19:00

35 8 0
                                    

Wciąż śpiewał. Jego brązowy płaszcz wisiał spokojnie na kołku. Buty ustawił równiutko, tuż obok drzwi. Ścierał teraz brud z podłogi, trwając na czworakach i nie podnosząc się ani o centymetr. Nie mógł jednak powstrzymać kolejnych słów piosenki cisnących się na jego usta. A kiedy piosenka się skończyła, śpiewał ją od początku lub zaczynał następną. I tak przez ostatnie pół godziny. Doprowadzało to gospodarza do szewskiej pasji. Chodził z jednego końca salonu do drugiego, z głową wbitą w ozdobny, perski dywan. Za nim truchtał mały szczeniak, któremu nie pozwolono wejść ani na kanapę ani na żaden z foteli.

-Gdzież oni są? 

Myślał sobie co chwila. Zaraz po przyjściu natrętnego kolędnika, na dworze rozpętała się straszliwa zamieć. Wiatr co chwila kołatał w drewniane okiennice. Kolacja zdążyła już dawno wystygnąć. Świeczki na choince stale się skracały, zdobiąc woskiem srebrzyste gałęzie choinki. Roztańczone płomienie kominka migały w dziesiątkach kolorowych bombek. 

Nagle rozległ się dźwięk stukania do drzwi. Nareszcie. Chłopak wyprostował się, poprawił swój sweter i poszedł powitać od dawna wyczekiwanych gości. Z chwilą, gdy otworzył drzwi, kolejne sople wbiły się w śnieżny puch na ganku.

-Chryste Panie, chcesz mnie zabić!? -Starsza, wystrojona kobieta oburzyła się, po czym uścisnęła bruneta -Chanyeol, mój kochany synu! Jak ja cię dawno nie widziałam! No, dalej, wpuśćże mnie do domu. Nie każ nam marznąć. 

Kobieta niezwykle dostojnie wepchnęła się przez próg, a za nią inni krewni i kuzyni, równie pysznie wystrojeni. Wtem, zatrzymała się i krzyknęła z całej piersi. Jej oczom ukazał się niski chłopiec, na oko lat dziewiętnastu, o bosych stopach i ścierce w dłoni. 

-A to co za jeden? 

-To mój...- Chanyeol spojrzał na kasztanowłosego i podrapał się dyskretnie po skroni - ...służący. Dobrze mi się wiedzie, więc mogłem sobie pozwolić na podwładnego. 

Na te słowa twarz kasztanowłosego zmieniła swój wyraz, wyrażając niemałe oburzenie. Przeniósł swój obrażony wzrok prosto na twarz wyższego, powodując na jego ciele przebieg nieprzyjemnych ciarek. Brunet patrzył z dyskretnym niesmakiem na swoją matkę, stryjów i bratanice. Wszyscy wyglądali identycznie. Ich aura przesycona była pretensją i zuchwałą dumą, które odpychać miały wszystkich niżej w hierarchii społecznej urodzonych, przebywających i konających. 

Fiołkowa woń perfum, która prawdopodobnie miała dodać starszej kobiecie świeżości i słodkiego wyrazu, w nozdrzach kolędnika wydawała się najgorszym swądem i odpychała go nawet bardziej niż jej wyrafinowanie, królewskie spojrzenie. Najchętniej zostawiłby całe to absurdalne przedstawienie i opuścił kamienicę, jednak pewne nadnaturalne, nieokreślone uczucie nie pozwalało mu tego uczynić. Czuł się w jakiś sposób zobowiązany wobec swojego "pracodawcy" i, widząc jego równie skrępowaną twarz, którą ten usilnie starał się ukryć, postanowił duchem i ciałem towarzyszyć mu w tej jakże niezręcznej, wymuszonej sytuacji. Z wszystkich tych przemyśleń wyrwało go nagle pytanie skierowane właśnie do niego.

-Jesteście z Petersburga, chłopcze? 

-Z Karlovska, kilka mil od Petersburga. Może nie jest to duża miejscowość, ale klimat mamy swojski i rodzinny. Wszyscy się tam znają. -Starsza pani natrętnie pozwoliła chłopcu zdjąć jej futro. On wciąż opowiadał -Zeszłej wiosny...

-Tak, tak, to naprawdę interesujące. Chanyeol, może oprowadzisz nas po tej swojej pożal się Boże kamieniczce? Nie chcę wyciągać pochopnych wniosków, lecz nie jestem zachwycona twoimi samodzielnymi poczynaniami. 

Kobieta ruszyła naprzód. Kasztanowłosy chłopiec stał jak wryty, wciąż nie mogąc uzmysłowić sobie faktu, iż owa bezczelna staruszka przerwała jego wypowiedź w tak arogancki sposób. W jej ślady poszli wszyscy goście, rzucając niedbale swoje ośnieżone płaszcze i futra w wyciągnięte ręce zdezorientowanego chłopaka. 

-Gdybym nie był tym, kim jestem, a byłbym kimś, kim nie jestem, z pewnością bym się obraził. -Zwrócił się spokojnie, aczkolwiek energicznie do swojego szczeniaka, który w tej samej chwili uciekł z salonu w przestrachu przed nowo przybyłymi -Jednak skoro jestem tym, kim jestem, a nie jestem tym, kim nie jestem, zostawię ten akt pogardy bez komentarza, tak jak matula mnie niegdyś uczyła. 

Nie było to jednak wymagające zadanie. Niespełna kwadrans po przyjściu gości, chłopiec musiał dopiero co zdjęte płaszcze na nowo wydawać. Wszystko spowodowane było tym, iż do niedawna wykwintne potrawy straciły teraz swoje ciepło i smak. Oczywiście, nikt nie zamierzał zagłębiać się w to, dlaczego tak się stało. Wszyscy tłumaczyli swoje znaczne spóźnienie w sposób przeróżny. Jedni zrzucali winę na panującą na dworze zamieć. Inni musieli odsapnąć po podróży. Jeszcze inni nie mogli znaleźć dorożki ani samochodu. Byli i tacy, którzy spóźnili się, bo wiedzieli, że spóźni się i reszta. Najważniejsze było to, że potrawy były zimne, a zimnych potraw elita nie jada. Tak więc jedna z ciotek zaproponowała rodzinne wyjście na świąteczny spektakl w Teatrze Alexandrinskim, na czas którego Chanyeol zająć się miał należytym przygotowaniem kolacji. Ciężkie drzwi zatrzasnęły się, a w domu zostały tylko trzy osoby. Chanyeol, kolędnik i pies. 

The Carols of 1928 [chanbaek]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz