Uwagi: Krótka komedia, superbohaterskie AU bazowane na rysunkach Himy.
Data publikacji: 5 marca 2016
Superbohater Whitestar przypominał trochę maskotkę. Przynajmniej według Arthura. Zawsze zdobił pierwsze strony gazet, odwiedzał szkoły, przedszkola, sierocińce... Czasami nawet schroniska dla zwierząt. Wszędzie było go pełno, a wywiady z nim, jakie pojawiały się w wieczornych wiadomościach, zawsze tryskały optymizmem i humorem.
Wzór. Ideał. Złoty chłopiec.
Arthur jednak mógłby uzupełnić ten obraz. Dodać, że Alfred często zapomina wytrzeć butów przed progiem, ma idiotyczny zwyczaj wlatywania do mieszkania oknem, zapomina o najprostszych rzeczach, a umycie przez niego naczyń to dzień święty.
No i chrapał.
Chrapanie z tego wszystkiego było najgorsze.
Myśli Arthura przerwało ostrzegawcze skwierczenie bekonu. Skrzywił się (Arthur, nie bekon), westchnął i obrócił apetyczne kawałki słonego mięsa na drugą stronę. Potem doglądnął sadzonych jajek (żółtko jak zawsze rozpłynęło się na pół patelni, ale nie pomagało żadne, nawet najgorsze spojrzenie Arthura, które wzbudzało terror wśród śmiertelników – jajka zawsze były na nie odporne) i otworzył puszkę kukurydzy. Z sąsiedniego pokoju dobiegł odgłos porównywalny do okrętowego rogu.
Więc Alfred jeszcze spał.
– Cholerny drań – mruknął pod nosem Arthur i wrócił do rozważania sensu istnienia, wycierając ręce o różowy fartuszek z napisem Best Cook, który Alfred kupił mu na ostatnie Walentynki.
Prawdziwy romantyk.
Arthur z kwaśnym uśmiechem przypominał sobie czasy, gdy sam przejmował inicjatywę i zabierał Alfreda na prawdziwie romantyczne kolacje. Nadal pamiętał ten jeden raz, gdy jedli w pałacu Buckingham, a całości dopełniał osobisty kucharz króla Belgii, kwartet smyczkowy filharmonii wiedeńskiej i najsłynniejsza argentyńska śpiewaczka operowa. W jego opinii był to szczyt wykwintności, ale Alfred jak zawsze musiał wlecieć oknem i powiedzieć mu, żeby przestał się wydurniać.
Alfred nigdy nie miał za grosz subtelności i Arthur czasami naprawdę zastanawiał się, co w nim widzi.
Jajko zaczęło syczeć, a Arthur rzucił się mu na ratunek. Szybko zmniejszył gaz pod patelnią. Zerknął, czy chwila zamyślenia nie zaszkodziła przygotowywanemu śniadaniu, ale białko nadal zachowało swój apetyczny kolor i tylko na brzegach zaczęło się rumienić.
Chrapanie na chwilę ustało, by powrócić ze zdwojoną siłą. Arthur zgrzytnął zębami i starł ściereczką pot z czoła. Wszystko był w stanie wybaczyć, ale przez tę jedną rzecz miał czasami ochotę spakować się, wyjść i nie wrócić.
Albo porwać królową Wielkiej Brytanii i zażądać w ramach okupu, by Alfred nareszcie przestał chrapać.
Hm. Właściwie to była myśl. Gdyby tak się nad tym zastanowić...
Chrapanie znowu ustało, ale Arthur nie zwrócił na to uwagi.
Nadal zachował kilka urządzeń, oczywiście w sekrecie przed Alfredem. Jego lasery zmniejszające, bronie masowej zagłady, fiolki pełne wybuchowych substancji spoczywały popakowane w kartony w garażu koło bliźniaka, który zamieszkiwali. Arthur obiecywał sobie, że kiedyś to posprząta, ale sentyment zawsze brał górę.
Poza tym jego rozsądna strona (ta, która nadal nie rozumiała, co widział w Alfredzie) podszeptywała, że to wszystko jeszcze może mu się przydać.
Zastanawiał się tylko, czy królowa wystarczy. Może powinien porwać cały gabinet ONZu? To też była myśl. Alfred wtedy nie miałby wyboru.
– Hej, Arthie. Bekon ci się przypala. – Z zamyślenia wyrwał go nagle delikatny jak muśnięcie pocałunek w policzek. Alfred przytulił się do jego pleców i oplótł go swoimi rękami. Miękkie włosy połaskotały twarz Arthura, gdy głowa Alfreda spoczęła na jego barku.
Coś we wnętrzu Arthura drgnęło.
Następnym razem, obiecał sobie. Następnym razem na pewno to zrobię.
A potem rzucił się do ratowania bekonu.
CZYTASZ
Kuferek UsUka
FanfictionKuferek na wszystkie usuki jakie w życiu napisałam. Piszę raczej krótko, więc nie ma co się rozdrabniać. Wydanie zbiorcze ma swój urok. Komedie, angsty, AU, Cardverse, historia. Wszystko. Przed każdym opowiadaniem zaznaczę, w co tym razem pakuje się...