem stał jak wryty, wymieniając się ze mną spojrzeniami. Nie wiedziałem co powiedzieć. Nie mogłem się nawet poruszyć, czułem jak każdy mięsień w moim ciele bezwarunkowo się spinał.

Dopiero chwilę później zorientowałem się, że Josh wcale nie był sam. U jego boku stał chłopak z czarnymi włosami. Byli sobie równi wzrostem. Nie musiałem długo rozmyślać, by domyśleć się że to właśnie był BRENDON... Muszę przyznać, że tak właśnie go sobie wyobrażałem. Mężczyzna o raczej nie postawnej ( w porównaniu do różowo włosego ) sylwetce, ułożonych włosach i drogich ubraniach ( patrz, oliwkowa bomberka, czarna koszulka i jakieś czarne rurki xP ). Wyglądał na pewnego siebie. Z jego twarzy nawet na chwilę nie schodził ten chytry uśmieszek...

- Emm... Cześć Tyler. – przyjemny dla ucha głos, wyrwał mnie z wszelkich rozmyślań.

- Jos... - nie zdążyłem dokończyć, a już byłem w silnych ramionach Josha. – Em.. Josh? Trochę mnie dusisz... - wydusiłem z trudem łapiąc powietrze do płuc.

- Wybacz.

~ * ~

Dun, Dun, Dun! Normalny rozdział, tylko troszkę chatu :P

Zastanawiam się, czy aby nie za szybko doszło do ich spotkania xD

No także ten, nie jestem zbytnio zadowolona z tego rozdziału, ale ...

Możecie powiedzieć co o nim sądzicie ;U

PS: Jest i Brendon ;P Lubie go, ale w tym opowiadaniu chyba będzie z niego taka dziweczka xD 

* Sorry *

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Aug 14, 2017 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

! Suicide Chat !Where stories live. Discover now