7) Ostatni etap

655 57 6
                                    

Szliśmy razem korytarzami. Ramię w ramię, jednak zachowując odpowiednią odległość. Mogłem powstrzymać się przed niesieniem go na rękach, jednak nie pozwolę mu iść za mną jak nakazują reguły. Miałem zamiar nie spuszczać z niego oczu przez całą ceremonię. W końcu dotarliśmy do drzwi, za którymi znajdowała się sala główna. Nim otworzyłem wysokie wrota po raz ostatni spojrzałem na swojego bursztyna. Zanim ponownie będę musiał przybrać maskę tyrana.

Był wystraszony. Widziałem, że dłonie mu się trzęsą i nie może skupić wzroku na konkretnym punkcie. Dyskretnie chwyciłem go za dłoń. Spojrzał na mnie niepewnie. Swoim spojrzeniem starałem się przekazać mu zapewnienie, że przy mnie jest bezpieczny. Musiał to wyczytać z moich oczu, gdyż jego klatka piersiowa zwolniła. Nie mogąc dłużej zwlekać pchnąłem drzwi i ruszyłem przed ciebie.

Wzrokiem mierzyłem zebrane już klejnoty, jednak cały czas wychwytałem dźwięk kroków An. Wszystkie obsydiany stały już w równym rzędzie, jednak wciąż tocząc między sobą rozmowy. Kiedy jednak dostrzegły moją obecność momentalnie zamilkły. Większość spuszczała wzrok prostując się lecz znajdywały się i takie które nie kryły swojej wrogości.

Obok każdego stał bursztyn. Drobne klejnoty nie odważyły się nawet drgnąć. Nie byłem pewny, czy było to spowodowane strachem, szacunkiem, czy po prostu zmęczeniem. Każdy pod oczami miał wyraźnie zarysowane cienie. Nie trudno było się domyślić, że w przeciągu ostatnich dni zmuszane były do najcięższego wysiłku jaki miały okazję doświadczyć w przeciągu swojego niezbyt długiego życia. Pod tym względem mój An musiał się wyraźnie wyróżniać. Wypoczęty i wręcz promieniujący energią.

Zająłem swoje miejsce na samym środku szeregu, stając dokładnie krok bardziej wysunięty do przodu niż reszta. Chwyciłem bursztyna za ramię, by ustawić go po swojej lewej stronie. Dla kogoś stojącego z boku ruch ten mógł wydawać się brutalny i stanowczy lecz w rzeczywistości równie dobrze mógłbym na niego dmuchnąć. Z pewnością odczułby ten sam nacisk.

Nie minęło dużo czasu, kiedy drzwi otwarły się po raz ostatni. Do sali wszedł wysoki, dumnie kroczący obsydian. Echo jego kroków niosło się przez panującą w sali ciszę. Zatrzymał się na prawym końcu rzędu. Przechadzał się wolnym chodem prawie tak jak ja w dzień wyboru. W końcu stanął i przede mną.

Najwyższy rangą obsydian. Odpowiadający bezpośrednio przed diamentami. Reprezentujący całą armię. Mój bezpośredni przełożony. Teraz wpatrywał się we mnie, jakby cieszył go ten widok. Zawsze był surowy, jednak miałem wrażenie, że za mną w szczególności nie przepada. Być może frustrowała go myśl, że jedyne co uniemożliwia mi zajęcie jego miejsca, to jego wiek. Że niby ma większe doświadczenie w bitwach i w zarządzaniu wojskiem w czasie pokoju.

Już dawno temu udowodniłem, że przewyższam go zarówno intelektualnie na polu bitwy, jak i umiejętnościami w walce. Zawsze sprawiało mi radość wpatrywanie się w tę szramę, która zdobiła jego podbródek. Zapewniłem mu ją podczas tej pamiętnej walki, kiedy to po raz ostatni śmiał wątpić w moje predyspozycje na posadę generała.

-A kogoż my tu mamy? Toż to sam generał raczył się wreszcie zdecydować. Jesteś bardziej wybredny od perły w kwestii ubioru. Żeby potrzebować tyle lat, na wybranie bukłaka na energię? -Zapytał prześmiewczym tonem, w lekceważącym geście chowając ręce do kieszeni spodni.

Za sobą usłyszałem kilka cichych śmiechów. Uśmiechnąłem się celowo w fałszywie przyjazny sposób, złączyłem dłonie za plecami i rozstawiłem szerzej nogi.

-Cóż, myślę że wciąż nie potrzebuję dodatkowego zbiornika na energię lecz od milenia do milenia nawet mi przyda się jakaś drobna odmiana. Nie żebym potrzebował czegoś takiego do walki. To by zbytnio ułatwiało zabawę, nie sądzisz? Ale jak już coś wybrać to przynajmniej coś z choć gramem uroku, prawda? -Odparłem lekko unosząc głowę.

Inne klejnoty (LGBT+)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz