Yato dostał w twarz co zaskoczyło chyba wszystkich tu zebranych. Najbardziej zaskoczony był Daikoku, z jego otwartych ust wyleciał papieros i upadł na ziemie, powoli spalając się całkiem. Chyba nikt się nie spodziewał takiej reakcji... Jednak zacznijmy od początku.
***
Kolejny dzień po tej całej akcji z Yato i Kazumą. Nikt nie widział od tamtej pory bożka, który narobił te wszystkie problemy. W sumie to nikt nie chciał go nawet szukać. Bo po co? To tylko jakiś tam bożek... Twój bożek.
Nie mogłaś się uspokoić. Ciągle chodziłaś tam i z powrotem zmartwiona jego zniknięciem. Minął tydzień. Cały ten długi i jakże okrutny tydzień męczyły cię różne koszmary, co było dziwne. Byłaś przez to rozdrażniona i smutna.
Zza drzwi usłyszałaś dźwięk swojego imienia. Ktoś cię wołał. Otworzyłaś drzwi i w tej chwili wpadła na ciebie jakaś dziewczyna. Była zdyszana i ledwo co mówiła, nie mogąc złapać tchu.
- Powoli. Spokojnie. - Powiedziałaś, starając się ją opanować. - Odetchnij i powiedz jeszcze raz.
Trochę długo trwało nim oddech dziewczyny wyrównał się na tyle, by zamiast bełkotu mogła wypowiedzieć normalne zdanie. Widać było zmartwienie i przejęcie na jej twarzy. Nie bardzo wiedziała, jak zacząć swą wypowiedź.
- Mów. - Poddenerwowana założyłaś ręce na piersi.
- Yato... - Szepnęła dziewczyna i wzięła głęboki oddech. - Yato jest na dziedzińcu. Chce się tobą widzieć.
- Yato...? - Powtórzyłaś, jakbyś pierwszy raz słyszała to imię, jednak było znajome. - Jesteś pewna?
- Kazuma nie chce go wpuścić!
No i wszystko jasne... To na prawdę on. Bez zbędnych słów, biegiem udałaś się tam. Na szczęście już wiedziałaś mniej więcej gdzie co jest i nie zgubiłaś się po drodze. Zatrzymałaś się, gdy ujrzałaś Kazumę i Bishamonten. Yato stał daleko przed nimi. Jego czarne kimono miało na sobie krew, dużo krwi. Nie miał broni, ale na jego skórze było coś jak sińce, które rosły z każdą chwilą. Wzrok miał jakby martwy, a na pewno zmęczony.
- Yato! - Krzyknęłaś do niego, a ten tylko spojrzał na ciebie.
- Nie podchodź. - Kazuma od razu powiedział, nim zrobiłaś choć jeden mały krok. - Jest zakażony.
- Czego tu szukasz, Yato? - Bishamonten powiedziała niezbyt przyjaźnie.
- [imię]...-san... - Wyszeptał osłabionym głosem i postąpił krok ku was, na co Kazuma zareagował od razu stawiając barierę.
- Odejdź stąd. - Bishamonten powiedziała ostro.
- Nie. - Bożek zaprzeczył i znów ruszył w waszą stronę, jednak po chwili upadł na kolana.
- Yatuś! - Kofuku znikąd się tu pojawiła, wraz ze swym opiekunem.
Daikoku nie dał jej podejść. Po chwili u ich boku pojawił się Tenjin z jedną ze swych panienek. Ignorując ostrzeżenia Kazumy, podbiegłaś do Yato.
- Jesteś ranny idioto! - Krzyknęłaś na niego. - We krwi i ranny! Idiota!
Oparł głowę o twój tors szepcząc coś. Po chwili odsunął się i wstał.
- Nic mi nie jest. - Powiedział spokojnie. - Nie martw się.
- Jak mam się nie martwić?!
- Po prostu tego nie rób. - Powiedział trochę ostro. - I... I zapomnij o mnie już. Bądź jak każdy i to zrób.
- Odbiło ci już do re...?! - Nie dał ci skończyć, uderzając ręką w swoje ramię z nieokreślonym głosem.
- I tak zapomnisz! - Warknął.
I tak oto Yato dostał w twarz. Nie spodziewał się tego, co było widać na jego twarzy. Był zaskoczony i zdezorientowany. Lekko otwarte usta wypełniły się w jęku bólu i po chwili szlochu. Po jego policzkach spłynęły łzy. Upadł na kolana i zaczął cię przepraszać, szlochając jak dziecko.
Kazuma odsunął cię od niego, a Bishamonten zajęła się nieszczęśnikiem, wraz z resztą swoich towarzyszy.
***
Kofuku nalała ci herbaty na uspokojenie. Daikoku zapalił kolejnego papierosa. To już chyba ósmy w ciągu godziny. Widać było, że był nerwowy, tak jak i wszyscy zebrani. Nawet Tenjin milczał, paląc swoje ziółka.
Po kolejnej godzinie wszedł Kazuma, opuszczając podniesione rękawy swojej koszuli i poprawiając okulary.
- Yato teraz śpi. - Oświadczył. - Nic mu nie jest.
- Mogłam mocniej mu przywalić... - Mruknęłaś pod nosem.
- Nie bądź już taka agresywna, [imię]-chan. - Kofuku lekko się uśmiechnęła.
- Możesz go odwiedzić. - Okularnik zwrócił się do ciebie. - Zaprowadzę cię.
Udałaś się z nim do pokoju, w którym leżał teraz śpiący bożek. Mężczyzna zatrzymał się przed jego pokojem.
- Mogę mieć prośbę do ciebie? -Spytał poważnie, wpatrując się w okno.
- Jaką?
- Pilnuj go. Tylko ty potrafisz go powstrzymać na tyle, by dał sobie pomóc. - Westchnął. - Obawiam się, że zrobi coś głupiego.
- Będę go pilnować.- Odpowiedziałaś od razu pewnym siebie głosem.
- Dziękuję. - Oddalił się, a ty weszłaś do pokoju.
Mała świeczka, która powoli się wypalała stała na szafeczce obok szatyna i dawała słaby poblask. Chłopak spał. Nie był w dresie, ani kimonie. Miał na sobie prawdopodobnie tylko spodnie, choć nie byłaś tego pewna, gdyż kołdra zasłaniała ci widok. Spał. Wyglądał spokojnie. Usiadłaś obok i odgarnęłaś włosy z jego twarzy. Miał twardy sen, całkiem spokojny. Nie był on naturalny, ale cieszyłaś się, że już nie widzisz jego smutnej, zapłakanej twarzy jak u dziecka. Był przyjemnie ciepły.
Położyłaś się obok niego i okryłaś się z nim kołdrą. Miał na szczęście spodnie, co osobiście sprawdziłaś. Oparłaś głowę o jego tors. Serce tak spokojnie mu biło... Po prostu zasnęłaś, wtulona w niego.