Lamborghini i aresztowanie

548 52 10
                                    

 Per. Ava
Do pomieszczenia wszedł mój tata. Uśmiechnięty, zadowolony, z jakąś teczką pod pachą. Zobaczyłam, że brunet ubrał się jak na jakieś ważne spotkanie. Pomimo, że przy uchu trzymał swój czarny telefon i z kimś rozmawiał, przy okazji żywo gestykulując wolą ręką, uśmiechnął się do mnie. Skinęłam głową na przywitanie, nadal trzymając dłonie na kubku z parującą, ciepłą cieczą o smaku malin.
- Tak, niedługo będę... Co? Tak, spokojnie. Mam wszystko, widzimy się u ciebie. Do zobaczenia – zielonooki nacisnął czerwona słuchawkę i po schowaniu telefonu do kieszeni spodni dosiadł się do mnie.
- Spotkanie? – zadałam pytanie wbijając wzrok w ojca.
- Tak. Nie będzie mnie pewnie do południa. Możesz iść gdzieś z przyja...
- Mogę jechać z tobą? – weszłam w słowo dorosłemu, jednocześnie przekrzywiając głowę w prawą stronę i robiąc słodkie oczka szczeniaczka – Proszę? Tatusiu?
- Ale...
- Będę grzeczna, obiecuję – zatrzepałam rzęsami, cały czas wbijając wzrok w postać bruneta o intensywnie zielonych oczach.
- Niech ci będzie, Ava. Ale tylko ten jeden raz.
- Jest!
Wiedziałam. Ten trik nigdy jeszcze mnie nie zawiódł, najlepiej robić za malutką córeczkę tatusia i w ten oto sposób wkupowałam się w jego łaskę, a także jeździłam na firmowe spotkania, jeśli tylko chciałam. A zawsze to miał być ten jeden jedyny raz. No cóż, nie wychodziło, bo były ich setki.
***
Siedzibą Kinetic Solutions Incorporated była ogromną budowla z szkła. Zaprojektowana na planie koła, tony szkła były podtrzymywane przez metalową oraz betonowa konstrukcję. Wchodziło się przez główne wejście do olbrzymiego holu, pełnego zabezpieczeń oraz ochrony. Wszędzie kręcili się ludzie, mniej lub bardziej elegancko ubrani. Na początku poczułam się jak mały owad i instynktownie przestraszyłam się, że masa tego budynku mnie przygniecie. Ale po chwili oprzytomniałam, wsunęłam słuchawki z telefonem do kieszeni spranych jeansów i popatrzyłam na ojca, który wepchnął mi coś do ręki. Z zdziwieniem spojrzałam na plakietkę na której dało się dostrzec napis „P. Kinley" oraz numer ewidencyjny. Całość zawieszona była na czarnej smyczy z zdrobnieniem nazwy firmy: „KSI".
- Nie mogę zabrać cię na spotkanie, ale jeśli chcesz to rozglądnij się. Z tym identyfikatorem wpuszczą cię na każde piętro.
Kiwnęłam głową, by zakomunikować, że zrozumiałam.
- Zadzwonię jak skończy się spotkanie, dobrze?
- Nie musisz się śpieszyć. Mam zajęcie, pomyszkuję...
***
- Panienko! Tutaj wycieczki nie mogą...
Machnęłam identyfikatorem przed oczami zdębiałego strażnika, który chwilę wcześniej wypadł z swojego stanowiska w pogoni za mną.
- Nie jestem z wycieczki – mruknęłam znudzonym tonem, jednocześnie zakładając ręce na piersi.
- Przepraszam, nie wiedziałem, że...
- Mogę już iść?
- Tak, tak! Oczywiście, już nie przeszkadzam.
Mężczyzna ubrany w czarny uniform jak się pojawił, tak szybko znikł mi z oczu. Uśmiechnęłam się kpiąco na wspomnienie jego przerażonego spojrzenia, kiedy tylko zobaczył smycz z zawieszoną na nim plakietką. Naprawdę, jak taka mała rzecz może przerażać niektórych ludzi.
Wnętrze tego piętra było niezmierzone. W głębi stały najróżniejsze modele samochodów, w tym większość z firmy mojego ojca. Boczne ściany w równych odstępach przedzielały wysokie, wąskie tablice z najróżniejszymi schematami. Posadzka była wykonana z białego marmuru, który idealnie komponował się z srebrną farbą na ścianach oraz przezroczystymi szybami i tablicami. Pomiędzy niektórymi samochodami kręciła się grupka ludzi, a konkretniej mężczyzn w przedziale wiekowym, od trzydziestu do około pięćdziesięciu lat, ubranych w białe, lekarskie lub laboratoryjne kitle. Pokazywali sobie jakieś notatki i cicho, prawie bezgłośnie rozmawiali. Pokręciłam głową na boki kompletnie niezainteresowana tego typu ludźmi. Byli tacy cisi i spokojni, po prostu nudni.
Skierowałam się za model czarnego Bugatti 16.4 Veyron, gdzie przez średniej wielkości drzwi, przez które przejechałby samochód, przeszłam do pomieszczenia, na którego ścianach wisiały wielkie lustra. Na samym środku stało piękne Lamborghini Aventador o lśniącym grafitowym lakierze. No prawie lśniącym. Samochód był czymś ubrudzony, a miejscami nawet zadrapany, ale to dodawało mu agresywnego wyglądu. Stał tam jak niezwyciężony gladiator, wojownik. Podeszłam szybkim krokiem do samochodu, wyciągnęłam dłoń przed siebie i poczułam pod opuszkami palców lodowate zimno blachy. Delikatnie przejechałam po przednim błotniku i przez nieuwagę ubrudziłam się jakąś mazią. Z obrzydzeniem cofnęłam dłonie i spojrzałam na błękitno - zieloną substancję. Żal mi było wrzucać spodnie do prania, więc roztarłam to i pomachałam rękami, żeby wyschło. Gdy tak się stało, chciałam wrócić oględzin samochodu, tylko tym razem z zamiarem zwracania większej uwagi, gdzie kładę ręce, gdy nagle ktoś złapał mnie za przegub nadgarstka. Męska dłoń zacisnęła się na skórze przez co syknęłam z bólu, na bank będę mieć tam siniak.

PrzytulankaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz