Rozdział 2: Nadzieja

44 7 3
                                    



10.11.2238r. Balaurea-Gelkmaros


Jeszcze w drodze do domu dał znać pani Muksoto, swojej gospodyni, o tym, że należy przygotować miskę z ciepłą wodą, jak najwięcej opatrunków i środków leczniczych. Nie miał pojęcia co jest Elyosce i co może się przydać. Choć nie, wróć, według niego wszystko. Powiadomił również Riven i kazał jej być w jego domu jeszcze przed nim. Ludzie schodzili mu z drogi, patrząc to na niego, to na małą osobę w jego rękach. A raczej coś co miało przypominać człowieka. Szedł szybkim, marszowym tempem, jednocześnie starając się zbytnio nie podrzucać kleryczką, jeszcze by się ocknęła i ciekawie by nie było. Sama zainteresowana oddychała coraz płycej i nieustannie krwawiła. Podsumowując umierała mu na rękach. To nie było problemem, odrodzi się. Problemem był powód jej śmierci. Jego ludzie skatowali kleryczkę, porwaną z jakiejś dróżki w Inggision, czyli nie dość, że z jej terytorium to bez jakiegoś większego powodu. Zwykłe widzimisię jego głupich ludzi. Elyosi choć nie pałali do nich najcieplejszymi uczuciami, zawsze oddawali wszystkich jeńców w stanie nienaruszonym w ciągu dwóch tygodni, kleryków z Balaurei w ciągu tygodnia. Ciągła groźba ataku Balaurów dysząca im w kark, zaowocowała podpisaniem umowy, między stacjonującymi w Balaurei oddziałami. o przetrzymywaniu kleryków bez torturowania ich i wypuszczaniu ich w ciągu maksymalnie dwóch tygodni. Jego ludzie właśnie tą umowę pięknie zdeptali, nie bacząc na to, że pod nią widnieje jego podpis. Mimo, że rozesłał informację o niej do każdego członka legionu. Było to związane z coraz mniejszą ilością kleryków i kantorów. Nowe Daeva z każdym rokiem mniej interesowały się tą klasą. Przez co klasy leczące były o wiele razy mniej liczne, niż te walczące w zwarciu. Bardowie trochę im pomagali, ale nie wszyscy chcieli się w to bawić. Drzwi otworzyła mu zmartwiona gosposia, a on szybko ją wyminął bez słowa i ruszył do pokoju gościnnego w którym położył Elyoskę na łóżku, ignorując pościel, przybierającą czerwony kolor.

- Devon, znajdź sobie w końcu kleryka, bo nie możesz mnie ściągać z każdą kontuzją, ja też mam swoje życie - mruknęła czarodziejka, wchodząc do pomieszczenia.

- Znalazłem.

- No to po cholerę mnie tu ściągnąłeś!

- Żebyś mi ją poskładała w całość.

- Zaraz, jaką ją? - podeszła bliżej łóżka i spojrzała na nie. - Och Siel... - cofnęła się o krok, by zaraz niemal doskoczyć do posłania. - Na co tak patrzysz?! Szybko łap jakiegokolwiek kleryka z ulicy, ja zacznę nastawiać jej kości. Pospiesz się!

Asmodianin wybiegł z domu, a Riven ponownie z bólem przyjrzała się połamanym kościom, ranom i wszechobecnej opuchliźnie, które miały być Elyoską.


~*|*~


Generał od jakichś trzech godzin chodził w kółko po salonie czekając na Riven i Saola, kleryka który pierwszy wpadł mu w ręce. Będzie musiał napisać raport do dowództwa o tym, co się stało. Jemu i jego legionowi się za to oberwie i to mocno. To jedyne czego był na chwilę obecną pewien. By nie pogorszyć tej sytuacji jeszcze bardziej, priorytetem stało się niedopuszczenie do śmierci kleryczki.

- Devon, skończyliśmy - spojrzał na parę, która właśnie weszła do pokoju dziennego.

- Trochę wam zeszło, dzięki za pomoc Saol.

- Nie ma problemu, praca jak praca. Proszę na nią uważać, jej stan się ustabilizował, ale nie wiemy jak zareaguje po przebudzeniu. Jakby coś się działo, proszę mnie zawiadomić, to zajrzę do niej.

Czy wszystko stracone?Where stories live. Discover now