Resurrection. - 16.

274 18 1
                                    

Tępy ból rozlał się jakąś straszną falą napiecia w całej mojej głowie. Zacisnęłam powieki, jakby oczy miały mi wyleźc na wierzch... ale zaraz poczułam, że raczej mają ochotę zapaśc się głęboko w czaszkę. Ból był tak silny i pulsujący, że naprawdę nie wiedziałam w pierwszej chwili co mi jest. Dopiero potem przypomniałam sobie co się stało poprzedniego wieczoru.
Westchnęłam ciężko jak jakiś umarlak, którego budzą w grobie. Próbowałam się jakoś inaczej ułożyć, zdawało mi sie, że całe moje ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Jakby wszystkie części ciała zamieniły się ze sobą miejscami. Jednak alkohol w takich ilościach mi nie służy, pomyślałam. Nigdy nie doprowadziłam się do takiego stanu, więc nawet nie miałam pojęcia, że mogę tak to odchorowywać. To było coś strasznego. Ból powodował mdłości... a może to po prostu sfatygowany żołądek zaczął strajkować. W każdym bądź razie tak czy inaczej nie miałam siły zrobić absolutnie nic.
Jedyne co udało mi się osiągnąć to przekręcił się z boku na plecy. Tak jak ległam tak zostałam nawet nie poprawiając sobie kołdry, która dość niewygodnie skłębiła mi się pod tyłkiem. Nie było po prostu nawet takiej opcji, bym się ruszyła po cokolwiek. Nie chciało mi się nawet otwierać oczu. Zajęczałam tylko cicho czując jak mózg skręca się z bólu...
- Boli? - usłyszałam w pewnym momencie, na co otworzyłam, a raczej uchyliłam na milimetr powieki. W pierwszej chwili myślałam, że może majaczę, ale on był tu naprawdę. Stał w drzwiach do sypialni, w której leżałam i patrzył na mnie z założonymi rękami opierając się o framugę drzwi. Patrzyłam na niego nie bardzo kontaktując...
- Jak się czujesz? - zapytał cicho podchodząc do mnie i wciąz mi się przyglądając.
- Co ty tu robisz...? - wyjąkałam łapiac się za głowę i wzdychając zrezygnowana. Ten łomot w głowie nie dawał mi żyć...
- Hm... Dobijałem się do ciebie od tygodnia, ale nie raczyłaś mi otworzyć... Wczoraj też... Zajrzałem, bo pomyślałem, że może coś ci się stało. No, to co zobaczyłem nie do końca odpowiadało moim wyobrażeniom, ale myślę, że i tak dobrze zrobiłem, że tu przyszedłem.
Coś mi świtało. Piłam. Wypiłam o wiele więcej niż początkowo zakładałam, a wszystko przez wspomnienia... Zdjęcia, które powyjmowałam ze starej skrzynki. Później przed oczami miałam już tylko urywki...
Zajrzałam pod kołdrę i z przerażeniem spostrzegłam, że mam na sobie tylko bieliznę... Kiedy na niego spojrzałam uśmiechnął się.
- Nie panikuj. Nic nie było. Chociaż... ty wyrażałaś do tego ogromną chęć. - wymruczał patrząc w sufit. Wytrzeszczyłam oczy, ale zaraz je zamknęłam czując jak bolą.
- Co takiego?
- No... Próbowałaś mnie... uwieść? Zaciągnąc do łóżka, jak zwał tak zwał. - nie wierzyłam w to co słyszę... - Musiałem się bardzo starać, żeby cię od siebie odkleić.
- Co?!
- Nie przejmuj się. - mruknął znów. Nie patrzyl na mnie jakby powstrzymywał sie od śmiechu. - Położyłem cię do łózka, ściągnąłem wierzchnie ubranie i przykryłem kołdrą, a ty się wtedy na mnie obraziłaś, bo nie chciałem cię przelecieć. - teraz już było tego za wiele.
- Akurat! - wykrzyknęłam i nawet się podniosłam. Jakieś dziwne obrazy przelatywały mi przed oczami, ale przecież... ja miałabym zrobić cos takiego? - Nie wierze ci.
- Nie musisz. - wzruszył ramionami. Zauważyłam też, że przestał się dowalać... Tak jakoś... Nie pchał sie do mnie z łapami, normalnie to już by chyba tu koło mnie w tej pościeli siedział... Tak mi się wydawało. - Mówię jak było. Chciałem sobie iść, zostawić cię w spokoju, żebyś zasnęła, ale nie chciałaś mnie wypuścić, musiałem zostać tu z toba na noc. - dokończył.
Poczułam jak cała purpurowieję. Nie no... Zaraz zapadnę się pod ziemię! Nie wierzyłam, że to co on mówił mogło wydarzyć się naprawdę.
- I co, nie skorzystałeś z okazji?! - zaatakowałam go niespodziewanie. Nawet samą siebie zaskoczyłam. Patrzyłam na niego oddychając nie równomiernie. Przez chwilę nic nie mówił spoglądając tylko na mnie.
- Nekrofilia mnie nie pociąga. - stwierdził tylko na co padłam z powrotem na poduszki powalona tym stwierdzeniem. Zaśmiał się. - Boli cię głowa na pewno... Mam tu coś dobrego, na pewno ci pomoże. - podszedł jeszcze bliżej i podał mi jakąś kapsułkę i butelkę wody mineralnej. - Chyba lepiej będzie jak zostaniesz dzisiaj w łózku. - westchnęłam. Kiedy przełknęłam zapytałam go;
- Która godzina?
- Dziesiąta.
- Która?! Gdzie Mateusz?
- W domu. Siedzi u siebie. - powiedział jakby nigdy nic. Zmarszczyłam lekko czoło. Co to za dzień tygodnia?
- Zaraz, on powinien być w szkole, nicpoń jeden! Piątek jest! - zaczęłam gramolić się z łóżka. Założyłam szybko swój szlafrok, który mi podał i ruszyłam do drzwi.
- Próbowałem go wygnać, ale powiedział, że chce zostać w domu, żeby wiedzieć jak się czujesz.
- No to gdzie jest teraz, skoro taki zmartwiony?! Z dupskiem siedzi pewnie przy laptopie!
- Daj spokój, jak raz zrobi sobie długi weekend to nic mu się nie stanie. - poszedł za mną.
- Ja mu dam długi weekend. - mruknęłam wchodząc do jego pokoju w rozczochranych włosach. Kiedy młody mnie zobaczył musiał mocno się postarać, żeby zdusić wybuch śmiechu.
- Co ty robisz w domu o tej porze? Nie zapomniałeś może o czymś?
- Nie. Jak wróciłem do domu godzinę temu, Billy robił ci sniadanie. Kiedy go zapytałem co sie stało, powiedział, że schlałaś się jak świnia wczoraj wieczór. - jak świnia?! - Więc stwierdziłem, że dzisiaj nie pójdę do szkoły tylko zostanę w domu z tobą. Z wami. - dodał pośpiesznie. Wytrzeszczyłam na niego oczy, a potem spojrzałam na swojego 'gościa'.
- Nic się przecież nie stało...
- Nie mam dzisiaj żadnych sprawdzianów, więc mnie tez nic się nie stanie. - upierał się. Nie miałam sily się z nim kłócić, więc w końcu machnęłam ręką. Musiałam się położyć. Ból po prostu rozsadzał mi czaszkę.
- Nie długo poczujesz się lepiej. Te kapsułki są naprawdę bardzo silne. Poza tym, musisz coś zjeść. - usłyszałam za sobą, kiedy się odwróciłam zobaczyłam Billego stojącego w drzwiach. Wciąż zachowywał jakiś dystans do mnie. Zdziwiło mnie to. Raczej mi tego nie brakowało... chyba. Ale było to dziwne. Chyba zdążyłam się już przyzwyczaić do jego dotychczasowego zachowania.
- A tak w ogóle... - zaczęłam nieco kulawo.
- Tak?
- Mówiłeś, że dobijałeś się do mnie... mogę wiedzieć dlaczego? - wciągnałem głęboko powietrze przez nos, a potem wypuścił je ze świstem przez usta.
- Chciałem cię przeprosić. - stwierdził. Nieco mnie to zaskoczyło.
- Za co? - właśnie. Przecież nic wielkiego nie zrobił.
- Za moje zachowanie. - teraz już naprawdę byłam zdziwiona. - Wiesz... - wciąż stał w tym samym miejscu, nie zbliżał się do mnie. - Mimo wszystko nie będę ukrywał, że zapałałem do ciebie jakąś specyficzną sympatią... czy jak to nazwać... Ale jeśli naprawdę wolisz zostać z tym swoim mężem - nie mógł się widocznie powstrzymać by przy tym nie prychnać. - To ja cię nie będę zmuszał do mojego towarzystwa. Jakoś to przeżyję. To właśnie chciałem ci powiedzieć i nie dawało mi to spokoju, dlatego się dobijałem.
Ten jego wywód zrobił na mnie nie małe wrażenie, bez względu na wszystko. Kiedy to mówił widziałam jaką niechęcią darzy Darka, może nawet nienawiścią w jakiś sposób... A jednak powiedział, że nie będzie mnie więcej zmuszał do swojego towarzystwa... Tyle, że on nigdy mnie nie musiał do tego jego towarzystwa zmuszać...
Patrzyłam na niego przez chwilę nie mając pojęcia co mu na to odpowiedzieć. Byłam pod wrażeniem i patrzyłam na niego zastanawiając się co zrobić. W sumie to... sama nie wiedziałam.
- Pójdę już. Syn jest z tobą w domu, więc... - stwierdził po chwili po czym uśmiechnął się lekko, odwrócił i poszedł. Jak na komendę poderwałam się i pobiegłam za nim przez całe mieszkanie.
- Zaczekaj! - zawołałam, kiedy już wychodził z mieszkania. Spojrzał na mnie lekko zdziwiony. - Właź z powrotem! - pociągnęłam go za rękaw koszuli. W tym momencie poczułam coś dziwnego... Zapach perfum. Jego na pewno... Takie same jak Michaela. Na pewno. Znałam ten zapach doskonale. Potrząsnęłam lekko głową, miałam mu coś do powiedzenia...
- Co się stało? - zapytał wciąz mi się przyglądając. - Co ci jest? - dodał widząc jak żuję własny język nie wiedząc jak się wysłowić.
- Nie wiem jak to powiedzieć...
- Co? - westchnełam.
- Nie chodzi o jakieś zmuszanie mnie do przebywania w twojej obecności...
- A o co?
- Źle to wszystko odebrałeś.
- To znaczy? Wiesz no... nie wiem jak inaczej mam to odebrać niż tak, że po prostu nie życzysz sobie mnie i już. Z różnych powodów, nie tylko dla swojego męża... - patrzyłam na niego przez chwilę.
- Billy... - no kurwa jeszcze tak nie miałam, żeby mi język do tyłka uciekał. - Słuchaj mnie teraz. - zaczęłam w końcu. - To całe moje małżeństwo z Darkiem to jedna wielka farsa i ja sobie zdaję z tego sprawę. Sama nie wiem dlaczego wciąz to ciągnę... Dlaczego z nim jestem. Może z przyzwyczajenia przez te pięc lat... Nie wiem. Ale to jest inna odrębna sprawa, bo... to nie ma bezpośrednio związku z tobą i twoim nagłym zainteresowaniem. - słuchał mnie uważnie. - Tutaj nieodzownie chodzi o Michaela. Dzień w dzień od dwudziestu lat i nawet jeśli ja nauczyłam się w jakiś tam sposób żyć obok tego tylko od czasu do czasu popadając w depresję to prawda jest taka, że on nie zniknął. I chyba nigdy sie to nie stanie... - zatkało mnie trochę. Czułam jak oczy zaczynają mnie piec, nie chciąłam znów płakac. - Naprawdę czasami chciałabym przestać go kochać, bo mam takie wrażenie, że któregoś dnia naprawdę nie wytrzymam i się załamię. Nie będę miała siły rano wstać z łóżka. - spojrzałam na niego i wyraz jego twarzy lekko mną wstrząsnął. Wyglądał jakby go coś autentycznie przeraziło. Palce dłonie wbijał sobie w ramiona, usta zaciskał, a w oczach miał łzy.
- Dona, ja... - zaczął. - Muszę ci coś powiedzieć... Coś bardzo ważnego...
- Co? - wyglądał jakby miał zwymiotować. - Co ci jest?
- Nic. Ja... wtedy...
- Co wtedy? Uspokój się, cały się trzęsiesz. - wyglądał jakby miał zemdleć. Pogładziłam go po ramionach, patrzył mi w oczy przerażonym wzrokiem.
- Znienawidzisz mnie.
- Niby za co? Nic mi nie zrobiłeś. Co ci jest? - zaczęłam się martwić. Choć sama nie wiedziałam czemu, bo nic mnie z nim praktycznie nie łączyło to i tak...
- Ja chciałem... - i znów urwał.
- Co chciałeś? - ukrył twarz w dłoniach.
- Nie umiem ci tego powiedzieć. - wyszeptał.
Poczułam jak coś rozrywa mi serce. Nie wiedziałam skąd wzięło się to uczucie, ale zapragnęłam go przytulić. I tak zrobiłam. Objęłam go ramionami i przytuliłam do siebie wplatając jedną rękę w w jego włosy. Mój szlafrok sam się dziwnym trafem rozwiązał i odsłonił mnie nieco, ale nie przejęłam się tym. Wtulił się we mnie drżąc lekko. Nie miałam pojęcia co takie chciał mi powiedziec, że tak się bał.
- Cii... - szepnęłam głaszcząc go lekko.
Po kilku minutach zaczął się uspokajać. Westchnął głęboko kilka razy jakby zabrakło mu powietrza. A potem odsunął się lekko i spojrzał mi w oczy.
- Zalezy mi na tobie. Naprawdę, uwierz. Nie chcę ci nikogo zastępować. Chciałbym tylko, żebyś dała mi szansę... Może jestem żałosny, ale jestem tylko człowiekiem.
- Ale...
- Ja wiem, że... - głos mu znów zadrżał. - Jeśli to za wiele to zadowolę się samą przyjaźnią. Naprawdę. - patrzyłam na niego przez chwilę, a potem uśmiechnęłam sie lekko pod nosem. Kiedy to zobaczył sam się uśmiechnął i widziałam jak część trosk z niego schodzi. Teraz on mnie przytulił przyciskając mnie do siebie mocno, a ja wcale nie chciałam od niego uciekać. Dobrze mi było w jego ramionach. I jeszcze ten zapach jego perfum...

I have fallen, I will rise - Resurrection.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz