||IV||

357 46 34
                                    

— Panie Rosjo, jak pan to sobie wyobraża...? — Estończyk nagle oderwał wzrok od swojego komputera. — Jak to „Wyrzucić Białoruś”…? Ona wpadnie w furię!

Ivan z poważnym wyrazem na swojej bladej twarzy wpatrywał się w duże, szklane okno z widokiem na panoramę jakże potężnej Moskwy.

— Tak to. — oznajmił po dwóch, jakże wtedy długich minutach grobowej ciszy. — Musi sobie poradzić jako kraj, personifikacja. Świat jest za mały na taką zakochaną w swoim bracie, którym jestem ja, psychopatkę.

Toris tylko siedział w bezruchu, powoli czując, jakby jego cały świat się zawalił. Wygnać Natalyę? Była jego jedynym powodem, aby znosić tą przeokropną pracę u niegdyś ZSRR. Wróć.

On był częścią ZSRR.

Miał ochotę wstać, wyjść przez dębowe, ogromne drzwi i uciec. Chciał tego i próbował do tego dążyć.

Jednakowoż nie chciał być sam.

Jasno włosa była jego priorytetem. Słońcem, światłem, które oświecało mu drogę i dawało nadzieję, że może ma jeszcze szansę na zdobycie jej delikatnego, ale zimnego serca, które według Arloskyavy było przeznaczone tylko dla Ivana. Nikogo innego.

Za każdym, cholernym razem brunet wyciągał w jej stronę pomocną dłoń.

Pragnął wyciągnąć z dołka, uzależnienia.

Uzależniona była od chorobliwej miłości. Nie widziała nikogo idealnego niż jej starszy brat.

Łapczywie chwytając po kolejne sposoby na uznanie u Rosjanina traciła grunt pod nogami.

Ryzykowała samotnością.

A jedyną przeszkodą, która stała jej na drodze do szczęśliwego panowania i życia, była ona sama.

Jej przepiękne oczy niczym u najurodziwszej, porcelanowej lalki były przysłonięte obsesją.

I dlatego się z każdym dniem zamykała w sobie.

Zamknięta w pokoju na trzy spusty i wyglądająca przez cały czas jak siedem nieszczęść.

Tak wyglądała jej rutyna. Szara, nieszczęsna i obdarta z resztek nadziei na lepsze jutro. A jakoś dziewczynie nie było siebie żal.

Usychała. Jak niezadbana róża, która była niegdyś tą powalającą swoją urodą, jednakże nadal ostrymi niczym brzytwa kolcami, powodujące za jednym dotknięciem ukłucie i spłynięcie parę kropelek szkarłatnej krwi na posadzkę.

— Raivis. — Braginsky pstryknął palcami przed nosem wystraszonego Łotwy. — Zawołaj Natalyę, już. Nie każcie mi tego przedłużać.

— T... tak jest, p... Panie Rosjo! — zająknąwszy cichutko poderwał się z miejsca i wyszedł z pomieszczenia tak szybko, jak mógł.

— ZSRR... — Litwin nerwowo przełknął głośno ślinę. Nienawidził tego słowa, ale aby uspokoić szefa przed swoją sugestią musiał to z siebie wydusić. — Jest pan pewny o wyrzuceniu panienki Białoruś? Zawsze może to pójść na naszą niekorzyść, a panienka skorzysta z pomocy USA?

Po pokoju rozległ się cichy, z lekka dziecinny śmiech. Każdy się go bał. Nie zwiastował nic dobrego, a wręcz przeciwnie.

— Ah, Litwo...

Dlaczego mi to robisz? || LietBel ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz