Podróż od stolicy do samej granicy królestwa zajmowała ponad dwa dni jazdy konno, a jako, że Alec nie miał zamiaru przemęczać swojego wierzchowca, jemu zajęła kilka dni więcej. Wieczorem piątego dnia postanowił zatrzymać się w przydrożnej karczmie i odpocząć przed dalszą podróżą w nieznane.
Ku jego zdziwieniu w tym, zapomnianym przez Stworzycieli, lokalu niemal wszystkie miejsca były zajęte. Więc Alexander zmuszony był usiąść obok, spokojnie wyglądającego, jegomościa.
Nie minęło dwadzieścia minut, gdy Alec zauważył, że do jego stolika podchodzi trzech, dostojnie ubranych i jakże niepasujących do tego miejsca, mężczyzn.- Wiemy ktoś ty. - burknęli na mimowolnego towarzysza Alexandra - Wynoś się stąd!
- Nikt cię tu nie chce, mieszańcu! - warknął drugi.
- Piwo dopiję. - odparł spokojnie nieznajomy.
- Nie będziesz się stawiał parszywcze! Psi włóczęgo!Mężczyźni ryknęli i rzucili się na czwartego. Wywiązała się walka. Błysnęły kły i miecze. Niewiele myśląc, Alec ruszył na pomoc mężczyźnie, wyciągając miecz z pochwy. Ciął na odlew jednego z napastników, lecz ku jego zdziwieniu krew nie trysnęła. W głębi karczmy jakaś kobieta zaczęła piszczeć. Długo, przeciągle.
Gdy agresorzy zauważyli, że zaczynają przegrywać, natychmiast salwowali się ucieczką.- Pani Camille się o tym dowie, psi synu! - warknął na odchodne jeden z napastników.
W karczmie zapanowała cisza. Niektórzy starali się po cichu ulotnić, lecz znakomita większość postanowiła jednak zignorować te wydarzenie i powrócić do poprzedniego zajęcia.
- Dzięki, dzieciaku. - odezwał się nieznajomy. Głos miał miły i przewodził na myśl zatroskanego ojca - Pewnie bym sobie jakoś poradził, ale zawsze lepiej jest mieć towarzystwo do bójki.
- Trzech na jednego to raczej mało szlachetne zagranie.
- Tym kmiotom daleko do jakiegokolwiek kodeksu honorowego. Jestem Luke. - mężczyzna otarł zakrwawioną dłoń o poły płaszcza i wyciągnął ją w stronę Lightwooda.
- A...Alec. - odpowiedział niepewnie chłopak.
- Nie jesteś stąd, prawda? Żaden z tutejszych raczej nie kwapiłby się pomóc takiemu, jak ja.
- Nie, ja... - Alec nie wiedział ile powinien zdradzić temu mężczyźnie - Podróżuję traktem. W interesach.
- W interesach, co? A gdzie dokładnie zmierzasz?
- Do Dolnego Miasta. - odpowiedział.
- Byłeś już tam kiedyś?
- Nie.
- A jesteś Podziemnym?
- Nie...? - zdziwił się Alec.W jego stronach nikt nie mówił otwarcie o Podziemnych. Unikali tematu, wręcz woleli udawać, że problem nie istnieje. O Podziemnych mówiło się tylko na wojskowych odprawach i naradach wojennych. Więc Alec tym bardziej nie rozumiał pytania Luke'a.
- To jak masz zamiar przejść przez barierę?
- Barierę? Nie wiedziałem, że jest jakaś.Luke westchnął ciężko i potarł brodę dłonią.
- Jesteś ze stolicy, prawda? Na Aniołów, w co ty się wpakowałeś, chłopcze...
- Ja nie...
- Nie kłam. - uciął ostro Luke - Znam takich jak ty. Byłem jednym z nich. Po co pchasz się do Dolnego Miasta?
- Muszę odnaleźć narzeczoną. - odpowiedział Alec. Nie widział potrzeby, by dalej to ukrywać.
- Jakże rycerskie czyny. Z jakiego jesteś rodu?
- L-Lightwood. - Alec przełknął ślinę.
- A niech mnie! - zakrzyknął Luke - Jesteś synem starego Roberta? Nic dziwnego, że tak dobrze władasz mieczem.
- Sta... Znasz mojego ojca?
- Dawne dzieje. Walczyliśmy ramię w ramię, nim wszystko się spieprzyło.
- Masz na myśli rebelię Val...
- Nie wymawiaj tu jego imienia. - ucieszył go Luke - Raczej nie jest ulubieńcem ludu.Luke dopił piwo i odstawił kufel, głośno uderzając nim o krzywy blat stołu. Lightwood wzdrygnął się lekko, chociaż do bojaźliwych nie należał.
- No nic. - odezwał się w końcu mężczyzna - Postanowiłem. Przeprowadzę cię przez barierę, chłopcze. Bo cię, cholera, polubiłem. Masz tu konia?
- Tak.
- To go osiodłaj, wyruszamy jak tylko księżyc stanie nad lasem. Ktoś z moich ludzi się nim potem zajmie.
- Ktoś z... Czekaj, zwolnij na chwilę.
- Chcesz się dostać do Dolnego Miasta, czy nie?
- Chcę.
- No to właśnie teraz masz szansę. A wyruszamy teraz, bo te nietoperze niedługo wrócą tu większym stadem. W tym czasie muszę być co najmniej w połowie drogi do granicy.Alec zastanowił się. Musiał myśleć szybko, więc naprędce oszacował swoje szanse, gdyby propozycja pomocy okazała się zasadzką i uznał, że gdyby go zabili, to przynajmniej nie musiałby żenić się z Fairchild.
- Spotkajmy się przy stajni. - odpowiedział i wstał od stołu.
W oporządzaniu konia był wprawiony, więc doprowadzenie wierzchowca do porządku zajęło mu krótką chwilę. Luke już czekał na niego przy stajni.
- Gotowy? - zapytał mężczyzna, a Alexander kiwnął głową.
Ruszyli, ledwie widoczną ścieżką, w stronę lasu. Noc była ciemna i chłodna. Alec kątem oka obserwował swojego towarzysza, jednocześnie sprawdzając, czy miecz dobrze leży. Gdy dotarli na skraj puszczy, koń parsknął niespokojnie. Zza drzew wyłoniła się ciemnowłosa dziewczyna, w towarzystwie dwóch potężnych wilków.
- Maia, weź chłopaków i zajmijcie się koniem. Przekaż Bartowi, żeby wzmocnił zachodnią granicę. Spodziewam się nietoperzy.
- Się robi, szefie. A ten to kto?
- Przyjaciel. Porozmawiamy później.Dziewczyna przytaknęła bezgłośnie i wykonała rozkaz Luke'a, znikając znów w mroku lasu.
- Nastały ciężkie czasy, Alexandrze. - wytłumaczył Luke - Cholernie ciężkie. To, że nikt nie prowadzi otwarcie wojny, nie znaczy, że panuje pokój. Co prawda, za barierą wszystkim żyje się dobrze i raczej unikamy większych konfliktów, ale z typami Camille nigdy nic nie wiadomo.
Weszli między drzewa, a mężczyzna dalej kontynuował swój monolog o plusach życia w tym małym królestwie. Alec ledwo co widział pnie mijanych kolosów, lecz Luke sprawnie prowadził ich, tylko jemu znaną, ścieżką.
- Stój. - rozkazał Luke i zatrzymał się gwałtownie - Ktoś za nami idzie.
Chłopak rozejrzał się, choć niewiele mu to pomogło, i wysunął miecz na kilka centymetrów, by łatwiej go dobyć w razie walki.
- Luke? -usłyszeli zza siebie głos.
- Dot? Co ty tutaj robisz? Powinnaś być z...
- Przysłała mnie tutaj, żebym pomogła staremu przyjacielowi. - kobieta podeszła do Luke'a i delikatnie go uściskała. Drogę oświetlała niewielkim ognikiem, unoszącym się nad jej głową.Przy masywnej sylwetce mężczyzny wyglądała na jeszcze drobniejszą, niż w rzeczywistości.
- Planowałem odnaleźć posterunek Vincenta, ale skoro już się spotkaliśmy... Czy możesz przeprowadzić chłopaka przez barierę?
- Wiesz, że wpuszczanie śmiertelników jest nielegalne.
- On jest ze Starego Rodu.Dot wzdrygnęła się, a Alec przyjrzał jej się podejrzliwie. Dziwnie się czuł widząc, jak dwójka obcych mu ludzi o nim rozmawia. I to w dodatku tak, jakby wcale go tam nie było.
- Jaka jest twoja godność, chłopcze? - zapytała kobieta.
- Lightwood. Alexander Lightwood.Kobieta spojrzała na niego i zamrugała kilka razy, jakby właśnie sobie coś uświadomiła.
- Zaryzykuję. - odparła - Ale w razie kłopotów, nie znacie mnie.
Mężczyźni zgodzili się niemym skinieniem głowy i cała trójka ruszyła dalej w las.
W końcu dotarli do bariery. Alec zdziwił się, że jest niemal niewidoczna, a przynajmniej dopóki się na nią nie wpadnie. Wyobrażał ją sobie jako coś bardziej majestatycznego, lub nawet złowrogiego. W końcu była wytworem najpotężniejszych magów na świecie. Gdy Dot dotknęła bariery, otworzyła przejście, którego krawędzie lekko połyskiwały w mroku.- Gotowy na podróż życia? - zapytał, śmiejąc się, Luke.
- Miejmy to już za sobą - odparł Alec i dziarsko przekroczył granicę.~~~~~
Hola, trochę mi to zajęło, ale ogólny brak chęci do życia skutecznie utrudnia pisanie...
Całe szczęście, dzięki nowej znajomości (i dwunasto godzinnej podróży do domu) udało mi się skończyć ten rozdział.
Teraz pójdzie już z górki, obiecuję...
(Straciłam dostęp do internetu bardzo całą noc, więc dla odmiany wstawiam rozdział o jakiejś normalnej porze, ale nie radzę się przyzwyczajać)Do zobaczenia następnym razem ;)
~DPs.
Kto pierwszy odkryje do czego nawiązuje w tym rozdziale, ma u mnie piwo xD
CZYTASZ
This is my Kingdom come || Malec
Fiksi PenggemarKsiążę Alexander miał właśnie poślubić piękną księżniczkę i zapewnić królestwu sojusz z potężnym sąsiadem, gdy okrutny mag porywa jego narzeczoną.