Rozdział 3: "Nie oceniaj po Okładce"

43 5 2
                                    



11.11.2238r. Balaurea-Gelkmaros

Pobudka była bolesna. Leki przeciwbólowe przestały działać, adrenalina spadła. Dopiero teraz poczuła ogrom bólu, którego źródłem była nienawiść do jej osoby. Światło niepewnie pojawiało się na horyzoncie, przez co w pokoju było szarawo. Nie wiedziała co ze sobą zrobić. Jak i w kwestii obezwładniającego bólu jak i absurdu całej tej sytuacji. Jest w domu asmodiańskiego generała, który wyciągnął ją (dosłownie) z jej najgorszego koszmaru. Przez Asmodian została wyleczona na tyle, by nie zejść w ciągu najbliższych kilku minut. Szkoda. Przez oczami już jej majaczył z daleka Plac Główny Inggision. I co najgorsze. Mimo ogromnego bólu zakryła oczy dłonią. Pokazała w nocy słabość. Słabość przed wrogiem.

- Ughrr... - z jękiem, wbiła mocniej głowę w poduszkę.

Właśnie. Przesunęła dłoń wyżej, ale jedyne co czuła to tarcie bandaża o bandaż.

- Najdroższy Kaisinelu... moje włosy... - stęknęła. - Mogłam się nie śmiać z łysiny Marisa.

Rozejrzała się lekko na boki i na etażerce zobaczyła koszyk pełen leków. Wyciągnęła rękę, ale cel był za daleko. Zamknęła oczy i przeanalizowała sytuacje. Co robić. Dalej zgrywać zahukane zwierzątko mając nadzieje, że te przenikliwe oczy nie zauważą przekrętu? Może jakoś przejdzie. Zbuntować się? Głupszej rzeczy zrobić nie może. Użyć Powrotu i zaszyć się w domu aż wyzdrowieje? Nah, nie zrobi czegoś takiego osobie, która jej pomogła w takim stopniu. Zwłaszcza, że tamci idioci ogołocili ją ze wszelkich możliwych dróg ucieczki. Jeszcze raz spróbowała sięgnąć koszyka. Niestety ani odległość się nie zmniejszyła, a jej ręka najwyraźniej nie miała ochoty się wydłużyć. W pomieszczeniu było tak samo ciemno jak w momencie pobudki. Wytężyła słuch, ale nie usłyszała żadnych kroków. Z wysiłkiem złączyła dłonie i zaczęła wypowiadać inkantacje leczące. W sypialni zrobiło się trochę jaśniej. Dzięki delikatnej poświacie zauważyła zarys biurka, szafy i małego fotela stojącego w rogu. Gdy ból zelżał, schowała się cała pod ciepłe pierzyny mając nadzieję na jeszcze odrobinę snu.


~*|*~


Devonshire jak zwykle wstał o szóstej, jak zwykle niewyspany i jak zwykle bez jakiegokolwiek kontaktu ze światem. Potarł twarz przedramieniem, ziewnął i zaczął wyplątywać się z ciepłych objęć pościeli. Wolnym krokiem ruszył do łazienki, łapiąc po drodze spodnie od munduru. Przyjrzał się swojej zaspanej twarzy. Po czym chlusnął zimną wodą prosto między oczy z cichą nadzieją, że to go obudzi. Próbuje co rano. Może kiedyś zadziała. Szybko się ubrał i wyszedł z sypialni. Gdy mijał pokój gościnny, zwolnił, po czym całkiem się zatrzymał. Lekko uchylił drzwi i zajrzał do środka. Mirodesta spała zakryta kołdrą po sam czubek głowy. Parsknął i cicho zamknął za sobą. Ruszył dalej aż doszedł do kuchni.

- Dobry Aya - mruknął siadając.

Od razu postawiła przed nim życiodajny napój - kawę. Śniadanie też ale to mniej ważne.

- Dzięki - od razu upił łyka.

- Smacznego - starsza pani delikatnie się uśmiechnęła. - A co do tej dziewczyny...?

- Nie budź jej. Jak wstanie to daj jej jakieś lekkie śniadanie i leki. Najlepiej jakby nie wychodziła z łóżka aż wrócę. Ach i nie martw się, - dodał widząc zaniepokojony wzrok gosposi - zna asmodiański i raczej nie stanowi żadnego zagrożenia. Zwłaszcza przy takich obrażeniach.

- Powinnam wiedzieć coś jeszcze?

- Ma na imię Mirodesta.


Czy wszystko stracone?Where stories live. Discover now