Miałam myśli samobójcze, ale nazywanie tego "myślami" może być mylące. Kojarzy się to (przynajmniej mi) z OCD, zaburzeniami obsesyjno-kompulsywnymi, które akurat mam na prawie sto procent.
Może właśnie dlatego chcę uściślić: myśli samobójcze to nie jest myśl "a co, gdybym się zabiła". To znaczy, jest, ale nie jest to jeszcze groźne. Nawet rozmyślanie o tym w szczegółach nie jest jeszcze tożsame z depresją. Myślę, że najgorszy punkt to ten, w którym już jest wszystko jedno. Taki, w którym jest tak źle, że w sumie śmierć wydaje ci się prosta, i jest jedyną twoją przyszłością. Punkt, w którym z myślą ma to wszystko niewiele wspólnego, a staje się to planem. Czy też: możliwością. Łatwą możliwością, czymś, co MOŻNA zrobić. Bo nie ma przeszkód.
Mnie powstrzymały trzy rzeczy:
1. Rodzice - nie mogłabym im tego zrobić.
2. Ból - tak, bałam się bólu.
3. Piekło - jestem katoliczką i w nie wierzę.
Cóż, sama idea samobójców w piekle coś mi nie pasuje, ale z Biblią się kłócić nie będę, a ryzyko wiecznego potępienia jest dla mnie za duże.
CZYTASZ
Dół bez dna, czyli zrozumieć depresję
Non-FictionChcecie poznać depresję od podszewki? Jestem osobą, która może wam na ten temat trochę opowiedzieć.