– Ehh, nie wierć się tak – warknąłem, nakładając pod oko Wonwoo grubą warstwę kremowej mazi, którą znalazłem w łazienkowej szafce.– A co mam zrobić gdy wpychasz mi pędzel do oka – odpowiedział, ciasno zaciskając powieki i znowu kręcąc się na umywalce.
Musiało to wyglądać dwuznacznie, gdy nachylałem się tak nad nim, wiszącym nad podłogą i wymachującym nogami, a ja wcisnąłem się gdzieś pomiędzy nie.
– Przesadzasz, robię to delikatnie jak motylek na łące – odparłem, zagryzając wargę i w panice rozsmarowałem krem, który okazał się być ciemniejszy niż się spodziewałem i wyjątkowo gryzł się z jego bladą skórą.
– Po twojej minie wnioskuję, że coś poszło nie tak. Jak bardzo jest źle? – spytał, otwierając jedno oko i łypiąc na mnie groźnie.
– Powiedziałbym bardziej, że jest nowatorsko – stwierdziłem, kładąc dłonie na biodrach. Wonwoo odwrócił się w stronę lustra i pobladł tak, że kontrast stał się jeszcze większy. Jednocześnie jednak prychnął śmiechem donośnie, kilka kropli śliny osiadło na lustrze. – Sam wiele bym dał za taki profesjonalny makijaż.
– Przekonamy się?
– Ej, ej. To zabrzmiało jak groźba.
Wzruszył ramionami, a ja wróciłem do swojej roboty. Dziś rano, niby dla zgrywy, gdy musiałem wybrać dla Wonwoo jakieś ubrania, sam ubrałem się groteskowo i udając wielkiego stylistę chodziłem po pokoju z jedną ręką uniesioną do twarzy. Włosy przylizałem na żelu, zaczesując grzebieniem na bok. Wyglądałem trochę jak młody John Travolta, ale on śmiał się do rozpuku, więc wszystko było w porządku.
– No już jest lepiej – powiedziałem patrząc z dumą na własne dzieło.
– Nie musi być idealnie, byle przestałbym wyglądać jak dalmatyńczyk.
– Tym razem jest idealnie.
Chwyciłem jego twarz w dłonie i odwróciłem w stronę lustra. Skórę miał gładką, choć pod palcami wyczułem małą krostę nad łukiem brwiowym. Ucieszyło mnie to bardziej niż cokolwiek innego w tym tygodniu.
– Jest okej – odparł po chwili wachania, dotknął swojego oka palcami, zostało na nich trochę tej kremowej mazi.
– Sam mówiłeś, że nie musi być idealnie. Z resztą i tak nie idziemy do szkoły.
– Nie? – spytał głupio, dziwnie zdziwiony. Szybko zeskoczył z umywalki.
– Mam inne plany.
– Jakie?
– Zobaczysz.
Westchnął i przez chwilę był pieskiem, którego ominął smakołyk i przestał machać ogonem.
– Ehh.
– Zbieraj się – powiedziałem, wychodząc z łazienki z naręczem pędzli i fiolek, kątem oka zobaczyłem w lustrze jak jego twarz wykrzywia się przyjemnie w szerokim uśmiechu, więc ja też prychnąłem i z tej sceny nie pamiętam już nic.
Potem siedzimy już w moim samochodzie, dłonie pocą mi się na kierownicy, a Wonwoo chowa nos w schowku na płyty, wysypuje sobie na kolana małe paczki stwardniałych żelków. Radio jest włączone, ale zepsute, więc ciągle trzeszczy jak drażniony gryzoń i zacina się niczym ja na lekcji matematyki.
– Mogę to zjeść? – pyta, trącając palcem kolorowe opakowanie haribo.
– Jeśli chcesz, żeby rozbolał cię brzuch proszę bardzo. Leżą tu chyba od zawsze.
CZYTASZ
cough syrup | meanie
Fanfictiongdzie Mingyu, być może, chciałby trzymać swoją miłość w objęciach i być może, chciałby posmakować jej ust i być może, ale tylko być może, chciałby patrzeć na nią w każdej możliwej sekundzie, ale przecież lubi dziewczyny.