R O Z D Z I A Ł T R Z E C I

15.5K 474 211
                                    

Weszłam do szatni i z powrotem ubrałam się w czarne leginsy i szarą bluzę. Byłam okropnie wkurwiona na tego palanta. Przez niego, brzuch bolał mnie jeszcze bardziej i po raz kolejny miałam wylądować na dywaniku u dyrektora. Wzięłam kilka głębszych wdechów i w torbie znalazłam tabletki na ból brzucha. Sięgnęłam po butelkę wody i popiłam tabletkę. Miałam nadzieję, że lekarstwo zacznie szybko działać. Wciąż miałam ochotę zabić Blake'a z zimną krwią. Wyszłam z szatni i mozolnym krokiem udałam się w dobrze znanym mi kierunku. Obstawiałam po drodze, że dostanę kolejną uwagę i będę musiała przepraszać się z tym dupkiem. Gdy udało mi się dojść pod drzwi, zobaczyłam wysokiego chłopaka, który luzacko opierał się o pobliską ścianę. Miał zacięty wyraz twarzy. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, poczułam narastające wkurzenie.

— Jesteś z siebie zadowolony, dupku? – zapytałam, gdy podeszłam bliżej chłopaka, który mierzył mnie wzrokiem z dołu do góry. Miałam zaciętą mimikę twarzy. Mogłam się założyć, że w moich oczach paliła się iskra głębokiej nienawiści, dokładnie taka sama, jak w oczach Blake'a.

— Nie trzeba było uderzać mnie piłką w tył głowy – parsknął i wyprostował się przez co był ode mnie o wiele wyższy, a ja musiałam unieść głowę do góry, aby spojrzeć w te zielone, przeszywające oczy, których tak bardzo nienawidziłam.

— Mówiłam już, że to naprawdę był tylko kurwa przypadek! – podniosłam głos, bo znowu sam sobą zaczynał mnie irytować. Nienawidziłam tego, że musiałam oddychać powietrzem tym samym co on. Moje życie byłoby o wiele prostsze, gdyby ten palant nigdy się w nim nie pojawił. Marzyć każdy może.

— Nie wierzę akurat w twoje przypadki.

— To może przypomnisz sobie, jaką jestem łamagą!

Nasz dyskusja została przerwana głośnym pojawieniem się dyrektora, który wyszedł ze swojego gabinetu. Jego mina zdradzała jedynie brak sił na naszą dwójkę. W końcu znowu stawaliśmy przed tym przyjaznym staruszkiem. Jak zawsze z powodu tego dupka i jego wybryków. Wolałabym zdychać dalej na zajęciach ze sportu, zamiast iść z nim do dyra.

— Któż by inny, jak nie wy – westchnął niski staruszek — zapraszam do środka.

Weszłam do dobrze znanego mi pomieszczenia. Gabinet był dość spory i urządzony w nowoczesnym stylu. Mogłam czuć się tak, jak u siebie w domu. W zasadzie to był mój drugi dom, w którym bywałam dość często. Usiadłam na znajomym mi wygodnym krześle. Blake poszedł za moim przykładem i sam zasiadł na „swoim miejscu". Wbrew pozorom, on bywał tam zdecydowanie częściej niż ja.

— Zatem co zrobiliście tym razem?

— Graliśmy w koszykówkę i przez przypadek uderzyłam piłką Davisa. On stwierdził, że było to zrobione umyślnie i z całej siły rzucił piłką w mój brzuch. Tłumaczyłam mu, że to był zwyczajny wypadek.

— Dobrze pan wie, że na pewno Rosalie nie uderzyłaby mnie przypadkowo – Blake starał się bronić. Najbardziej w tej sytuacji irytował mnie fakt, że naprawdę nie miałam w planach uderzyć tego debila, ale gdy już siedziałam na dywaniku u dyrektora, chętnie walnęłabym go tą piłką jeszcze z dziesięć razy.

— Czemu uważasz, że zrobiła to specjalnie? – dopytał starszy mężczyzna, siedzący za biurkiem.

— Bo to Rosalie Cul! Ona zawsze stara się mi dopiec.

— Co wydarzyło się po tym, jak wzajemnie daliście sobie z piłki? Podejrzewam, że nie jest to jedyny powód, dlaczego znowu tutaj jesteście.

— Troszkę się zwyzywaliśmy – powiedział Blake, a ja parsknęłam śmiechem.

— Mam już dosyć waszych sporów – odezwał się mężczyzna i palcami masował swoje skronie — jesteście największym kłopotem naszej szkoły. Dopiero Davis dostałeś kolejną szansę, aby udowodnić nam, że nie mamy cię wyrzucać z naszej placówki. Ty Rosalie mimo, iż masz bardzo dobre oceny, twoje zachowanie jest naganne przez wasze ciągłe sprzeczki. Dostajecie tym razem karę i w sobotę widzimy się o ósmej w sali numer sto pięć.

NIE POWINNIŚMY ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz