28.Wyznania

193 17 10
                                    

-J...James? Czy...Czy to...?- niepewnie okręciłam się do chłopaka.

Zwrócił na mnie swoje spojrzenie, a mnie ścisnęło w sercu kiedy ujrzałam w nim ból wymieszany z głębokim smutkiem i zagubieniem. W jego oczach nie było moich ulubionych iskierek radości i złośliwego błysku kiedy włączał mu się tryb "pewności siebie" jak ja to nazywałam. Tylko rozpacz. Bezdenna, zdradziecka, cholerna rozpacz.

-Och mój...-głos mi zadrżał, a pod powiekami poczułam pierwsze łzy, które już po chwili zaczęły torować sobie drogę na mojej twarzy.

Chłopak bez słowa przygarnął mnie do siebie i zamknął w szczelnym, ciepłym uścisku. Nie wiedziałam co mam zrobić. Co powiedzieć. Zrozumiałam jak musiał czuć się Jem wczoraj kiedy sama wypłakiwałam się na jego ramieniu.

-Pomyślałem, że chciałabyś wiedzieć. Powinnaś wiedzieć.-odezwał się po dłuższej chwili zachrypniętym z emocji głosem.-Will...Był ode mnie starszy. O całe dziewięć lat i naprawdę imponował mi. Chciałem brać z niego przykład. Jako dzieciak latałem za nim jak jakiś szczeniak. A potem... Jak miałem siedem lat popadł w kłopoty. Dziewczyna zdradziła go z najlepszym kumplem, jacyś kolesie w szkole się nad nim znęcali.-tu zacisnął ręce w pięści.-Rodzice nie poświęcali mu tak wiele uwagi ile powinni i jeszcze nie radził sobie w nauce. Pewnego dnia znaleźli go w jednej z kabin toaletowych. Przedawkował.

Zamurowało mnie. Miał brata i go stracił... Jak straszne musiało to dla niego być.

-James... Tak mi przykro.-wydusiłam w końcu.

Wzruszył tylko ramionami i wpatrzył się w jakiś punkt na niebie.

-Był samolubny.-zwrócił wzrok na nagrobek.-Nie pomyślał o nas. O mnie i o rodzicach. Matka zmagała się z depresją, a ojciec zaczął pracować ile wlezie i teraz widzę go w domu tylko wtedy gdy musi się wrócić po jakieś super ważne papiery do firmy.... Był cholernym hipokrytą!-ostatnie zdanie prawie wykrzyczał nierówno oddychając.

Ujęłam jego twarz w ręce chcąc by na mnie spojrzał. W końcu uległ a ja na moment pozwoliłam zatopić się w jego zielonych tęczówkach.

-Nie możesz tak o nim mówić. Rozumiesz? Nie dał sobie rady, nie mówię że było to szlachetne, ale... Ale myślę, że powinieneś zapamiętać go jako kochającego starszego brata a nie.. n-nie samobójcę.-ostatnie zdanie jakoś nie chciało przejść mi przez usta.

-Ale...

-Żadnego "ale"-przerwałam mu.-Słyszysz? Żadne "ALE". Zapamiętaj go najlepiej jak potrafisz. Nie skreślaj Williama tylko dlatego, że sobie nie poradził z kłopotami.

-Był słaby.-szepnął i chciał spuścić wzrok, ale nie pozwoliłam mu na to.

A może był silny? Odważny?-zaproponowałam.-W końcu odważył się pójść w nieznane...

Zadumał się przybierając na twarz tak poważną i napiętą minę jakiej jeszcze nigdy u niego nie widziałam. Po chwili westchnął przecierając kark i przytulił mnie do siebie wciągając zapach moich włosów, oraz głaszcząc po plecach.

-Od kiedy to jesteś taka mądra?-wymruczał cicho.

-Od zawsze.-odpowiedziałam z całkowitą pewnością siebie tym samym poprawiając mu nieco humor, czego dowodem było krótkie parsknięcie śmiechu.

Nie wiem jak długo staliśmy przy nagrobku, a ludzie nas mijający rzucali dziwne spojrzenie. Coś na wpół zgorszone, a na wpół współczujące. Po prostu trwaliśmy złączeni ze sobą i tak było dobrze. Nasze ciała pasowały do siebie idealnie. Jak dwa zagubione części układanki. Dwie cząstki w końcu się odnalazły.

Kiedy zaczęły drętwieć mi nogi usiedliśmy na polakierowanej na biało niziutkiej ławeczce skrytej w cieniu rozłożystej wierzby, której gałęzie przyjaźnie szeleściły na wietrze i rozmawialiśmy. Po prostu rozmawialiśmy. O naszej przeszłości i przyszłości. Ale głównie o Emily  i Will'u. O naszych przyzwyczajeniach, upodobaniach i fobiach. Nieczęsto dowiadujesz się, że twój...chłopak??? Bo chyba mogę tak go nazwać?? Boi się kociąt. Błagam kto się boi Kotów?!

Opierałam się o wygodny i umięśniony tors chłopaka, a ten obejmował mnie ramieniem. Niemal siedziałam mu na kolanach. Za każdym razem kiedy mijała nas jakaś babcia ze zniczami, bądź kwiatami spalałam buraka i odwracałam wzrok bo te patrzyły na nas jak na wcielenia szatana. W końcu nastała cisza, która o dziwo w niczym mi nie przeszkadzała. Wpatrywaliśmy się w spokojne lazurowe niebo i obłoki przemieszczające się po nim niczym żaglowce dryfujące po spokojnym bezkresie oceanu.

-Rosie?-pierwszy odezwał się James.

-Tak?-odparłam szybko jakby wyrwana z jakiegoś letargu.

-Możesz mi coś obiecać??

-Zazwyczaj nie składam obietnic, bo boję się że mogę ich nie dotrzymać. Ale teraz mogę zrobić wyjątek.

-Obiecaj mi, że mnie nie zostawisz.-szepnął ledwo dosłyszalnie. Tak cicho, że mogłabym to wziąć za podmuch wiatru, albo liście na nim szeleszczące.

Szybko okręciłam się na siedzeniu i przyjrzałam się mu. Był tak cholernie przystojny! Brwi ściągnięte miał w wyrazie skupienia. Potrafiłam rozpoznać już, że w ten sposób okazuje że się martwi. Znowu miał ten błysk w oku, chociaż nieco przyćmiony.

-Obiecuję.-wyszeptałam kreśląc palcami i poznając jego rysy twarzy. Iskry w jego oczach wybuchły jakby pod wpływem nagłej radości.

Już po chwili całował mnie tak jak jeszcze nigdy. A ja? Ja oddałam się mu w całości. Oddałam mu każdy cholerny kawałek mojego ciała i duszy. W tamtej chwili gotowa byłam zrobić wszystko dla tego ciemnowłosego młodego Boga i zagubionego chłopca, który całował mnie z taką namiętnością na cmentarnej ławce... 

***

Coraz bliżej końca...

**(Edit) dzięki za ponad 500 wyświetleń!! Jesteście wspaniali!^^


HopeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz