Rozdział 4.

16 1 0
                                    

Wyszedł. Budynek który właśnie opuścił, okazał się być niczym innym jak Kotłem. „Tyle Blasków w tym miejscu, a nigdy nie spostrzegłem tych drzwi." Oznaczało to, że Kocioł jest o wiele większy niż przypuszczał. Piętra, na których Matowi zajmowali się Kolorowymi, były jedynie częścią sporego kompleksu, złożonego z mnóstwa podziemnych pomieszczeń, biur, cel i pewnie jeszcze wiele więcej.
Kolejną napotkaną przez niego osobą był Matowy.
- Zagubiony? – Dawny wróg  uśmiechnął się jak przyjaciel. – Wielu zachowuje się tak jak ty, stojąc w tym miejscu. Nie wiedzą co mają robić – zachichotał. – Nie wiedzą nic! – wytrzeszczył na Czerwonego swoje pomarszczone od sztucznej wesołości oczka. – I ty też nic nie wiesz. Prawda?
- Nie wiem - przyznał Czerwony. - I nie podoba mi się to.

Nie pamiętał, by jakikolwiek Matowy kiedyś tak się zachowywał. Pamiętał ich jako tych, którym od zawsze go podporządkowywano. Ale jedynym, co ze swoją wyższością robili, było nieustanne dręczenie Kolorowych. Z jakiegoś jednak powodu Dawcy uważali Matowych za całkowite przeciwieństwo ich prawdziwych charakterów. Często całkowicie zawierzali swoich Kolorowych ich opiece. Tymczasem ten, stojąc w tym miejscu, rozmawiał z nim prawie jak z równym sobie...

- Spokojnie, wiele jeszcze przed tobą. Ja muszę tu zostać, ale oto idzie do nas ktoś, kto poprowadzi cię dalej - mówiąc te słowa, Matowy przeniósł wzrok na zbliżającego się Szaraczka. Gdy ten podszedł trochę bliżej, odszedł i zniknął. Szaraczek także uśmiechał się, choć widać było, że na siłę.
- Zagubiony? Nie martw się, wkrótce dowiesz się wszystkiego.
- Dlaczego wcześniej nazywano mnie Dawcą? Co ja takiego zrobiłem?
- Powinieneś raczej spytać o to, co dopiero zrobisz – Szaraczek spojrzał mu prosto w oczy. - Ale tego dowiesz się tam, gdzie teraz pójdziemy.
A potem wziął Dawcę Czerwonego, który jeszcze przed chwilą był tylko Czerwonym, za rękę i jak ślepca poprowadził przez labirynt uliczek Pełnego Pustkowia. Ten z kolei dawał robić ze sobą cokolwiek, byle tylko nikt nie spostrzegł, że zna te uliczki. Najtrudniej było mu powstrzymać się od pozdrawiania tych, którzy patrzyli na niego jak na dobrego znajomego. Tych, z którymi spędził wszystkie Blaski swojego życia. Kolorowi których znał, Dawcy z którymi się przyjaźnił, oni go znali i pamiętali, wiedzieli jednak co się stało, więc rezygnowali z pozdrowień. Dawca Czerwonego nie mógł w żaden sposób pogodzić się z wizją odzyskiwania wszystkich przyjaźni, których nigdy przecież nie stracił.
W końcu dotarli do celu. Okazał się nim być jego własny dom.

Historia o Kilku KolorachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz