the end: melancholy

1.4K 242 77
                                    

Poszedł tam na pieszo.

   Mimo że to spory kawałek drogi od centrum Youngstown, poszedł tam na pieszo. Równie dobrze mógł po prostu wziąć auto mamy i oszczędzić sobie trudu. Ale nie potrzebował nawet chwili, by uzmysłowić sobie, że przecież oni zawsze chodzili tam n a p i e s z o, nigdy na skróty, nigdy nie pomyśleliby, by dojeżdżać.

   Dziewiętnastoletni chłopak, Jason Michael Phillips, przemierzał polne, obrzeżne ulice Youngstown, gdy słońce chyliło się ku zachodowi, a jesienne słońce ogrzewało jego odkryty kark. Nigdy nie postawiłby się na tej pozycji. Dawny Jason Michel Phillips spędzałby teraz czas z przyjaciółmi. Może w jakimś tanim barze z tanią muzyką na żywo.

   Jesień w Ohio zawsze była ładna. A on, nie wiedzieć dlaczego, lubił jesień. Może było tylko trochę zimniej, a słońce jakby przypominało sobie, że nie powinno tak mocno grzać. Z dżinsową, wyszywaną polarem kurtką na ramionach (która już chyba dawno stała się jego znakiem rozpoznawczym) i czarną szkatułką, ciążącą mu w dłoni, czuł się przegranym. Od pewnego czasu czuł się przegranym. Tak, jakby już nic nie było w stanie go uratować. Tak, jakby wszyscy pięli się w górę, a on spadał, spadał, spadał...

Jesteś zwykłym tchórzem, Phillips. Rzuciłeś dziewczynę, którą kochałeś, zaraz po tym, jak zrobiłeś... Och, błagam, pokazujesz nam, jaki jesteś smutny i zły, pieprząc na boku moją siostrę. Gratuluję, Jason. Może jej też... - zamilkł, gdy ręka Jasona spotkała się z jego szczęką. 

   Słowa przyjaciela nadal krążyły w jego głowie. Ale przecież to dobrze. Przecież Carson miał rację. 

   Miejsce to nie wyglądało jak kiedykolwiek wcześniej. Dawniej - porośnięty gęstym pnączem płot, teraz - już wszystko wycięte. Przez wciąż lekko pogiętą siatkę prześwitywał widok na niewielką działkę. A Jason poczuł się, jakby coś stracił. Jakby wszystko się zmieniło. Nawet ich Jezioro. Stanął, ramiona momentalnie mu opadły, oczy posmutniały. Oblizał spierzchnięte usta i niepewnie, bezceremonialnie przeszedł przez ogrodzenie. Jezioro nie było już miejscem zupełnie odciętym od świata. Nagie ogrodzenie dawało smutny widok na pustą ulicę i dom naprzeciwko. Trawnik został skoszony, chwasty z niewielkiego ogródka wyrwane, a sama mała szopa - jakby odnowiona. A może to dobrze? A może to dobrze, że to miejsce odżyło i kolejny ktoś mógł cieszyć się jego widokiem? A może to dobrze, bo czas jego i Sydney minął?

   Stanął tuż przy brzegu, popatrzył na spokojną wodę. W nim też rozchodził się spokój, dziwna melancholia i obojętność. Nagle pomyślał o tym, jak zginął van Gogh, przypomniała mu się Gwiaździsta noc. Przypomniało mu się, jak wyszedł na spacer z pistoletem u boku i jak nie wrócił. Zacisnął powieki, próbując zatrzymać potok myśli. On często miał ich zbyt wiele, często uciszał głosy w swojej głowie. Popatrzył na ciepłe barwy nieba, na czysty krajobraz, mając gdzieś tam z tyłu głowy, że stoi właśnie na terenie prywatnym i że to być może przestępstwo. Otworzył szkatułkę.

   To szkatułka jego babci. Czarna, lakierowana, ze złotym zdobieniem, dość ciężka i na pewno dość szczelna. Gdy nakręcało się ją kluczykiem od spodu, wygrywała melodię. Otwiera wieczko, wyjmuje jeden z listów i przejeżdża palcem po słowie Sydney, a potem kocham cię, na końcu Jonathan. Uśmiecha się smutno, melancholijnie, jakby coś stracił. Pojedyncza łza przecina jego policzek. Ociera ją rękawem. Opada na kolana i czuje, jak mokra ziemia przesiąka przez jego spodnie. Coraz więcej łez i ten nierówny oddech. Ścisk w gardle, a dłonie wiotczeją. 

   Zanim zupełnie się rozleciał, znalazł w kieszeni klucz. Włożył z powrotem list, przymknął wieko i przekręcił kluczyk. Dłonie miał pokaleczone ostrymi krawędziami papieru. Chwiejnie wstał i wyrzucił klucz, który po chwili przeciął tafle wody. Odetchnął głęboko. Wziął zamach i wyrzucił szkatułkę. A ona spadła na dno. Jeżeli to jezioro w ogóle miało dno.

Odchylił głowę i popatrzył w zachodzące słońce. To samo, świecące nad Sydney.

Sydney Summer.

// KONIEC //

a/n: A więc (to buntowniczy sposób na rozpoczynanie zdania), dziękuję Wam za naszą krótką przygodę z Sydney S. Mam nadzieję, że jednak osiągnęłam moje dwa główne cele: umilić Wam czas i przekazać coś bzdurnego (bo Sydney S. to chyba dość ładna historia o ładnej miłości i odpowiedzialności). Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś wpadniecie poczytać moje bzdurne historie. Pozdrawiam Jasona Michaela Phillipsa. 

Sydney S. ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz