hardest

77 10 1
                                    

- Mads! Pośpiesz się, spóźnię się przez ciebie! - krzyknąłem, pakując kanapki do papierowej torebki na lunch. Dzisiaj był pierwszy dzień szkolny po przerwie świątecznej, pierwszy z 9 dni dzielących mnie od 14 dni spokoju w czasie ferii zimowych. To tylko 9 dni, dam radę, m u s z ę dać radę. 

- Juuuuż. - krzyknęła Madison wbiegając do kuchni i niemal wyrywając kanapki z mojej ręki, od razu wpakowując je do swojego tornistra. - Bandaż mi nie pasuje do stylizacji. - powiedziała całkiem poważnie, marszcząc nosek i skubiąc wystającą nitkę.

- Przestań. - powiedziałem łagodnie, delikatnie strącając jej rękę z opatrunku. - Trzeba było nie biegać za Sylwestrem. Właśnie, dawałaś mu dzisiaj pić? - zapytałem, przelotnie na nią zerkając. Mała uśmiechnęła się cierpko, bez słowa podbiegając do lodówki i wyjmując z niej butelkę z białą cieczą, truchtając w stronę miseczki dla kota. - Zamykaj za sobą! - krzyknąłe, widząc, że znowu zostawiła otwarte drzwiczki  od lodówki. 

Chwyciłem swój plecak i włożyłem do niego swoje drugie śniadanie w chwili, kiedy Mads wróciła do kuchni z dumnym uśmiechem i otwartą butelką mleka w niesioną oburącz. Roześmiałem się cicho widząc ją. 

- Idziemy? - zapytała odsłaniając brak przednich zebów w uśmiechu, uprzednio wkładając mleko do lodówi i zamykając za sobą drzwiczki.

- Chodź. - wyciągnąłem w jej stronę rękę. - Ale masz założyć czapkę.

Mała chwyciła moją dłoń, wystawiając język i marszcząc nosek, wywołując tym samym kolejny śmiech.

- Idzieemy! - krzyknęła, ciągnąc mnie za sobą w stronę drzwi.

- Już dobrze, pamiętaj o czapce! 

*

Ledwo przekroczyłem próg szkoły już miałem ochotę odwrócić się i wyjść. Na serio. Pieprzyć, że to tylko 9 dni, znowu wywinąłbym się chorobą, czy innym świństwem i napisał usprawiedliwienie przez dziennik elektroniczny z konta matki, na które i tak nie zaglądała od wieków. Zrobiłbym to, bóg mi świadkiem, że już miałem się zawinąć i wracać do domu oglądać kolejny sezon Plotkary i bawić się z Sylwkiem, gdyby nie Amy, która ze śmiechem wskoczyła mi na plecy, łapiąc mnie za szyję, niemal pozbawiając dopływu tlenu do mózgu, niemal. 

- Wieki się nie widzieliśmy! - krzyknęła, zeskakując z moich pleców i przytulając się do mnie. A to nie prawda. Nie widzieliśmy się 15 dni. Trochę brakuje do jednego wieku, a co dopiero kilku. - O nie, znam tą minę. - powiedziała, oskarżycielko wymierzając palec w moją stronę. - Nie uciekniesz mi, zostajesz i przeżywasz ten koszmarny dzień ze mną.

Ze śmiechem przewróciłem oczami. Właśnie za to ją kochałem, potrafiła niemal czytać mi w myślach i zawsze mnie rozśmieszała.

- No dobra. Co mamy pierwsza? Blok informatyk? - zerknąłem na nią, niemal wybuchając śmiechem na widok jej zbolałej miny. - Taaak, piekło.

*

- Idziemy na fajka? - zapytała, łapiąc za mój nadgarstek. Skinąłem głową, uśmiechając się półgębkiem. - Dobra, będę za trzy minuty, muszę siku, czekaj na mnie na kwadracie. - puściła do mnie oczko i ruszyła w stronę damskiej toalery szybkim krokiem, aby uniknąć kolejki.

Zabrałem kurtkę z szafki, ponieważ mimo, że zimy nie było, na dworze i tak panował ziąb. Chwyciłem także ukrytą między książkami nienaruszoną jeszcze paczkę szlugów, przeklinając się, że nie kupiłem dzisiaj nowej, mimo, że jechałem metrem, a obok niego jest jedno sprawdzone miejsce. 

Szybko wyszedłem ze szkoły i przeszedłem na drugą stronę ulicy, znikając między blokami, po drodze witając się z profesorem od polskiego. Wszyscy doskonale wiedzieli, że pół liceum chodziło jarać na przerwach na 'kwadrat' czyli dosłownie kwadratowy placyk wyłożony kostką, otoczony blokami, znajdujący się dosłownie naprzeciwko szkoły, ale i tak mieli to gdzieś. Zresztą, nie przychodziło tutaj aż tak dużo osób, większość chodziła do pobliskiego sklepu umieszczonego na parterze bloku, gdzie znajdowały się specyficzne kolumny za którymi można było się schować, jakby co. 

i think we should stay in love |joshler|Where stories live. Discover now