Jak mi to wyjaśnicie?

25 3 1
                                    

Rozdział dedykuje ellien5  która zmotywowała mnie do dalszego pisania. Dziękuję <3

~~~~~~~~~~~~~~


Wszedłem do domu i odłożyłem torbę na bok. Rodzice już czekali w salonie, pewnie usłyszeli o całej sytuacji. Wszedłem do salonu i stanąłem nad nimi patrząc beznamiętnie.

-Dlaczego? -po prostu spytałem. Chciałem zapytać o wiele rzeczy; jak to możliwe? i inne, ale tak naprawdę wszystko sprowadzało się do tego krótkiego pytania.

Mama spojrzała na ojca z niemą prośbą w oczach, a ten westchnął i przytaknął.

-Sami nie mamy pojęcia, jak to możliwe. Jako, że ja jestem Capulettim, to powinniśmy mieć córkę. -spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem. -A jednak urodził się chłopiec. I to wcale nie kruchy, wręcz przeciwnie, zdrowy, mocny. Oczywiście byliśmy zdziwieni, ale to nie zmienia tego, że jesteś naszym synem i cię kochamy. Jednak oczywiście dla ciebie to nie mogło być takie proste. Gdybyś się dowiedział...-spojrzał na mnie wymownie, myśląc o sytuacji w szkole. -Chcieliśmy ci tego oszczędzić. Jednak kiedyś musiałeś się dowiedzieć. Mieliśmy ci powiedzieć na początku liceum, ale okazało się, że jeszcze ktoś do niej chodzi. Romeo Corium, inaczej młody Montecchi. -powiedział cicho. Mama przez cały czas patrzyła w ziemie, załamana sytuacją.

-Myśleliśmy, że wszystko się jakoś ułoży. A jednak tego dnia, w dzień przedstawienia, gdy zobaczyliśmy was przed domem...-spojrzał na mnie wymownie, a ja spąsowiałem, jednak zachowałem powagę. -Wiedzieliśmy, że to już nieuniknione. -zakończył smutno.

Rodzice chcieli dobrze. Po prostu podjęli złe decyzje. Nie potrafiłem mieć im tego za złe.

-Nie ważne. Co się stało to się nie odstanie. Mimo wszystko nie jest to aż takie złe, po prostu szokujące. -mruknąłem masując ręką kark. -No i problem jest tak naprawdę jeden. -mruknąłem do siebie, na szczęście rodzice nie pytali.

Gdy zjedliśmy obiad w trochę sztywnej atmosferze, ubrałem płaszcz i szal, po czym wyszedłem na spacer. Od razu skorzystałem z okazji i zadzwoniłem do Marty.

-Jessie, na miłość boską! Jak się czujesz? Rozmawiałeś już z rodzicami? -rzuciła gradem pytań, na co się uśmiechnąłem. Nawet jeśli chowała razem z rodzicami fakt kim jestem, to i tak nie mogłem wymarzyć sobie lepszej przyjaciółki.

-Dobrze i tak, rozmawiałem. Posłuchaj, wybacz mi moją reakcję, po prostu byłem w szoku. Dzisiaj chyba wcześniej spać się położę, jeszcze zanim niebo owinie się w zorzę. -powiedziałem bez namysłu, śmiejąc się. To chyba taka reakcja na nerwy, po prostu mnie to bawi. Jestem Julią, którą szuka Romeo wśród dam, a mimo to jej nie znajdzie, bo nie szuka tam, gdzie trzeba.

Jezu, a jeszcze ta nasza relacja! Powinienem był powiedzieć stop. Jeśli będę mu pozwalał na pocałunki, to jeszcze bardziej się w nim zadurzę.

-Jessie, dzwonek dzwoni, muszę już kończyć. Odezwij się wieczorem, a rano jak zawsze po ciebie przyjadę. -stwierdziła. Skinąłem głową, chociaż nie mogła tego zobaczyć.

-Do usłyszenia. -rzuciłem i dziewczyna się rozłączyła. Westchnąłem patrząc na białe płatki lecące z nieba.

Wszystko zamiast układać się jaśniej, wyraźniej, pozostawia mi jedną wielką niewiadomą. Nie wiedziałem, co mam zrobić ze sobą. Prośba Romea o pocałunki była zapewne nieświadoma, w końcu on wyczuł u mnie Julie, choć nie zdaje sobie z tego sprawy. A ja to wykorzystałem. Eh, jestem złym człowiekiem.

-Niestety! Czemuż, zdając się niebianką, Miłość jest w gruncie tak srogą tyranką? -mruknąłem do siebie. Tekst Benwolia. Westchnąłem, ostatnio ciągle to robię, i znów spojrzałem w niebo.

Historia lubi się powtarzać [YAOI]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz