never meant

665 122 37
                                    







Wciąż padało, gdy Wonwoo szedł przy moim boku z dziwnie smutnymi oczami, a ja oddałbym nerkę i wszystkie pieniądze od dziadka (który swojego czasu był leśniczym, po czym złapał manie prześladowczą, wyrzucił telewizor przez okno i schował wszystkie pieniądze w słoje po nalewkach, ukrywając je za kredensem) aby tylko znowu był taki radosny i przystępny jak przed chwilą. Wonwoo był jedną z tych osób, do których ponad wszystko pasowała ta oklepana linijka, że tworzą wokół siebie mur. Brzmi to beznadziejnie, ale chyba tak właśnie było. Przez chwilę można było go poczuć przy sobie, takiego bosko niewinnego i osobistego, jakby czytać z niego jak z pamiętnika, a potem ponownie zamieniał się w film dokumentalny i cała magia znikała. Jednak lubiłem go pod obiema postaciami, bo nie udawał, wśród tych wszystkich ludzi, którzy coś ukrywają, upychają się po kątach, uśmiechając promiennie, on naprawdę był ze sobą szczery. Zazdrościłem mu tego ponad wszystko.

– Jesteś pewien, że nie chcesz tej waty? – spytałem po chwili, a on spojrzał na mnie niemalże zaskoczony. Z kosmyków ściekała mu woda, prawie wpadała do ust, a ja miałem ochotę ją zebrać w swoje i wytrzeć jego włosy moimi palcami.

– Nie rozpuści się?

– Pewnie tak.

– Pójdziemy jeszcze kiedyś na festyn?

– Jasne, że tak – odparłem i przez chwilę naprawdę myślałem, że to realne, że możemy być tacy jak teraz.

Gdyby rzeczywistość uderzyła mnie wtedy żałowałbym ponad wszystko, iż nie udało mi się nagrać każdej z tych chwil i odtwarzać ich potem wciąż, w kółko, bez końca. Robiłem to jednak w głowie. Chyba jednak zarejestrowałem ten moment i kilka innych, dobrych, które miały wkrótce nadejść.

– To wtedy ją kupimy – oznajmił, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na całym świecie.

Włożył dłonie w kieszenie, jeansy miał całkiem przemoczone.

– Ale niebieską, w porządku?

– A czemu akurat taką? – spytał lekko zdumiony, ale bardziej zainteresowany. Przekręcił głowę w bok i po raz pierwszy od dłużej chwili, spojrzał na mnie naprawdę czysto.

– Bo do ciebie pasuje. Niebieski naprawdę do ciebie pasuje.

– No to weźmiemy niebieską.

– Niebieska będzie dobra, obiecuję.

– Nie wątpię. Będę miał potem lepkie palce?

Cała ta wymiana zdań wydała mi się wtedy dziwnie na miejscu, szliśmy powoli, naprawdę powoli. Z Wonwoo zawsze mogłeś tylko chodzić zadziwiająco wolno lub całkiem biec. To było kojące, tak jak ten moment. Wciąż padało.

– Będziesz, ja z resztą też – odpowiedziałem, a on kiwnął głową. Miał flegmatyczne ruchy. Włosy bujały się na prawo i lewo, a krople skapywały mu po oczach. Patrzyłem się na to, jakby to było coś wyjątkowego. Jakby z jego włosów skapywał atrament.

– Czyli, że jak złapiemy się za ręce to nie będą mogli nas od siebie odkleić? – spytał z uśmiechem, a ja złapałem go za dłoń. Nawet na mnie nie spojrzał, patrzył przed siebie, na błotnistą szosę, tylko jego uśmiech trochę się rozszerzył. Nie wiem dokąd zmierzaliśmy, on chyba podobnie. Po prostu szliśmy koło siebie, w jednej dłoni trzymając buty, a w drugiej nasze dłonie. Skarpetki wyrzuciliśmy po drodze, czułem pod palcami glinę.

– Nie pozwolę na to, by nas odkleili – odparłem, wypychając dumnie pierś. Byliśmy wtedy jak te dzieciaki z przedszkola, biorące pod firankami i zaręczające się cukierkowym pierścionkiem, Jednak w tamtym momencie myślałem, że to wszystko takie będzie, proste i dziecinne. Zachłysnąłem się tym.

cough syrup | meanieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz