***
Pożegnanie Viktora i Yuuriego z domownikami należało do gatunku ckliwych, ale całkiem znośnych, na ile tylko takie rozstania potrafiły być znośne. Opanowanie nadciągającej fali łez w dużej mierze zawdzięczali zapewnieniu, że niebawem znów pojawią się w domu - w najgorszym wypadku na kończące sezon World Team Trophy, a w najlepszym po Czterech Kontynentach, jeśli tylko uzyskany przez Katsukiego wynik nie sprawi, że łyżwiarz postanowi zaszyć się w jakiejś mysiej dziurze. Viktor oczywiście ze śmiechem stwierdził, że do tego nie dopuści i przyprowadzi ozłoconego Yuuriego z Gangneung choćby na rękach, na co Japończyk nie powiedział nic, tylko zaczerwienił się, ukrywając twarz w szaliku.
Mimo to nie obyło się bez śmiechów, wzruszeń i kilku solidnych smarknięć w chusteczki, gdy gotowi do drogi łyżwiarze ściskali kolejno wszystkich zgromadzonych na ganku reprezentantów rodzinnego konduktu honorowego. Makkachin najdłużej żegnał się z dziewczynkami, czochrającymi go z prawdziwie potrójną werwą, oraz z Mari, której w ciągu ostatnich miesięcy zawdzięczał chyba najwięcej mięsnych kąsków przemycanych pod ladą. Najgłośniej płaczącą osobą była jak zawsze Minako (do kompletu z cicho łkającym w ramię żony Takeshim, który zachowywał się tak, jakby to on puszczał w świat swojego pierworodnego), za to najmniej przejętymi osobami wydawali się państwo Katsuki. Ich dobrotliwe uśmiechy oraz życzenia, aby "trzymali się ciepło i uważali na siebie nawzajem" towarzyszyły opuszczającym Yu-topię mężczyznom aż do samej bramy, a także później, w wyobraźni, kiedy dotarli na stację kolejową i pomknęli znajomą linią Chikuhi wprost do Fukuoki.
Opuszczenie Hasetsu z pewnością nie było łatwym zadaniem po tych dziewięciu pełnych radości, zgrzytów oraz pracy miesiącach, spędzonych w rodzinnym mieście Yuuriego. Mimo to świadomość, że zabierają ze sobą najważniejszy życiowy bagaż (czyli siebie) dodawała im otuchy. Dopiero na samym lotnisku nastąpiła nagła zmiana klimatu. Kiedy narzeczonym udało się przy odprawie przekazać opiekę nad Makkachinem i walizkami, a sami przeszli przez kontrolę bezpieczeństwa, ludzki gwar oraz natłok myśli w głowie Yuuriego postanowił wyprzeć wszelkie sielskie sceny. Zupełnie jakby dotychczasową nadzieję ktoś obłożył bardzo wysokim cłem z wyrzutów sumienia i wątpliwości.
- To się nie uda - wyznał nagle, patrząc martwym wzrokiem przed siebie.
Viktor obejrzał się w bok, niepewny, czy głos faktycznie należał do Yuuriego. A jednak w promieniu kilku metrów nie znajdował się nikt poza odzianym w granatową kurtkę i zawiniętym w trzysta splotów szalika Japończykiem. Czy może raczej jego nosem, skierowanym pod kątem jakichś czterdziestu pięciu stopni ku podłodze, na którym wytrwale trzymały się okulary w niebieskich oprawkach.
- Dlaczego tak sądzisz? - zapytał Viktor, pochylając się, by pochwycić spojrzenie Yuuriego.
- Bo doskonale znam samego siebie - rzucił Katsuki, po czym wbił wzrok w zdziwionego tymi słowami Rosjanina. - Jesteś pewien, że chcesz ze mną mieszkać? Że nie będzie nam za ciasno?
- Yuuri, w takiej chwili? - Viktor musnął grzbietem dłoni dłoń ukochanego, chcąc tym delikatnym, przyjaznym gestem dodać mu otuchy. - Tak, jestem pewien. Wydawało mi się, że już ci mówiłem, ile metrów kwadratowych ma moje mieszkanie, co?
- Nie wiem. Może. - Yuuri umknął spojrzeniem w stronę wielkich okien, za którymi na lekko ośnieżonych pasach kołowały lub stały samoloty. Wyraźnie unikał konfrontacji.
Viktor w odpowiedzi teatralnie nadął policzki, obruszony lub przynajmniej udając obruszenie.
- Mam ci przypomnieć? - rzucił i uniósł oczy ku sufitowi, wytrwale licząc coś w duchu, aż wreszcie znów zerknął na Japończyka, żeby wyznać cicho: - ...dużo.
CZYTASZ
Dystans, który nas łączy
FanficViktor i Yuuri muszą się rozstać... na czas mistrzostw narodowych. Dla jednych to tylko dwa tygodnie, ale dla nich - aż dwa tygodnie. Rostelecom sprawił, że zrozumieli, jak ważni są dla siebie nawzajem, lecz dopiero kolejna rozłąka pozwoli im odkryć...