Pobudka: 9.30
Jakiż wspaniały dzień się zapowiadał! Obudziłam się pełna energii i wigoru, jednak wciąż senna. Jaki normalny człowiek budzi się od razu z chęcią do wstania z tak cudownego, miękkiego, przytulnego i najbardziej przyjacielskiego miejsca jakie znam czyli łóżka ? Kocham tu leżeć, robić zadania, odpoczywać, wtulić się kiedy chcę odpocząć, lub mam gorszy dzień, także natychmiastowy zryw zaraz po przebudzeniu się mógłby być według mnie traktowany nawet jako zdrada. Łóżko też człowiek, też ma uczucia. Mogłoby jeszcze pomyśleć, że jest niewygodne i już się go nie kocha. Tego przecież nie chcemy, tym bardziej, że jest to nie zgodne z prawdą.
Poznajcie kolejną moją wadę - zawsze na wszystko mam czas, nigdy się nie śpieszę, a jak się zorientuję, że zostało mi 5 minut do autobusu to latam na wysokości lamperii, byleby tylko zdążyć na ten przeklęty autobus. Zgadujcie. Tak, dzisiaj też tak było. Piekielna kreatura nigdy nie będąca na określoną odgórnie godzinę miała przyjechać o 11.02, natomiast ja o 10.50 ledwo wyszłam spod prysznica z mokrymi włosami, niespakowanym plecakiem i z ubraniami w innym pokoju. 10 minut na wyjście z domu ? Challenge accepted! W tym momencie zdałam sobie sprawę, jak krótkie włosy ułatwiają życie. W 5 minut wysuszyłam włosy, ubrałam się i umyłam zęby, poleciałam spakować plecak, w międzyczasie tata jeszcze się ze mnie nabijał, że jakieś pół godziny temu mówiłam, że mam jeszcze mnóstwo czasu ( well, tak jak mówiłam - zawsze i na wszystko mam czas ) a teraz ganiam wszędzie. Koniec końców byłam na przystanku 11.01 a autobus się jeszcze spóźnił. Brak korka, także zdążyłam na przesiadkę i szczęśliwie pojechałam w stronę zachodzącego słońca. A tak na poważnie to do domu Santie robić projekt z nią i Filozofem. Ekipa marzeń. Niczym trzej muszkieterowie wersja XXI wiek bez dyskryminacji płciowej.
Zwykle takie prace kończą się na rozmowach, graniu w coś, wygłupianiu się, śmiechu, głupawkach, oglądaniu mało wartościowych filmików i jedynie udawaniu, że dany projekt się robi. Tutaj byłam miło zaskoczona bo naprawdę się zmobilizowaliśmy i w 4 godziny z przerwą na pizze i chwilę tańczenia wszystko było skończone, więc został nam czas wolny. Santie wymyśliła, że obejrzymy sobie ,,Alvina i wiewiórki". Ja byłam jak najbardziej za, o dziwo ( naprawdę o dziwo, nie spodziewałam się takiej reakcji) Filozof też. Wzięłam swój kocyk i jako szczęśliwie zawinięty kokon chciałam usiąść na kanapie, jednakże ktoś się wtrynił w te iście idealne plany i pod moim brązowym cudem wylądowały dwie osoby - Filozof i ja. Santie siedziała na ziemi i grała w Simsy 4 kątem oka oglądając wybraną przez siebie pozycję.
O 17.02 Filo powiedział, że musi się zbierać, żeby być na 18.30 w domu. Jako, że było już ciemno i nie chciałam wracać sama zabrałam się z nim. Przyznam, że albo jest na domiar odważny, albo głupi, bo chciał iść lasem, wcześniej mówiąc mi że w naszym rejonie grasuje nożownik, którego ofiarą padły już 3 osoby. Gdy powiedział mi o swojej propozycji o mało nie wybuchnęłam śmiechem. Oczywiście koniec końców stanęło na moim i poszliśmy grzecznie, jak normalni, cywilizowani ludzie na najbliższy przystanek autobusowy.
Rozmowa w drodze? Samochody, prawo jazdy ( już tylko rok i 2 miesiące do możliwości przystąpienia do kursu ! ) patent strzelecki, głupota innych ludzi, praca, przyszłość, poparcie rodziny - klasyk. Non-stop poruszamy te tematy a o dziwo nigdy mi się nie nudzą i zawsze jest coś nowego do dodania.
Filozof od miejsca w którym wysiedliśmy ma już prostą drogę pieszo do domu, ja natomiast muszę się przesiadać jeszcze w inny autobus. Zostałam odprowadzona na kolejny przystanek ( za co btw dziękuję ) i czekało nas 20 min stania, aż moja cudowna limuzyna mieszcząca aż kilkadziesiąt ludzi z prywatnym kierowcą i kosztująca tylko 1,50 zł za przejazd jednorazowy podjedzie pode mnie i zabierze mnie prawie pod same drzwi domu.
Wróciłam. Jestem. Żyję. A więc za co się biorę? Czas na pracę na Olimpiadę Filozoficzną! No wręcz nie mogłam się doczekać, aż zacznę ją pisać. Brak mojej szeroko pojętej wiedzy i oczytania na pewno mi w tym pomoże, a lenistwo i nieumiejętność zmotywowania się dodatkowo ułatwi sprawę. Nie no, generalnie nie mam zielonego pojęcia jak się za to zabrać, ale obiecałam to Snapmistrzowi, więc słowa muszę dotrzymać.
Aktualnie jest 00.30 a ja piszę dla was post zamiast kolejne zdanie eseju, który, przykro mi to mówić, ale jednak jest ważniejszy od wattpad'a, ale co zrobić kiedy mam wenę nie na to na co powinnam mieć. Życzę wam dobrej nocy, ja wracam do analizowania kolejnych tekstów filozoficznych na których będę opierać moje wypociny.
Trzymajcie się cieplutko w te jakże tragiczne ale jednocześnie cudowne, jesienne dni.
Hasta la vista gente!
CZYTASZ
Z życia wzięte
De TodoTo będzie mój taki daily vlog. Chcę móc dać upust myślą, których nikomu nie mówię.