— Cień powie prawdę...— wyszeptała Lydia, leżąc plecami na jej łóżku w sypialni.— Jaką prawdę, skrywa cień?— zapytała, mając nadzieję, że w ten sposób odkryje tajemnicę Eleny.
Od zaginięcia Kings minęły cztery godziny. Raisa postanowiła, że sama ją odnajdzie, bo zwątpiła w stado Scott. Nie chciała ich pomocy. Nie chce niczyjej pomocy od niczego ani nikogo. Wolała wypruć sobie wnętrzności i znałeść Elenę na własną rękę niż pozostawić swoją młodszą siostrę na pastwę nastolatków, którzy nawet nie potrafią panować nad swoimi mocami.
— Cień powie prawdę, gdy padnie na niego światło... Kim jest tym cholernym światłem?— zamknęła oczy.— Chcę znać prawdę...— jej głos się złamał. Poczuła łzy w oczach. Była zdesperowana. Chciała zaleść Elenę tak mocno, lecz sama nie miała pojęcia dlaczego. Podświadomie potrzebowała jej dla świętego spokoju. Strona ludzka chciała jedynie wiadomości, że żyje i jest cała zdrowa, a za to ta druga potrzebowała jej, by okiełznać moce. Przy niej krzyki czy szepty znikały, miała wtedy wrażenie, że stała się spowrotem tą samą Lydią Martin jak w drugiej klasie liceum...
Wolała się cofnąć do tamtych czasów, zrobić wszystko inaczej, ale wiedziała, że to może mieć wpływ na jej przyszłość - efekt motyla.
Otworzyła oczy, gdy usłyszała drzwięk otwarania drzwi, a w jej domu nikogo poza nią nie było.
Uniosła się i ujrzała światło zza otwartych drzwi. Szła jak na jawie. Wszystko co dotykała po drodze zamieniało się w proch. Wyciągnęła rękę w stronę światła. Czym bliżej miała dłoń, tym bardziej słyszała szepty co raz głośniejsze. Poczuła mrowienie w nogach, które powoli rozchodziło się po jej ciele. Oddychała ciężej. Światło się oddalało. Zaczęła tracić siły...— Nie, zostań...— upadła na trawę w rezerwacie.— Proszę, zostań...— drzwi się zamknęły z trzaskiem. Stały przy niej, ale ona pomimo determinacji nie mogła wstać. Miała wrażenie, że została kaleką. Podniosła delikatnie głowę. Otworzyła usta by zacząć krzyczeć, ale nie mogła. Nastolatki głos jakby ugrzązł w gardle. Sine dłonie z szponami wyrastały z ziemi i łapały za nogi Lydii. Po jej policzkach leciały swobodnie łzy. Ból wbijających się szponów był nie do wytrzymania dla rudowłosej. Nie mogła z tym nic zrobić ani krzyczeć ani szarpać się.
Cierpiała powoli i boleśnie. Tak jak w jej najgorszym koszmarze - samotnie.— Jak to jest Lydia?— odwróciła głowę w stronę znajomego głosu.— Jak to jest umierać w cieniu? Jak to jest umierać z świadomością, że nie uratowało się Eleny, która była kluczem do sukcesu?
Jej twarz, była taka sama kiedy umierała. Brązowe włosy trochę splątane, czekoladowe oczy, które wyrażały pustkę, co było rzatkością u nastolatki. Na jej usta wkradł się delikatny uśmiech, ale jak kojący w danej chwili dla Martin. Lydia zacisnęła oczy i wybuchła niepohamowanym płaczem. Nie mogła przestać, nie chciała przestać.
— Lydia, jak to jest umierać z świadomością, że nie uratowało się Allison, która tak ci ufała i powierzyła swoje życie?— zły duch, oparł się o drzwi. Tak bardzo go nienawidziła.
— Podle. Czuję się podle...— zaśmiał się kpiąco, przybliżakąc się do banshee.— Czuję się brudna.
Nogitsune usiadł po turecku przy niej.
CZYTASZ
I Never Could Trust You. |Teen Wolf
FanfictionSukces - działanie na najwyższym poziomie możliwości jednostki, w kierunku spełnienia jej marzeń i pragnień przy jednoczesnym zachowaniu równowagi pomiędzy wszystkimi płaszczyznami życia. Innymi słowy sukces jest to stan zamierzony, zrealizowany w p...