III.

416 47 3
                                    

  Znudzonym wzrokiem obserwował jak fioletowa suknia, wraz z jej właścicielką co chwila zmienia swoje miejsce pobytu. Poruszała się tak szybko, że nie mógł za nią nadążyć. Jej marszowi towarzyszył jedynie odgłos uderzania wysokich pantofli o drewnianą, lakierowaną powierzchnię. Z biegiem czasu przyzwyczaił się do nadpobudliwości matki i znosił to na spokojnie, skłaniając głowę ilekroć ta zdecydowała się na niego spojrzeć. W zasadzie nie miał pojęcia, dlaczego jest aż tak przejęta. Od dobrych kilku minut wyżywała się na biednej podłodze, krążąc w kółko. Ale nie odważył się jej tego wypomnieć. Beathrice ceniła sobie szacunek i uczyła tego Sasuke od małego. Gdyby nie zaczął wcześniej spotykać się z Suigetsu zapewne byłby kłębkiem nerwów, który jest został stworzony tylko po to, by usługiwać rodzicielce. Chłopak o spiłowanych zębach, jasnych włosach i przyjemnej, dziewczęcej twarzy był całkowitym przeciwieństwem tego jak wyglądał. Suigetsu pochodził ze szlacheckiej rodziny Hozuki, a będąc w wieku Sasuke mógł się z nim spotykać o wiele częściej niż z Naruko. Nauczył go też pewnych podstawowych rzeczy, które Dama w Fiolecie uważała za nieistotne dla dalszego rozwoju syna. Między innymi zdołał dowiedzieć się od niego jak wyglądają inne królestwa, jacy są ludzie i jak bawią się niższe warstwy społeczne. Dzięki niemu udało mu się wykształcić swój własny charakter i przestał być taką szarą myszką, nieposiadającą własnego zdania. Pozyskiwaną od niego wiedzę mógł chłonąć bez końca, w przeciwieństwie do tego czego uczyli go idiotyczni, dumni jak pawie nauczyciele. Wbrew pozorom Sasuke miał charakterek i na lekcjach dawał im popalić na wiele różnych sposobów.
-Sasuke! Czy ty mnie w ogóle słuchasz?!
Zadrżał, usłyszawszy podniesiony głos. Nie, nie słuchał. Od początku nie interesowało go co ma do powiedzenia. I co tu zrobić? Z doświadczenia wiedział, ze lepiej nie kłamać, szczególnie w takich sprawach i nie przed tą osobą. Bo wtedy było jeszcze gorzej.
-Wybacz, matko. Zamyśliłem się.
Przyznał bez bicia, starając się, aby w głosie posiadał jak najwięcej żalu z tego jakże głupiego powodu. Odziedziczył pewne umiejętności aktorskie, toteż nie wydawało się to takie trudne jak na początku, gdy dopiero zaczynał odkrywać w sobie te i inne talenty.
-Nieważne. Idź już. Jutro i tak się wszystkiego dowiesz.
Dopiero po tych słowach ogarnęła go ciekawość. Pluł sobie teraz w brodę. Wolał nie zmuszać kobiety do tego, by się powtórzyła. Za dużo by go to kosztowało. Skinął głową, wstał i czym prędzej wyszedł z komnaty, oddychając miarowo.
-Nareszcie.
Szepnął sam do siebie ze słyszalną ulgą, oddaliwszy się na bezpieczną odległość. Niezbyt lubił te pogawędki z ,,ukochaną" mamusią. Musiał wtedy spowiadać się ze wszystkiego, a to nie było czymś, czym wypadałoby się chwalić. Przez ciągły nadzór czuł się jak ptaszek zamknięty w klatce. Jak dziecko, bezustannie potrzebujące opieki. To dlatego wszędzie krążyły plotki, że jest rozpieszczonym bachorem. Wziął głęboki wdech, zaciągając się zimnym, świeżym powietrzem nocy i zacisnął palce na barierce. Stąd miał idealne widoki na dziedziniec, skąpany w bladym świetle księżyca. Ta noc nie była cicha. Gdzieś w oddali słyszał świerszcze, zaczynające swój wieczorny koncert, a woda, wypływająca z dzbana kamiennej fontanny z pluskiem lądowała w sztucznym zbiorniku wodnym. Przymknął powieki, rozkoszując się idealną pogodą. Uwielbiał tę porę dnia. Nie pocił się jak koń i jednocześnie nie było mu tak zimno, aby zamarzał na kość. Harmonia letniej nocy przemawiała do jego duszy, uspokajając ją. Ogarnęła go dziwna błogość i melancholia. Wszystko przestało się liczyć. Nie potrafił nawet skupić myśli w jednym punkcie, przez co po prostu stał i milczał, wgapiając się w widoczne w ciemności elementy, chociaż nie było ich wiele. I wtedy usłyszał kroki. Wolne, nieśpieszne, ale głośne. Ciekaw kogo wywiało na zewnątrz o tej porze, zerknął w dół, czekając aż przybysz ukaże mu się w pełnej okazałości. Wiedział, że ten ktoś jest coraz bliżej i nie pomylił się. Zmrużył oczy, starając się dostrzec postać, która przeszła przez dziedziniec, zatrzymując się przy fontannie. Nieświadomie pochylił się do przodu, przez co mokre od potu dłonie poślizgnęły się, wydobywając z jego gardła głośny krzyk. Jedną z dłoni zdołał się złapać marmuru, nim zaczął spadać w dół. Adrenalina skoczyła ku górze, a panika wzięła sprawy w swoje ręce. Za wszelką cenę starał się wdrapać z powrotem, ale nie mógł. Dłonie mu drżały i ledwo się trzymał przez ich śliskość.
-Hej! Skocz, złapię Cię!
Usłyszał z dołu głos i automatycznie spojrzał tam, swoimi przestraszonymi, kocimi oczyma. Cholera, cholera, cholera. Mężczyzna, który jeszcze niedawno wzbudzał jego zainteresowanie oferował swoją pomoc.
-Nie ufam Ci!
Odkrzyknął w strachu, przez ściśnięte gardło. Przecież nawet nie wiedział kim jest!
-Puść się! Obiecuję, że nic Ci nie będzie!
I automatycznie uwierzył. Albo raczej zmuszony był uwierzyć, bo nie był w stanie dłużej się utrzymywać. Z głośnym krzykiem spadł, wprost w ramiona nieznajomego. Wczepił się w jego ciepłe ciało, niezdolny do opanowania drżenia i łapczywie łapał oddechy, starając się uspokoić.
-Wszystko w porządku?
-Tak, ja...
I w tym momencie dostrzegł jego twarz. Zamarł.
-Itachi...
Szepnął jakby w amoku, w jednej chwili wyrywając się z uścisku. No to wpadł. Wzrok starszego brata mówił mu, że i on nie wiedział, że właśnie uratował młodszego brata przed niezbyt chwalebną śmiercią. Sasuke cofnął się nieznacznie krok do tyłu, a potem kolejny. Znów kompletnie spanikował. Skłonił się przed nim, rzucił szybkie ,,dziękuję, przepraszam" i już zwiewał. Nie był przygotowany na coś takiego.
-Hej! Czekaj! Sasuke!
Czuł jak poliki go pieką. Pomimo wołania w życiu by tam nie wrócił. Za wiele wstydu się najadał jak na jedną noc. Po za tym pewnie pobudził pół zamku, czego skutkiem prędzej czy później cała sprawa dostałaby rozgłosu. A nie chciał mieć kłopotów. Ech. Zdecydowanie będzie pamiętał o tym jeszcze przez bardzo długi czas.  

Tron // ItaSasuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz