Otaczający go ludzie szemrali wściekle, złaknieni jego krwi, a prowadzący go strażnicy Inkwizycji co jakiś czas, gdy pewni byli, że są poza zasięgiem wzroku przełożonych, wymierzali mu dyskretne, acz bolesne ciosy. Tłum zaszumiał wzburzony, gdzieniegdzie rozległy się nawet krzyki „Na szafot z sługą demona! Zabić! Zabić!", gdy do sali wszedł Inkwizytor, Herold Andrasty, nadzieja Thedas i... mag. Samson powiedziałby, że Stwórca ma doprawdy ironiczne poczucie humoru, żeby wybawcę świata obdarzać tak nienawidzonym dziś darem, gdyby nie fakt, że Stwórca nie istniał. Złoty Tron był pusty, a ludzie głupi i ślepi na prawdę. Cullen odczytał zarzuty, patrząc przy tym pełnym nienawiści i nieprzejednania wzrokiem na byłego templariusza, ale arbitra nawet ta pogarda w oczach człowieka, z którym kiedyś się przyjaźnił, nie była w stanie poruszyć. Już nie.
Po swojej porażce Samson czuł się pusty i stał się obojętny za wszystko. Za jedno mu było, czy wezmą go teraz na tortury, czy zabiją. W ostateczności, jeśli nie Inkwizycja, wykończy go czerwone lyrium. Inkwizytor i Cullen coś do niego mówili, a on nawet im odpowiadał, ale to nie było istotne. Nic nie było już istotnego w życiu byłego templariusza, który poległ na każdej możliwej płaszczyźnie. Najpierw jako sługa zakonu, potem jako przyjaciel i wreszcie jako dowódca armii i naczynie Koryfeusza.
– Samsonie, wciąż możesz się przysłużyć innym – oznajmił w końcu Inkwizytor, mierząc w niego karzącym palcem sprawiedliwości. – Twoja wiedza jest mniej istotna od tego, czym jesteś. Moja znawczyni arkanów przyjrzy się twojej odporności na czerwone lyrium.
– Rób co chcesz, Inkwizytorze. Jak wszyscy inni twojego sortu.
~*~
Była taka podekscytowana, gdy przekazano jej, że będzie mogła zbadać jego. Miała tyle pytań i musiała poznać wszystkie odpowiedzi! Czym różni się pieśń czerwonego lyrium od niebieskiego z perspektywy templariusza, który zażywał przecież je oba i nie oszalał, no a przynajmniej nie całkiem, jakie zmiany w ludzkim organizmie wywołuje, w jaki sposób wpływa na psychikę, nawet czy ma inny smak! Tyle niewiadomych, a odpowiedź miała w zasięgu ręki! Znaczy będzie miała, za kilka chwil. Nerwowo chodziła po pracowni, co jakiś czas poprawiając idealnie ułożone i wypolerowane narzędzia.
– Skoro mają tu przyprowadzać to straszydło, to ja może lepiej pójdę na piwo do Ostoi – oznajmił Harrit, masując kark. Wiedziała, jak przerażała go cała sprawa z czerwonym lyrium i jak człowiek nie chciał mieć z nim nic do czynienia.
– Pozdrów ode mnie Serę – poprosiła z nieśmiałym uśmiechem.
Kowal spojrzał na nią koso, ale nawet jeśli czegoś się domyślał, nie dał tego po sobie poznać. Skinął tylko głową i wyszedł, zostawiając ją sam na sam z kazamatami. Ach, kazamaty! Pamiętała, że gdy pierwszy raz je odwiedziła, poczuła się jak w pracowni ojca. Tyle przestrzeni, porządek i stuk młota kowalskiego, którego właściciel w pocie czoła kuł broń i pancerze dla żołnierzy Inkwizycji. Może to dziwne, ale właśnie tego najbardziej brakowało jej w Kręgach – zdrowej dawki hałasu. Owszem, co jakiś czas zdarzał się jakiś wybuch albo kawał adeptów, ale nie było to to samo, co śpiew kowalskich młotów, z którym się wychowała. No i był też Harrit, starszy, zrzędliwy mężczyzna o złotym sercu. Był jak jej dziadek, niech mu Kamień lekkim będzie, z pozoru złośliwy cep, ale zyskujący przy bliższym poznaniu. Lubiła jego towarzystwo, dobrze było mieć kompana. Nie, żeby kiedykolwiek narzekała na nadmiar przyjaciół. Jeszcze w Orzammarze jej „niezdrowe" zainteresowanie magią było źle przyjmowane, a kasta kowali ograniczała. W Kręgu też była odosobniona, nauczyciele podchodzili do niej z chłodnym dystansem, a inni uczniowie udawali, że nie zauważają jej, tak, jak wyciszonych, więc i z nimi spędzała najwięcej czasu. Wyciszeni dostrzegali zalety, jakie mogła przynieść osoba krasnoluda znająca teorię magii, ale byli tacy... spokojni i poukładani. Nie mogła podzielić się z nimi rozpierającymi ją uczuciami, ponieważ ich nie rozumieli. Jednak w wieży na jeziorze Kalenhad udało jej się znaleźć przyjaciela, Finna, a właściwie Floriana Phineasa Horatio Aldebranta, to chyba były wszystkie jego imiona... On również nie znalazł zbyt wielu bratnich dusz wśród magów, więc kiedy się spotkali, szybko wywiązała się między nimi nić porozumienia i sympatii. To jednak nie trwało wiecznie, ją planowano przenieść na dalsze nauki do następnego Kręgu, a Finn wyruszył na tajemniczą wyprawę z Bohaterem Fereldenu i nigdy więcej się już nie zobaczyli. W następnych Kręgach było różnie, ale żadna z znajomości nie przetrwała próby czasu. A teraz była w Podniebnej Twierdzy, siedzibie Inkwizycji, tu jednak było inaczej. Już nie była jedynym krasnoludem w zasięgu wzroku, a Inkwizytor i jego podwładni byli tacy mili! Nawet, jeśli nie miała zbyt wiele czasu na zawieranie nowych znajomości – ani nawet zbyt dużych umiejętności społecznych – to zawsze mogła wieczorami usiąść przy kuflu w Ostoi Herolda. No i tam też poznała Serę...
Z rozmyślań wyrwało ją stanowcze pukanie do drzwi. Nareszcie! Nareszcie go zobaczy! Serce zaczęło jej szybciej bić. Wprowadzono go. Prowadziło go dwóch żołnierzy, a jeszcze pięciu przydzielono do ochrony, ręce miał skute za plecami, u nóg kajdany, a na szyi stalową obrożę łączącą łańcuchem pozostałe elementy. Ponadto wszyscy członkowie tej małej „gwardii" mieli twarze przewiązane chustami, jakby nawet oddychanie w pobliżu Samsona miało być szkodliwe. A co się tyczy samego Samsona, Dagna nie tego się spodziewała. Wszystkiego, porośniętego łuską i lyrium humanoida, behemota z ludzką twarzą, nawet kopii samego Koryfeusza, ale to? W niczym nie przypominał potwora z opowieści, nie miał nawet świecących czerwienią oczu, choć te miał bardzo przekrwione. Nie, mężczyzna wyglądał na bardzo zmęczonego, złamanego i... smutnego. I nawet mimo świadomości tego, czego się dopuścił, nie potrafiła go w tej chwili nienawidzić. Był jak stary, bezzębny lew zamknięty w małej klatce; budził współczucie zamiast grozy.
– Pani. – Prowadząca pochód jasnowłosa, krótko ostrzyżona elfka uchyliła chustę skłaniając się lekko, uprzejmie, ale jednocześnie sztywno i z dystansem. Źle ukrywała pogardę i niechęć wobec byłego templariusza, ale kto jej się dziwił? – Jak pewnie już się domyśliłaś, pani, to Raleigh Samson. Wiem, że musi pani... obcować z tym czymś, ale proszę, aby zachowała pani najwyższą ostrożność i nie rozkuwała więźnia. Wciąż jest bardzo niebezpieczny i nie możemy ryzykować jego ucieczką ani narażeniem pani zdrowia.
– Dziękuję. Ponieważ spędzimy ze sobą kilka najbliższych tygodni, warto, żebyś poznał moje imię. Nazywam się Dagna i jestem znawczynią arkanów na służbie Inkwizytora Hadriana Trevelyan – przedstawiła się, pewnie podchodząc do arbitra sił Koryfeusza.
Nie podniósł na nią nawet wzroku, nie żeby musiał, ale niczym nie zareagował na jej słowa. Jedynym co zarejestrowała, był złośliwy uśmiech elfiej strażniczki. Nie przejęła się nim, nie byłby to pierwszy szyderczy grymas, z jakim miała do czynienia i z pewnością nie ostatni.

CZYTASZ
Wyblakły Mak ✔ [Dragon Age Inkwizycja]
FanficBył jak bezzębny lew, budził współczucie zamiast lęku. ~*~ Była inna, patrzyła na niego jak na człowieka, nie jak na potwora. Samson poniósł porażkę, która miała być jego końcem, a okazała się jego największą szansą. Szansą na odzyskanie utraconeg...