(Uwagi: AU
Data publikacji: 24 czerwca 2016)
Uśmiech.
To zawsze był uśmiech rzucany z ostatniej ławki. Prowokujący, wyzywający, odbijający się w jasnych oczach jak żywy płomień. Pierwszy semestr nie stanowił jeszcze problemu, gdy dzieliła ich odległość całej sali, kilku głów pousadzanych w równych rządkach. Wtedy mógł udawać, że go nie widzi. Nie brać do odpowiedzi, nie wybierać, gdy podnosił rękę, bo, ach, oczywiście, znał odpowiedź. Sprawdziany oddawał mu sztywno, rzadko kiedy kazał czytać wypracowania. Ale musiał, bo inni zaczęliby coś podejrzewać. Jednak bez trudu wyłapywał, jak Jones bawi się głosem, jak robi to specjalnie – dla niego. Był już po mutacji, charakterystyczna głęboka nuta owijała każde z jego słów, gdy wypowiadał je spokojnie, bez pośpiechu. Leniwie. Kilka razy próbował zostać po zajęciach, ale Arthurowi udało się wymknąć.
Miał trzydzieści pięć lat, Alfred Jones tylko siedemnaście.
Drugi semestr był większym wyzwaniem, bo Arthur odkrył, że uśmiech znajduje się znacznie bliżej niż powinien. Tuż przed nim. W pierwszej ławce. Na miejscu, które uczniowie zazwyczaj omijają szerokim łukiem. Zwłaszcza na języku angielskim, bo jeszcze ten dupek znowu zacznie cię męczyć literaturą brytyjską, a kto by miał czas na Bronte, Austin czy Fitzgeralda. A. Był Amerykaninem? Cóż. I tak żył prawie sto lat temu, więc kogo to obchodzi.
A jednak Alfred był inny. Wiedział, czego chciał i nie próbował tego ukrywać. Znajdowało to odbicie w jego rysach twarzy, nadal miękkich, ale zapowiadających przystojność w dojrzalszych latach. Jasne włosy miał niesforne, samotny kosmyk uniesiony ku górze na przekór kwiatów.
Jeszcze nie nosił okularów, ale Arthur wiedział, że nie dalej jak za dwa lata stanie się to konieczne. Póki miał małą wadę, Alfred uważał, że ich nie potrzebuje.
Arthur zdecydowanie za dużo o nim myślał.
- Panie Kirkland...
Arthur drgnął. Znowu to był, został po zajęciach i teraz stanął przy biurku. Krzesła szurały w rytm torb zakładanych na plecy i ramiona. Podniósł się gwar szkolnych rozmów, jedni po drugich uczniowie wychodzi, zostawiając ich samych. Paru kolegów Alfreda zostało przy drzwiach i zerkało na nich z wyczekiwaniem.Arthur odetchnął z ulgą. Dobrze. Niech tam stoją.
- Alfred, wybacz, ale nie mam teraz czasu. Porozmawiamy kiedy indziej.
- Zawsze pan mówi: „kiedy indziej" – zauważył Alfred i skrzywił się lekko.
Uraza przemknęła cieniem przez jego twarz, odbiła się w oczach burzowym odcieniem błękitu. Chłopak wyprostował się i zadarł nos. Rzucił Arthurowi wyzywające spojrzenie, choć nadal musiał podnosić do tego głowę. Niedługo go przerośnie, Arthur to wiedział. Nie mógł jednak w niczym mu pomóc.
- Alfred, naprawdę... - zaczął. Był zmęczony. – Muszę jechać do szpitala, moja córka ma ospę.
Arthur widział, jak twarz Alfreda tężeje, jak napinają się jego mięśnie. Wiedział, że to wywoła taki efekt, ale mimo to nie mógł się powstrzymać. Poczuł ukłucie satysfakcji. Smarkacz nie mógł myśleć, że świat jest tak prosty.
Czy może inaczej. Ostatnio Alfred zachowywał się tak, jakby Arthur do niego należał albo już był zdobyty. Więc Arthur pokazał mu, że wcale tak nie jest.
(Nie powinien brać udziału w tej grze.)
- Och, ja... Nie wiedziałem – zaczął Alfred dziwnie głuchym głosem. Zlustrował spojrzeniem Arthura, ale ten nie odwrócił wzroku.
CZYTASZ
Kuferek UsUka
FanfictionKuferek na wszystkie usuki jakie w życiu napisałam. Piszę raczej krótko, więc nie ma co się rozdrabniać. Wydanie zbiorcze ma swój urok. Komedie, angsty, AU, Cardverse, historia. Wszystko. Przed każdym opowiadaniem zaznaczę, w co tym razem pakuje się...