Nie! Muszę po prostu w siebie uwierzyć, a wszystko będzie dobrze. Moja pewność siebie poprowadzi mnie do zwycięstwa... Przynajmniej w teorii.
Szybko się ogarnąłem, wstałem z łóżka. Poszedłem do łazienki, przemyłem twarz zimną wodą i spojrzałem w jej odbicie w łóżku.
-Weź się w garść! - krzyknąłem na siebie i dałem sobie plaskacza. I kolejnego, i jeszcze jednego, tak dla pewności. Hmm, czy jeśli sam siebie uderzę i mnie boli to znaczy, że jestem silny czy słaby?
Po tej jakże krótkiej przemowie motywacyjnej poszedłem do kuchni, bo zrobiłem się głodny. Żeby udowodnić swoją wartość postanowiłem przyrządzić sushi, które to zawsze wychodziło mi bezbłędnie. Przygotowałem wszystko (ostatnio, kiedy chcieliśmy zjeść sushi i kupiliśmy składniki w końcu nie chciało nam się robić), założyłem bandanę dzięki której czułem się jak ninja (taki z Japonii więc do sushi bardzo pasuje), po czym przymierzyłem się do gotowania ryżu. Starannie przepłukałem go kilka razy, aż uznałem, że jest idealnie. Zostawiłem go na trzydzieści minut w wodzie, tak, żeby się idealnie namoczył (w tym czasie cały czas siedziałem przy nim, tylko patrzyłem w komórkę), odcedziłem i zacząłem gotować. Tutaj ważne jest, żeby wybrać jakiś garnek z grubym dnem, bo wtedy będzie dobry (logiczne, czyż nie?). Słyszałem, że nie należy tego mieszać, ale czasami się nie mogę powstrzymać i trochę mieszam. W międzyczasie zrobiłem awase-zu. Gdy ryż już był gotowy, doprawiłem go, a następnie zabrałem się za resztę. Tak naprawdę to najtrudniejsze było już za mną, więc dalej poszło mi jak z płatka.
Tak, to naprawdę podniosło moją samoocenę. Teraz czułem się o wiele lepiej. Już mogłem iść i... podrywać... Dealera. Dobra, nadal trochę mi to nie pasowało, ale nie chcę zasmakować porażki. Cóż, robiąc sushi na pewno jej nawet nie skubnąłem.
Teraz, najedzony i zadowolony z życia mogłem zrobić research. Oczywiście dotyczący bycia gejem. To, że wczoraj jakoś mi się udało, wcale nie znaczy, że wiedziałem co robiłem. Gdy jednak zbliżała się piętnasta, a ja po ogólnikowym przeczytaniu kilkunastu artykułów nie dowiedziałem się niczego konkretnego, zacząłem lekko panikować. W końcu zdecydowałem postawić na moją własną intuicję i wyzwolić swojego wewnętrznego geja. O ile takiego mam, w co wątpię, ale się postaram.
Siadłem przy komputerze i wszedłem na TeamSpeaka kilka minut po ustalonej godzinie. W sumie to napisał, że po piętnastej, więc jak najbardziej zastosowałem się do jego prośby. Tak czy inaczej, czekał już na mnie. "Dobra, Hubert, skup się i pokaż mu, jak bardzo gejem możesz być" powiedziałem do siebie w duchu zerkając jeszcze na tablicę wytycznych i przywitałem się z Karolem:
- Elówa parówa.
- Altówka witam - miał trochę zachrypnięty głos. Choruje? W wakacje? - Nagrywamy do mnie czy do ciebie?
- Może być do ciebie kochasiu - powiedziałem starając się zachować normalny ton głosu
Po pierwsze: nie chciałem być znowu samolubnym dzieciakiem, już wystarczająco go wykorzystuję. Po drugie: chyba przesadziłem z tym gejostwem. Jak tak dalej pójdzie, to skończą mi się pomysły w połowie odcinka, a to nawet się nie nagrywało!
- O... Okej - sądząc po jego reakcji chyba byłem trochę żenujący, no ale cóż poradzę, muszę go żenować, taka praca ziom.
Dalej szło podobnie: najwyraźniej jestem po prostu godny pożałowania. Kilka razy się uśmiechnął na coś, ale raczej tylko po to, żeby nie było tak niezręcznie. Nie wiem, co naprawdę było dobre, bo byłem zbyt zestresowany, nie mogłem dobrze myśleć. Zdarza się, spróbuję jeszcze raz, może się kiedyś wyćwiczę.
Następnie wrzuciłem tamten feralny odcinek z wczoraj. Nie dlatego, że nie miałem nic innego, po prostu... z ciekawości. Interesowało mnie, czy to się sprzeda i czy warto to kontynuować.
Już po półgodzinie widziałem komentarze z serduszkami, lenny face'ami i "Kiedy ślub?". Nawet w większej ilości niż zazwyczaj. Były też w stylu: "AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA GEJE <3", a nawet jeden z zapisanymi wszystkimi homo momentami ("Dla yaoistek"). Czy to znaczy, że naprawdęsię opłaca? Opłaca się... być gejem?