Rozdział 1

62 7 8
                                    


Nie czułam w ogóle tych wakacji.

Gdy powiedziałam o tym mamie, wyśmiała mnie. Codziennie od dziesięciu miesięcy równo o szóstej rano powtarzałam, że nie chcę już szkoły, że mam dość. Gdy w końcu się doczekałam, nie chciałam ich.

Właśnie tak się czułam. Wakacje jawiły mi się jako pozbawiony sensu czas.

Plusy ich dla mnie kończyły się na możliwości wyspania się. Nie planowałam żadnych wyjazdów, wycieczek rodzinnych, wypadów ze znajomymi. Swoją drogą, byłam bardzo słaba w planowaniu jakichkolwiek rzeczy; czy to w sferze życia szkolnego czy poza nią.

Wiedziałam jak będą wyglądać.. Ania będzie mnie codziennie rano budziła w coraz bardziej wyszukany sposób, będę jadła, sprzątała w domu i zabijała czas na zabawie z siostrą. Planowałam napisanie fanfiction. Wiedziałam jednak, że na planowaniu się skończy, choć naprawdę chciałam wierzyć w moja determinację dokończenia opowiadania. Lecz trudno wierzyć w coś, czego nie ma.

- Wiki, wstałaś? - usłyszałam jak mama woła mnie z dołu.

Oczywiście, że wstałam. Mimo, że jestem wielkim śpiochem i najchętniej nie wychodziłabym z łóżka co najmniej do dziesiątej, słyszę budzik - wstaję. Tym razem było podobnie. Telefon zawibrował na drugim końcu pokoju, więc chcąc nie chcąc musiałam się podnieść. Dzisiaj zadzwonił godzinę później niż zwykle. I z wielką radością w oczach wyłączyłam go na kolejne dwa miesiące.

Zakończenie roku szkolnego.

Ubrałam się na galowo, chociaż bardzo tego nie lubiłam. Odbieranie nagrody w dżinsach byłoby jednak bardzo nie na miejscu. W kuchni już czekała na mnie kanapka i herbata w moim ulubionym kubku w kolorowe paski. Dostałam go na piętnaste urodziny i od tamtej pory nie piję w niczym innym.

- Są parówki? - do kuchni weszła zaspana Ania, ubrana, ale z bardzo artystycznym nieładem na głowie. W białej bluzce z czarną wstążką wokół szyi przypominała raczej uczennicę jakiejś dobrej brytyjskiej placówki, a nie zwykłej wiejskiej podstawówki, gdzie uczyło się nie więcej niż pięćdziesiąt dzieciaków. Mimochodem spojrzałam na swój ubiór i stwierdziłam, że nawet w jednym procencie nie wyglądałam w swojej obcisłej spódnicy tak ładnie jak moja młodsza siostra.

- Są w lodówce, przynieś to ci obiorę - powiedziałam do małej. Mama szykowała kwiaty i czekoladki, które Ania miała wręczyć dzisiaj swojej wychowawczyni. Dla mnie była to strata pieniędzy, dlatego, gdy tylko skończyłam podstawówkę, zaprzestałam kupowania prezentów nauczycielom. Ograniczałam się jedynie do składek klasowych, co i tak było jak dla mnie zbyt wielkim poświęceniem. W większości, czekoladkami byli częstowani uczniowie, a kwiaty jak to kwiaty, prędzej czy później trafią na śmietnik.

Ania kończyła swoje śniadanie, a ja w ślimaczym tempie, próbowałam zrobić cokolwiek z swoimi włosami i twarzą, bo, mimo, że jestem prawie książkowym przykładem wattpadowej szarej myszki, przykładam wagę do swojego wyglądu. Że nie zawsze mi wychodzi, to już inna sprawa.

- Zaraz się spóźnisz! - Ania weszła mi do łazienki i sięgnęła od razu po szczoteczkę do zębów.

- Która godzina?

- Nie wiem, ale właśnie pojechał twój autobus.

O cholera.

Dziwna przypadłość odnośnie "mojej o cholery", mam siedemnaście lat i jeszcze nigdy w życiu nie wypowiedziałam przekleństwa na głos. Ale w myślach klnę jak głupia, może nawet dorównując dresom. Nie, żartuję, nie aż tak.

SzczęśliwaWhere stories live. Discover now