Rozdział II "Ziarno prawdy"

253 27 1
                                    

Sekundy ciągnęły się w nieskończoność, zegar z kukułką tykał zbyt głośno w panującej ciszy. Serce ściskało mu się w piersi, oddech uwiązł w gardle, sprawiając, że twarz chłopaka pobladła jeszcze bardziej.
- Właśnie kończę zmianę, możemy się gdzieś przejść, jest całkiem ładny wieczór- Otabek uśmiechnął się nieśmiało, odkładając złożony fartuch na półkę pod ladą.
Jurij wpatrywał się w niego, jak w obrazek. Zdawał sobie sprawę, że wyglądał w oczach chłopaka na desperata, ale czy nim nie był? Łapał się ostatniej deski ratunku. Nie chciał umierać, a jedynym lekarstwem była szczera miłość. Nawet jeśli Otabek go nie pamiętał, to przecież mógł pokochać go znów. Jeśli zrobił to raz, na tyle szczerze, to i kolejny był możliwy. A przynajmniej Jurij miał taką nadzieję. Bo tylko nadzieja mu pozostała
- Czemu nie- w końcu odpowiedział; nie wiedział, jak długo stał, jak idiota, wpatrując się w chłopaka, ale ten chyba nic nie zauważył.
- No to zaczekaj chwilę - po chwili zniknął w kuchni. Wahadłowe drzwi jeszcze się lekko kołysały, a blondyn już zaczął liczyć sekundy w nerwowym podniecenium. Nie słyszał, co mówił Kazach, ale z kilku dosłyszanych słów wywnioskował, że po prostu żegnał się z rudą kelnerką i kucharzem.
Blondyn niecierpliwie czekał, aż chłopa wróci. Przestępował nerwowo z nogi na nogę, kołysząc się lekko. Czuł zdenerwowanie. Musiał dobrze rozegrać to spotanie.
W oczach szkliły mu się łzy, gdy zdradzieckie pnącza ściskały jego gardło, czuł dokładnie, jak drobne korzoki wdzierają się w mięśnie, ściskając jego krtań.
Miał coraz mniej czasu. Liczyła się każda minuta, bo każda mogła być tą ostatnią.
Nawet nadzieja, jaką dał mu chłopak tą krótką rozmową nie powstrzymał kwiatów na zbyt długo. Znów czuł modląc smak nektaru na języku. Było mu niedobrze, ale usilnie starał się powstrzymać torsje. Musiał wytrzymać jeszcze tylko chwilę. Miał dokładnie opracowany plan.
Jeżeli chłopak nie będzie go pamiętać, albo nie pokocha go znów, blondyn postanowił odebrać sobie życie. Decyzja ta nie przyszła mu łatwo, ale od kiedy tu przyjechał miał gotowy plan, choć przekładał go z dnia na dzień. Najwipierw pierwszego dnia miał porozmawiać z Otabekiem, nie odważył się jednak, bo gdy go tylko zobaczył, uciekł targany okropnym kaszlem. Później była to każda kolejna wizyta w kawiarni. Jeśli tego dnia mi się nie powiedzie, jeśli nie zwróci na mnie uwagi... Ale zawsze zdołał dać sobie kolejną szansę.
Miał już wszystko przygotowane w małym pustym mieszkaniu. Butelka dobrego, czerwonego wina, tabletki nasenne, dość mocne, żeby musieć zarzyć tylko kilka. Kochał dramatyzować, ale nie w tym aspekcie. Rozważał na początku rzucenie się pod samochód (co okazałoby się wyjątkowo trudne, bo żadko widywał samochody w tym miasteczku) czy skok z mostu (jednak wizja utonięcia zbytnio go przerażała). Nie chciał by inni ludzie patrzyli na jego śmierć. Nie chciał by go powstrzymali. Była to zbyt intymna chwila, koniec życia, poddanie się, a za razem akt odwagi. Nikt nie powinien go wtedy oglądać. Chciał odejść w samotności, żeby dokończyć swoją dramatyczną historię, tak jak się zaczęła.
Oczywiscie bał się umierać, to chyba naturalne, ale już dawno pogodził się ze śmiercią. Miał jedynie dwa wyjścia; wybrał bardziej humanitarną śmierć. Nie chciał umierać uduszony mdlącym nektarem i własną krwią, a wiedział, że tak by skończył. Katuski nie chciał mu najpierw o tym powiedzieć, zarzekając się, że zna legendę jedynie ze szczęśliwym zakończeniem, ale w końcu wydusił z niego tą okrutną prawdę. Śmierć z miłości była potworna, wiązała się ze strasznym cierpieniem i upodleniem. Nie było w niej nic romantycznego, jak twierdzili niektórzy.
Udławienie się kwiatami, odebranie tchu przez splątane łodygi, przerwanie nerwów przez kolejne, rozrastajace się w zastraszającym tempie korzenie. Czy to brzmiało pięknie? Odejście w potwornych męczarniach, dusząc się i wymiotując krwią i kwiatami... Wzdrygnął się na samo wyobrażenie tak potwornego xierpienia.
Z rozmyślań wyrwał go dźwięk kroków. Otabek wrócił do pomieszczenia, na jego ustach błągał się ledwie widoczny, zmęczony uśmiech.
- Możemy iść- uśmiechnął się nieco mocniej, wychodząc zza lady.
Zabrał ze sobą plecak oraz jakieś karteczki, wyglądające na wizytówki, które wcisnął niedbale do kieszeni skórzanej kurtki.
Jurij kiwnął jedynie głową. Nie mógł wydusić z siebie słowa, łodygi zbyt mocno napierały na jego gardło.
Bał się. Wiedział, że od przebiegu tego spotkania zależy jego życie, a to sprawiało, że okropne niezapominajki mocniej oplatały jego wnętrzności.
Odetchnął głęboko, gdy wyszli z lokalu. Przyjemnie chłodnie powietrze nieco otrzeźwiło jego umysł, ale nie dało ukojenia zmaltretowanemu ciału.
Szli wąską brukowaną uliczką w kompletnym milczeniu. Mijali kolejne domy, w których oknach nie paliły się światła, mimo, że nie było jeszcze tak późno. Noc była wręcz nieznośnie cicha, nie pozwalając skupić myśli na czymś innim niż czarnowłosy chłopak. Blondyn raz po raz zerkał w stronę Kazacha, jakby sprawdzając, czy ten jeszcze nie zniknął. Bo przecież to musiał być sen, nie wierzył, że chłopak się nim zainteresował. A może po prostu już umarł? Ale czy wtedy nadal czułby bolesny ucisk rozrastajacych się łodyg? Czy nadal oddychałby ciężko podduszany przez mdląco pachnące kwiaty?
Odchrząknął głośno, zatrzymując się na moment. Kazach dopiero po chwili zauważył, że jego towarzysz zniknął. Rozejrzał się zakłopotany, a gdy dostrzegł chłopaka czym prędzej do niego wrócił.
Jurij stał dokładnie pod latarnią, jej światło tworzyło jasny krąg pośród mroku nocy. Blondyn lekko pochylony trzymał dłonie przyciśnięte do ust. Ramiona mu drżały, gdy próbował powstrzymać kolejne spazmy ostrego kaszlu.
- Wszytsko gra?- ciepła dłoń Otabeka spoczęła na jego plecach.
Chłopak energicznie pokręcił głową, już nie było sensu ukrywać czegokolwiek, już było za późno. Złociste pasma zatańczyły wokół jego głowy, w ostrym świetle ulicznej latarni wyglądały, jak niemal srebrna aureola.
Ciepła dłoń wciąż nie znikała, czuł jej przyjemny ciężar, ale ten dotyk, mimo, że tak upragniony, sprawiał, że atak przybrał tylko na sile. Jurij dławił się kwiatami, które kaskadą wypadały z jego ust, okraszone krwią i flegmą.
Przed oczami mu pociemniało, nie był w stanie racjonalnie myśleć; był pewien, że właśnie umiera. Zbyt szybko, to się działo o wiele za szybko. Potrzebował jeszcze tylko odrobiny czasu. Kilku chwili więcej, żeby porozmawiać z Otabekiem. Kilku wiecej oddechów, by móc wyrazić długo skrywane uczucia. Pragnął tylko móc to wszystko z siebie wyrzucić, a potem mógł odejść, bo pogodził się już ze śmiercią. Rozdzierające uczucie w ciele odebrało mu wszystkie siły. Nogi się pod nim ugięły, upadł, uderzając mocno w bruk i zawył z bólu. Nie przez zbite kolana, tego mawet nie poczuł.
Umierał.
Był przerażony. Zakrwawione ręce drżały, gdy znów przykładał je do ust.
- Jestem tu - cichy szept wyrwał go z agonii. Ten delikatny, ale mocny głos był ostatnią deską ratunku. Był tu. On tu był. Przy nim. Teraz.
Ta myśl pozwoliła mu ostatkiem sił wrócić od świadomości. Splątane łodyżki minimalnie rozluźniły swój uścisk, dzięki czemu blondym był w stanie wziąć płytki oddech
W końcu przestał wymiotować kwiatami, jednak jego wyczerpane ciało drżało, skulone na bruku pod latarnią. Zniszczony chłopak cały we krwi i kwiatach, upodlony, brudny, umierający.
Wciąż oddychał ciężko, ale w końcu mógł złapać oddech.
Ostrożnie otworzył oczy, które od jakiegoś czasu mocno zaciskął i jak przez mgłę dostrzegł Otabeka, klęczącego zaraz przy nim, po środku wybrukowanej uliczki zapomnianego miasteczka. Blask latarni oświetlał jego twarz, lecz oczy pozostawały w cieniu. Blondyn nie umiał dostrzec ich wyrazu, a mówią, że to właśnie one są zwierciadłem duszy.
Twarz chłopaka nie wyrażała rzadnych emocji. Nie wyglądał na przerażonego, może jedynie odrobinkę zamówionego, ale nic poza tym.
Po policzkach Jurija spływały łzy, choć on nawet nie był tego świadomy. Mieszały się z kropelkami potu i krwią wokół jego spękanych warg. Wyglądał przerażająco, jednak Beka wydawał się tym nie przejmować; siegnął po chusteczki do kieszeni wytartych dżinsów i po prostu podał je chłopakowi. Zachowywał się zwyczajnie, jakby przed chwilą nie zobaczył zwykłego chłopaka wymiotującego kwiatami. Jakby właśnie nie klęczeli na środku wąskiej uliczki mając u stóp kałużę krwi w której pływały bordowe niezapominajki.
Jak udawało mu się zachować tak niezahwiany spokój? Czy wtedy pozbawili go też serca?
Kiwnął lekko głową, dziękując tym za chusteczki i otarł nimi twarz. Ledwie kontamtował z rzeczywistością, był wykończony, a wszystkie jego mięśnie drżały.
Jeszcze przez chwilę siedział na zimnym bruku, próbując się uspokoić. Myślał, że to już koniec, że właśnie umiera, ale atak zakończył się niespodziewanie. Wystarczyły dwa słowa; jestem tu... Czy sama obecność chłopaka wystarczy by go wyleczyć? Czy zwykła znajomość pozwoli pozbyć się śmiercionośnych kwiatów? Przecież to nie możliwe, Katsuki mówił wyraźnie o uczuciu, o świadomej miłość, prawdziwej i niezachwianej, tylko to mogło go uratować. Więc może chłopak go jednak pamietał? Może rozpoznał go? Wszystko sobie przypomniał? Ale czy wtedy nadal patrzyłby na niego tak okropnie obojętnie? Nie powinien rzucić się mu w ramiona czy coś, jak to na tych ckliwych filmach, które ogląda Mila.
Nic takiego się nie stało. Siedzieli w bezruchu, oświetleni blaskiem latarni, marznąc na zimnym, brudnym bruku wąskiej uliczki.
Jurij niepewnie spojrzał na chłopaka, chciał się odezwać, podziękować, ale nie mógł wydobyć z siebie głosu. Gardło miał zdarte, struny głosowe ściśnięte przez łodygi. Miał coraz mniej czasu. Miłość albo śmierć- tylko to mu pozostało.
- Wszystko będzie dobrze - dłoń Otabek niepewie spoczęła na ramieniu blondyna. Drżała, a może to nie ona, tylko Jurij? Drobne ciało byłego łyżwiarza trzęsło się z zimna.
Nie czuł ciepła dotyku chłopaka. Nie czuł nagrzanego powietrza. Owionął go lodowaty wiatr.
Wychłodzone, wyniszczone ciało już się poddawało. Nie mógł utrzymać temperatury.
Nawet nie wiedział kiedy na jego ramionach spoczęła skórzana kurtka Beki. Ciężar materiału wydawał się zbyt duży dla kruchego ciała. Chłopak osunął się w ramiona swojej miłości.
Nie stracił przytomności, ale był ledwie świadomy tego co dzieje się wokół.
Silne ramiona dźwignęły ciało lekkie, jak piórko. Świat zawirował tak gwałtownie, że blondyn zacisnął powieki, próbując powstrzymać wymioty.
Jego ciało zwisało bezwładnie, jakby był szmacianą lalką pozbawioną kości. Nie mógł się ruszyć, nie był już w stanie otworzyć oczu. Chciał spać, ale panicznie bał się, że już się nie obudzi. Będzie walczyć do samego końca. Jest na przegranej pozycji, ale się nie podda. Nie może dać za wygraną.
Atak odebrał mu wszystkie siły, ale chłopak i tak starał się zachować resztki świadomości. Szerokie ramiona Kazacha dawały mu poczucie bezpieczeństwa, a ciepło jego ciała chyba nieco ogrzało zmarzniętego chłopaka, bo nie drżał już tak bardzo. A może stracił już wszystkie siły i nawet dreszcze były zbyt wymagającym działaniem dla umierającego ciała?
Tak, Otabek zdawał sobie sprawę, że rosjanin, którego tak kurczowo przyciska do swojego ciała jest na granicy śmierci. Uświadomił sobie, jak bardzo musi cierpieć, gdy zobaczył kwiaty. Zrozumiał wszystko. Mimo, że nie dowierzał w prawdziwość starej legendy, to co zobaczył na własne oczy musiało być prawdą.
Trzymał przy sobie umierającego blondyna. Był słaby. Coraz bardziej bezwładny, jakby siły opuszczeły go z sekundy na sekundę.
Ale wciąż walczył. Czuł ciężko bijące serce w jego piersi. Słyszał świszczący oddech, unoszący szczupłą klatkę piersiową.
Jeszcze tylko kilka metrów, a znajdą się w ciepłym mieszkaniu. Jeszcze kilka kroków do drzwi.
-Nie umieraj, proszę - szepnął zdesperowany, próbując utrzymać wiotkie ciało jedną ręką, drugą starając się odszukać klucze od domu. Ręce mu drżały, gdy nie mógł złapać odpowiedniego kluczyka.
W końcu otworzył drzwi i pchnął je na tyle mocno, że z impetem uderzyły w ścianę, pozostawiając na niej głęboką rysę. Ale to nie było teraz istotne.
Zniósł Jurija do swojej sypialni i ułożył go w ciepłej pościeli. Oddychał... wciąż trzymał się życia. Chyba zasnął, albo w końcu stracił świadomość. Najważniejsze, że wciąż żył, a póki żył, była szansa.
Otabek delikatnie głaskał złote włosy chłopaka, szepcząc cicho cokolwiek, byleby przełamać okropną ciszę.
Dopiero po dłuszczej chwili uświdomił sobie, że powtarza słowa wiersza, który kiedyś usłyszał;

Мечты и слезы,
Цветы и грезы
‎Тебе дарю.

От тихой ласки
И нежной сказки
‎Я весь горю.

А сколько муки
Святые звуки
‎Наносят мне!

Но силой тертой
Пошлю все к черту.
‎Иди ко мне.*

Słowa rosyjskiego poety wydawały mu się idealnie pasować do owej sytuacji.
- Siergiej Jesienin - ledwie słyszalny szept blondyna wdarł się w ciążącą w pokoju ciszę.
Otabek zamrugał szybko, wyrwany z zamyślenia i spojrzał na chłopaka.
- Ten wiersz napisał Siergiej Jesienin - powtórzył, widząc niezrozumienie na twarzy chłopaka.
Ten tylko pokiwał głową potwierdzając słowa Jurija. Blondyn wyglądał odrobinę lepiej; wciąż był okropnie blady, a jego skóra wydawała się wręcz przezroczysta, ale oczy były znacznie żywsze i zniknęła zasnuwająca je wcześniej mgła.
- Jak się czujesz? -wiedział, że to pytanie było bez sensu, bo jak mógł się czuć ktoś umierający z miłości?
- Lepiej -jego głos nadal był zachrypnięty, ale przynajmniej był w stanie mowić. - Dlaczego mi pomogłeś? - zapytał po chwli.
Otabek podrapał się po głowie, nie wiedząc, co powinien odpowiedzieć. Czy stwierdzenie, że chłopak mu kogoś przypomina będzie na miejscu? Te złote włosy, uparte spojrzenie szmaragdowych oczu i melodyjny głos sprawiały, że serce Kazacha biło odrobinę szybciej, jakby spotkał zapomnianego przyjaciela, czy miłość z lat dzieciństwa...
- Bo ci współczuję - szepnął w końcu, wzrok utkwiwszy w widoku za oknem. Był środek nocy, gwiazdy lśniły na niebie, a księżyc rzucał lśniącą łunę na pogrążone w mroku miasteczko. - Słyszałem kiedyś legendę - drgnął lekko przypominając sobie jej zakończenie- o chorobie zwanej miłością. Nieszczęśliwie zakochaną osobę zabijały kwiaty, rozrastające się w jego ciele tym szybciej im bardziej pragnął niedostępnej miłości -pokręcił głową, jakby sam nie dowierzając w prawdziwość tej historii - legenda podobno zawsze ma ziarno prawdy, ale nigdy nie chciałem wierzyć, że coś tak okropnego może dziać się naprawdę... Ale... Ale gdy zobaczyłem, jak dusisz się kwiatami zrozumiałem, że matka nie opowiedziała mi zwykłej bajki, a było to ostrzeżenie, bo miłość bywa zabójcza.
-----------------------------
* "Młodość" Siergiej Jesienin

Łzy i rojenia,
Kwiaty, marzenia
Daruję ci.

Tkliwość nieśmiałą,
Opowieść łzawą
I uczuć wir.

A w jakież męki
Święte twe dźwięki
Wprawiają mnie!

Lecz siłą farta
Ślę to do czarta.
I czekam cię.

Krwawe niezapominajki ~otayuri~ (Zawieszone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz