Alec powoli otworzył oczy.
Nie miał pojęcia gdzie jest, ani dlaczego nie może się ruszać.
Pomimo, że nie miał zbytnio czucia w kończynach, było mu nadzwyczaj wygodnie. Miękkie poduszki pachniały drzewem sandałowym i fiołkami. Nad jego głową wisiał ogromny, jasno niebieski baldachim, a przez niewielkie okna wpadało do komnaty delikatne, wieczorne światło.
Alec odetchnął głęboko, próbując zmusić do posłuszeństwa jakąkolwiek częścią swojego ciała. W momencie, gdy udało mu się w końcu poruszyć palcami jednej dłoni, drzwi na przeciwko łóżka, otworzyły się.
Nagle Alec zerwał się na równe nogi. Bardziej, niż odzyskanie pełnej władzy nad swoim ciałem, zadziwił go fakt, że był ubrany w jedwabną szlafmycę.
Powoli zszedł z łoża, stawiając stopy na zimnej posadzce. Z lekką obawą zbliżył się do otwartych drzwi.
Pomieszczenie, do którego wszedł, okazało się być sporej wielkości garderobą, wypełnioną ubraniami w różnych odcieniach błękitu. Alec postanowił skorzystać z gościnności i nie paradować po okolicy w nocnym ubraniu. Szybko założył na siebie ciemną koszulę, niemal czarne spodnie i równie ciemne buty.
Niepokoiło go to, że nigdzie nie mógł znaleźć swojej broni. Ani Luke'a.
Właśnie - Luke.
Chociaż starał się ze wszystkich sił, nie mógł sobie przypomnieć co się stało. Czy Luke go zdradził? Wprowadził w zasadzkę? Sprzedał w niewolę do jakiegoś bogatego Podziemnego? Myśli pełne czarnych scenariuszy przepływały mu przez głowę.
Wyszedłwszy z garderoby, zauważył kolejne drzwi, tym razem, obok łóżka. Tędy napewno mógł wydostać się z pokoju.
Wyszedł na korytarz, a pod nogami przebiegł mu gruby, szary kot. Alec rozejrzał się po miejscu, w którym się znalazł. Korytarz, długi i utrzymany w ciepłych kolorach, pełen był otwartych drzwi.
Gdy ruszył w stronę schodów, zauważył, że każda z mijanych komnat przypomina małą bibliotekę i w każdej znajduje się przynajmniej jeden kot. Niektóre przyglądała mu się uważnie, inne całkowicie ignorowały jego obecność, a te ciekawskie i bardziej zabawowe, wybiegały w jego stronę.
Zszedł po schodach, cały czas szukając czegoś, co mogłoby posłużyć mu za broń, lecz nigdzie nie uświadczył żadnego miecza, noża, ani nawet większego świecznika.
W sali na niższym poziomie, powitał go ogromny, suto zastawiony stół. Zapach pysznych i misternie przygotowanych potraw unosił się w powietrzu, a zastawa mieniła się złotem. Na ścianach wisiały przeróżne obrazy - były to w większości portrety, ale i pejzaże, oraz wnętrza pokoi. Portrety przedstawiały osobliwych jegomości. Niektórzy mieli rogi, inni nienaturalnie kolory skóry, łuski, skrzydła, ogony, czy nawet kopyta. Alec mógł przysiąc, że przynajmniej niektóre z nich się poruszały.
W samym centrum wisiały trzy największe obrazy. Z jednego z nich niebieskoskóra kobieta, o śnieżno białych włosach, uśmiechała się delikatnie. Na drugim mężczyzna, o skórze w kolorze zielonego groszku, spoglądał w dół z pogardą.
Na ostatnim, umieszczonym pomiędzy nimi, znajdował się mężczyzna, którego Alec już znał. Długie, fioletowe i bogato zdobione szaty, jak zawsze idealnie dobrane i ułożone, włosy ułożone według najnowszej mody, perfekcyjnie dobrane klejnoty i idealnie ukształtowanie brwi. Z portretu bił ten sam magiczny magnetyzm, co od żywej wersji sportretowanego.
Magnus wyglądał dumnie, choć nieco smutno. Alec spojrzał jeszcze raz na portret maga, po czym, niewiele myśląc, zaczął jeść.
Przez chwilę nawet zadał sobie pytanie, czy przypadkiem jedzenie mogło być zatrute... Jak najbardziej mogło.
Lecz, czy w tej chwili Alexandra obchodziło coś, poza tym, że jest ciepłe i smaczne? W żadnym razie.
Kątem oka Alec zauważał ruch na obrazach, lecz gdy tylko spoglądał w ich stronę, zastygały w bezruchu.- Bez sensu. - mruknął po chwili.
- A wydawało mi się, że wszystko przygotowałem odpowiednio... - usłyszał znajomy głos zza siebie.Alec odwrócił się gwałtownie i rozpaczliwie zaczął szukać czegoś, co mogłoby posłużyć mu za broń.
- Magnus. - syknął.
- Spokojnie, Alexandrze... Nie mam złych intencji.
- Jakoś ci nie ufam.
- Bo i nie masz ku temu powodów. - parsknął mag - Ale prosiłbym cię, byś nie robił nic pochopnie.
- Samoobrona to pochopne działanie? - żachnął się Alec.
- Może zacznijmy inaczej... Czy ratowałbym cię, gdybym miał później zamiar cię zamordować?Alec zamarł. Jak to 'ratował'? Luki w pamięci skutecznie uniemożliwiały mu złożenie historii w całość. Pamiętał, że...leciał. A może spadał? Pamiętał twarz Luke'a i ciężki oddech dzikich zwierząt. Dlaczego były tam zwierzęta?
- Spadłeś z klifu. - powiedział Magnus, jakby czytając mu w myślach - Gdyby wilkołaki nie dotarły tu na czas, byłoby po tobie.
- Wilkołaki... - podejrzewał, że jego towarzysz był wilkiem, a teraz uzyskał potwierdzenie swoich przypuszczeń - Uznajmy, że ta historia jest prawdziwa. Gdzie jest Luke?
- Ruszył bronić granic. Incydent w karczmie naruszył status quo. Banda Camille ostatnio stała się agresywna, a jeżeli tak tendencja się utrzyma, będę musiał... Cóż, powiedzmy, że nie chcemy dawać Łowcom pretekstu do interwencji.
- Dlaczego mój ojciec miałby interweniować?
- Bo pamięta czasy wielkiej wojny. I podejrzewam, że nadal ma do mnie uraz. - mruknął pod nosem.Alec cały czas uważne obserwował Magnusa. Nie miał pojęcia, co mag kombinuje, ale był pewien, że coś napewno.
- Dosyć tego. Gdzie jest Clarissa?
- Bezpieczna. - odpowiedział krótko Bane - Wierz mi, lub nie, ale ona też nie jest zbyt zainteresowana waszym ślubem.
- To nie istotne. Nasze rodziny od nas tego wymagają, więc ślub się odbędzie.
- Nie musisz robić wszystkiego, co każe ci twoja rodzina.
- Co ty o tym możesz wiedzieć, Bane?Przez ułamek sekundy Magnus wyglądał na dogłębnie zranionego, lecz szybko się otrząsnął.
- Cóż... - zaczął Magnus - I tak nie możesz wrócić do domu zanim twoje rany się nie zagoją, więc nie masz wyboru i musisz tu zostać.
- Nie muszę. Zabieram dziewczynę i wracam. - powiedział hardo Alec.Magnus zaśmiał się złowieszczo.
- Chcesz w tym stanie ruszyć w drogę powrotną? Już nie wspominając o niepokojach na granicy, jeżeli nawet udałoby ci się do niej dotrzeć, to nie przeżyłbyś podróży przez swój własny kraj. Twoje obrażenia są zbyt rozległe.
- Nie mam żadnych obrażeń. Nawet nie mam siniaków.
- Bo to obrażenia wewnętrzne. - odpowiedział cierpliwie Magnus - Tylko moja magia utrzymuje cię przy życiu.
- Więc co? Jestem zdany na twoją łaskę?
- Właściwie, to tak... - Bane uśmiechnął się, na co Alec musiał głęboko odetchnąć.
- Bez sensu. - powtórzył, po czym wrócił do swojego posiłku.Magnus parsknął śmiechem i usiadł po drugiej stronie stołu, naprzeciw Aleca.
Poza faktem, że mag ewidentnie go obserwował, Alec miał też wrażenie, że bezgłośnie porozumiewa się z obrazami. 'Zaczynam mieć paranoję...', pomyślał, po czym znów skupił się na swoim talerzu.- Alexandrze... - Magnus odchrząknął, starając się zwrócić uwagę Aleca - Czy możemy później porozmawiać? Będę czekał w bibliotece.
Alec nie odpowiedział.
~~~~~~
Muszę częściej to pisać, bo gubię pomysły i nie mam pojecia co chciałam opowiedzieć... Well, kolejna rzecz, której nigdy się nie nauczę :/
CZYTASZ
This is my Kingdom come || Malec
FanfictionKsiążę Alexander miał właśnie poślubić piękną księżniczkę i zapewnić królestwu sojusz z potężnym sąsiadem, gdy okrutny mag porywa jego narzeczoną.