valley boy

774 126 49
                                    


Ściskałem w dłoni kawę na wynos, kiedy moje powieki kleiły się nieznośnie. Warknąłem cicho w frustracji, pociągając łyk z papierowego kubka, po czym wyplułem go prosto na betonową powierzchnie, odprowadzony rozbawionym spojrzeniem dziewczyn w kolorowych oprawkach okularów i jeansach z Abercrombie. W duchu przekląłem temperaturę Americano, na które i tak wydałem zdecydowanie za dużo, po czym ruszyłem w stronę szkoły, krokiem chwiejnym jakbym nieco przesadził z alkoholem. Chyba maraton The Walking Dead, który urządziłem sobie poprzedniego dnia naprawdę nie był najlepszym pomysłem, chyba sam po części zacząłem przypominać jedną z postaci. 

Moje wory pod oczami można było dostrzec z odległości kilometra. Przechodziłem właśnie niedaleko śmietników, kiedy zauważyłem moją drużynę, śmiejącą się w niebogłosy i uderzającą pięściami w siebie nawzajem. Nie miałem siły nawet za nimi iść, dlatego po prostu przystanąłem, wpatrując się w niebo, co nie było najlepszym pomysłem, zważając na moje łzawiące oczy i pulsujące słońce, które jedynie pogłębiło ten efekt. Może i niebo było niebieskie, jak jego sweter w dniu, w którym po raz pierwszy miałem okazje dokładnie mu przyjrzeć, ale przez chwile stało się zupełnie czarne. Być może to już obsesja, ale każdy kolor potrafi odnaleźć dla siebie definicje w jego krępej postaci. Moja głowa pulsowała jak po libacji alkoholowej, a wczoraj piłem jedynie soczki w kartoniku. 

Już miałem skierować się do budynku, aby zająć miejsce w ostatnim rzędzie ławek i przespać w niej niemal wszystkie lekcje, kiedy z jednego z kontenerów doszedł do mnie cichy dźwięk. Głos był chrapliwy i niemal tak niski, iż mógłbym w nim utonąć, z spośród czarnych worków doleciało do mnie twarde przekleństwo, a następnie z zielonego brzegu śmietnika wychyliła się czarna czupryna i jeszcze ciemniejsze oczy. Wonwoo wykrzywił twarz w grymasie niezadowolenia, kiedy przełożył swoją chudą nogę przez krawędź śmietnika, po czym zgrabnie opadł na betonową powierzchnię, a jego glany ubrudzone akrylową farbą zaszurały o asfalt. Westchnął głęboko i dopiero wówczas jego wzrok podniósł się ku górze. Wydawał się być na mój widok przestraszony, ale po chwili jego oczy ponownie powróciły do pustego wyrazu.

– Jeśli ty też chcesz mnie gdzieś wrzucić to proszę, zrób to szybko – powiedział, a moje oczy rozszerzyły się do stopnia, w którym ledwo nie wypadły z oczodołów, nieznośnie obijając się o beton.

Po jego ubraniach i włosach ściekała różowa ciecz, w której rozpoznałem przeterminowany jogurt truskawkowy. Na jego ramieniu usiadła skórka od banana, a na policzku widniało zadrapanie. 

Szybkim ruchem, zrzuciłem na ziemie swoją torbę, wyrzucając na asfalt całą jej zawartość. Podręczniki obijały się o powierzchnie, a na ekranie mojego telefonu chyba pojawiło się spore pęknięcie, ale to nie miało najmniejszego znaczenie. Z cichą ekscytacją wyjąłem z rozlewającego się na podłożu pogorzeliska śmieci i zeszytów, paczkę chusteczek higienicznych, po czym podszedłem do chudej sylwetki, z lekkim uśmiechem strącając z jego ramienia skórkę po bananie. 

Jako alergik na prawie wszystko, łącznie ze swoim własnym potem, co po treningach bywało bardzo problematyczne, zawsze nosiłem przy sobie takie rzeczy jak wapno bądź chusteczki. Wyciągnąłem jedną z nich i bez większego rozmysłu zacząłem ścierać z jego policzka i włosów różowo-zielonkawą ciecz, o paskudnym zapachu, kompletnie ignorując jego zagubione spojrzenie.

Chyba po prostu upajałem się tymi krótkimi momentami, kiedy moja dłoń mogła dotknąć w przelocie jego skórę. Naprawdę pachniał duszącymi męskimi perfumami i farbą, a ja obawiałem przysunąć się zbyt blisko, aby nie skończyć z twarzą bezwiednie zatopioną w jego czarnych włosach.

– Stop – powiedział nagle, chwytając moją dłoń w locie. Moja skóra parzyła. – Dlaczego to robisz?

Nie odpowiedziałem, po prostu poluźniłem jego uścisk, kontynuując moją czynność, a on wraz z cichym westchnieniem na ustach zwyczajnie mi na to pozwolił.

cough syrup | meanieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz