Lekarstwo na życie

14 0 0
                                    

Obudziłem się pod ludzką postacią u babci. Otworzyłem oczy. Dom staruszki znacznie wyróżniał się wśród innych. Z zewnątrz był cały porośnięty jakimś zielskiem. Ścieżkę zdobiły lampy. W ogrodzie żyły różne stworzenia, a to wszystko było niedaleko wcześniejszego zdarzenia. W każdym pomieszczeniu znajdowały się magiczne przedmioty. Wszędzie pałętał się pod nogami kot sfinks- Luna. Moja babcia uwielbiała tą rasę- a mnie tylko obrzydzała. Nagle staruszka weszła do mojego pokoju. Szła powoli, przyglądała się z uwagą na metalową tacę, którą niosła. Nie widziałem za bardzo co tam jest. Nawet nie miałem siły by zapytać o to. 

- Oh wnuczku, wnuczku. Słabo wyglądasz. Martusia opowiedziała mi wszystko. Oj biedaku. Gdyby nie ona to nie wiem, co by się Tobie stało. 

Przyglądałem jej się chwilę. Ubrana była w jakąś starą brązową koszulkę z sową. Jej dolną część talii nakrywała długa, zgniłozielona spódnica sięgająca do gołych stóp. Na jej szyi wisiał medalion podarowany niegdyś staruszce na urodziny przez skrzata. 

- Oj tam babcia nie przesadzaj. - Machnąłem ręką. 

- Nie ma oj tam. Mogłeś zginąć! Oj jaka byłam głupia... 

- Nic nie szkodzi. Co tam niesiesz?
- Ziółka, troszkę imbiru, cytryny, cynamonu i takie inne. Wiesz jak bardzo lubię je wykorzystywać. Matka natura obdarzyła nas niezwykłymi darami. Niestety ludzie tego nie doceniają. 
- Oj wiem...- Odparłem zmęczony. 
Babcia Lydia położyła tackę na drewnianym, rzeźbionym z lipowego drewna stoliku. Zapach mikstury od razu dał znać moim wyczulonym nozdrzom. Spojrzałem na nią niepewnie.
- Na pewno to jest zdatne do spożycia babciu? 
- Oczywiście, zaufaj mi.- Roześmiała się. 

Wypiłem wszystko łącznie z fusami. Czułem gorycz gałki muszkatołowej przeplataną z ostrym smakiem imbiru i kwaskiem cytrynowym na czubku języka. Poczułem nagle wielkie rozluźnienie. Moja dusza unosiła się nad ciałem. Wiedziałem, że babcia wie co mi dać. Ukrywałem ogromny ból psychiczny jak i fizyczny. Przed nią nic się nie skryje. 
- Dziękuję. - Powiedziałem powoli uśmiechając się.

- Oj Tobisiu, mój misiu, nie dziękuj za pomoc od babulki. Po to jestem. 
Zatopiłem się ponownie w łóżku. Czułem jak moje oczy powoli zaczynają się robić czerwone. Widziałem jak ściany falowały, wszystkie zabawki babci się uśmiechały. Najlepsze lekarstwo na życie.  Babcia odeszła śmiejąc się. Słyszałem jak coś mamrotała do siebie, a może jednak nie słyszałem... Luna wskoczyła na mnie, nie przeszkadzało mi to już. Zacząłem z nią rozmawiać.

- Jeny Luna, kiedy ta babka Cię umyje?!- Powąchałem ją- Capisz jak jakiś skunks. 
- A ty masz liście we włosach, płomyku.
Kocica przyglądała mi się przez chwilę. Miałem pełno ran i siniaków. 
- Co tak patrzysz? - Zapytałem z oburzeniem. 
- Po to mam oczy. - Odpowiedziała surowo. 

Zacząłem głaskać śmierdziela i jakoś wyszło, że ponownie zasnąłem. 

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------

* (zamiana postaci) 

Obudziłem się. Czułem okropny ból głowy, ciała, wszystkiego. Nie mogłem się ruszyć. Podniosłem wzrok. Naprzeciwko mnie stała Marta z jakimś gościem. Zaraz... ja go znam. 

- Śliwa?! - Uśmiechnąłem się. - Stary kupę lat. 

- Um... Ta.

Marta coś do niego szepnęła. Byłem zbyt wycieńczony, by to usłyszeć. 

- Nie jesteś czysty. - Powiedziała dziewczyna stanowczo. 

- Nie jestem... Co to ma znaczyć? W ogóle czemu ja tu jestem?! Była jakaś impreza?

- Idiota. - Parsknął chłopak. 
Zbliżyli się do mnie we dwójkę jakby mieli mnie zaraz zabić. 

- On nic nie pamięta Marta, co robimy? 

- No to sobie zaraz przypomni. 
Wzięła zamach i kopnęła mnie w brzuch. Zacząłem się krztusić. Próbowałem złapać oddech. 

- Co Ty robisz?!

- A Ty co robiłeś wieczorem?!- Zbliżała się znowu

- Ja... nie pamiętam. 

- Marta, uspokój się- Krystian złapał ją za ramię. 

Ja na prawdę nie wiedziałem co robiłem. Nie wiem gdzie jestem. Czemu oni tu są. Zacząłem 

płakać z bólu, ale także z bezsilności. 

- Mazur, nic nie pamiętasz? - Dopytywał.

- Nie. Nie znaczy to, że od razu musicie mnie bić, szczególnie jak jestem związany.- Powiedziałem z nadzieją, że już to się nie powtórzy.

- Chciałeś zabić...- Snuła Marta.

- Kogo?!- Otworzyłem szeroko oczy.

- Tobiasza. Jesteś niebezpieczny dla nas. Jesteś mutantem! 

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Zerwałem się ze snu. Śnił mi się Mazur. Przypomniałem sobie, że on tam został. Walona wiedźma chciała, bym zapomniał. Wyskoczyłem przez okno, wpadając jednocześnie w krzak dzikiej róży. Jakoś z niej się wyplątałem, ale miałem wszędzie powbijane kolce. Nie miałem na to czasu. Pobiegłem jak najszybciej do jaskini. Zastałem w niej Martę, Krystiana i pobitego Mazurka. Rzuciłem nożem, który miałem w kieszeni na liny, które oplatały Bartka. Popatrzył szybko w moją stronę. Podbiegliśmy do siebie jak w jakiejś komedii romantycznej. Wziąłem go na ręce i uciekłem. Ja jeden na ich dwójkę nie dałbym rady, a mój towarzysz był na skraju wyczerpania. Moja siostra zamieniła się w wilka, to samo uczynił Śliwa. Dotarłem prawie na polanę, gdy nagle coś złapało moje nogi. Rzuciłem Mazura na jakiś krzak, byleby był bezpieczny. 

- Tak zdradzasz wilkokrwistych?!- Warknęła.

- Przynajmniej ja mam serce i nie jestem zapatrzony w naszą rasę.
- To może od razu wygnamy Cię? Przeprowadźmy już teraz rytuał?

- Uspokój się. Nie jesteśmy wilkami. Jesteśmy w połowie ludźmi. 

Przemieniłem się. Czułem co zaraz nastąpi. Siostra rzuciła się na mnie. Przygniotła mnie sobą. Turlaliśmy się po ziemi, wgryzając się jak najgłębiej. Odskoczyłem, byłem zmęczony tym wszystkim. Ledwo łapałem oddech. Zatoczyliśmy koło. Wtem skoczyliśmy do siebie na dwóch łapach. Marta próbowała mną rzucić, lecz nagle ją złapałem i poleciała ze mną. Przetarzaliśmy się w głąb lasu, uderzając o skały. Marta zatrzymała się na skraju skały, a ja nędznie zwisałem nad przepaścią. Patrzyła na mnie z pogardą. Jej krew kapała po mojej twarzy.

- Myślisz, że Ci pomogę? - Zadrwiła. 
Nic nie odpowiedziałem. Nie miałem sił, żeby jeszcze długo tak wytrzymać. Łapami podtrzymywałem się śliskiego mchu  Powoli zacząłem się osuwać. Czułem jak moje ciało leci w głąb pustki. Wiedziałem, że to koniec...

C.d.n.

n

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Oct 16, 2017 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

TozurOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz