2. Nic

1K 29 10
                                    

Czasami mówi się, że miłość jest okrutna, bolesna i niesprawiedliwa. Potrafi mącić w głowie, odbiera racjonalne myślenie, to najniebezpieczniejszy narkotyk. Ale czasami jest także piękna i wrażliwa. Jak można być okrutnym i wrażliwym w tym samym czasie?

Ból. To pamiętam najlepiej. Niewyobrażalny ból w postaci wielkich, rozgrzanych igieł rozdzierających moje organy na pół. Każda komórka mojego ciała była rozsadzana przez nieznaną mi, diabelską siłę, a ja nie dość, że nie wiedziałam, co się ze mną dzieje, to nic nie pamiętałam. Zupełnie, jakby do czaszki wniknęła mi czarna dziura, a potem przepadła, zabierając ze sobą moje wszystkie wspomnienia i zmysły. Krzyczałam najgłośniej jak to możliwe. A przynajmniej tak mi się wydaje. W tamtym momencie oddałabym wszystko, aby tylko uczucie rozsadzania kości minęło, lub chociaż aby wróciła mi pamięć. Nie wiem, ile to trwało. Ból zdawał się nie mieć końca, ale po pewnym czasie wewnętrznego krzyczenia uświadomiłam sobie, że ucicha. W końcu był już na tyle słaby, że jego kwestia spadła na drugie miejsce. Pierwszą rzeczą interesującą mnie wtedy najbardziej, było powolne odzyskiwanie słuchu. Słyszałam cichy szmer, wychwytując co chwilę fragmenty poszczególnych słów. Tak bardzo skupiłam się na tym, że dopiero po chwili zorientowałam się, że nie czuję żadnego bólu, a wraz z jego zniknięciem wyostrzył się słuch i pojawiło się czucie w palcach. Czy ja umarłam?
- Ile jeszcze? - usłyszałam nad sobą słodki, melodyjny głos pasujący do wyjątkowo poukładanego chochlika.
- Jeszcze chwila, zaraz powinna się obudzić - odpowiedział mu niski, trochę zatroskany głos.
Nagle uderzył mnie odór mokrego psa. To było odruchowe - zmarszczyłam nos nie zważając na powrót węchu i zakryłam dłonią usta.
- Co tu tak jedzie?! - jęknęłam nie otwierając oczu. Dopiero po dobrej jednej szesnastej sekundy dotarło do mnie, że mogę już normalnie funkcjonować oraz, że mimo iż starałam się przybrać dosyć kapryśny ton, z moich ust wydobyła się melodyjna uwaga przypominająca raczej głos nimfy lub innej nadprzyrodzonej istoty znanej mi wyłącznie z bajek (od autorki : na przykład wampira).
Usłyszałam głośny śmiech dochodzący z prawej strony, ale była to jedna z bardzo wielu rzeczy, które słyszałam. Powoli otworzyłam oczy i zamarłam. Na tle białego sufitu dostrzegałam bez problemu każdy mikroskopijny pyłek kurzu tańczący w świetle promyków słońca. Przez jedną sześćdziesiątą czwartą sekundy patrzyłam przed siebie, lecz moją uwagę odciągnął zapach fiołków, stokrotek i świeżej trawy zmieszany z wielką dawką ostrego, wcześniej wspomnianego psiego odoru. Zerwałam się na nogi i mimo tego, że powinnam się zatoczyć, nic takiego się nie stało.
Ustawiłam się w pozycji do ataku warcząc cicho, a do mojego mózgu zaczęły w błyskawicznym tempie dochodzić wszystkie informacje ze świata - każdy zapach, dźwięk, obraz, czucie. Rozglądałam się po pokoju i nieufnie zerkałam na grupkę postaci stojących koło drewnianych, lśniących schodów.
Całe pomieszczenie było jasno pomalowane, przyozdobione obrazami i trzema wazonami z fiołkami i stokrotkami stojącymi na dość nowoczesnych, ciemnych meblach. Po lewej stronie wisiała gablota z motylami, a po prawej - tablica z mnóstwem dyplomów należących do jednej osoby. Za mną znajdowała się obszerna szyba pełniąca rolę trzeciej ściany, przez którą widać było mgilsty las w niezliczonych ilościach odcieni zieleni i szarości. Podłoga pokryta była mlecznymi, symetrycznymi deskami, w których odbijało się światło dzienne. Pod gablotą z motylami stała kanapa obita skórą koloru kości słoniowej. Prawdopodobnie to właśnie na niej przed chwilą leżałam.
Zlustrowawszy pomieszczenie w ciągu sekundy, przeniosłam wzrok na ową grupę ludzi, w której skład wchodziły trzy kobiety i czterech mężczyzn, z czego tylko jedna para wyglądała na doświadczonych dorosłych, reszta była mniej więcej w wieku od siedemnastu do dwudziestu pięciu lat. Wszyscy mieli bladą, prawie że białą karnację, ostre rysy twarzy i jasnozłote oczy, a do tego byli zachwycająco piękni. Szczególnie długowłosa blondynka o nienagannej budowie wyglądała, jakby dopiero co zeszła z planu reklamy szamponu. Trzymała za rękę wysokiego, umięśnionego bruneta, który skojarzył mi się z niedźwiedziem brunatnym. Obok nich znajdowała się kolejna para. Dziewczyna, o krótkich, czarnych, sterczących na wszystkie strony włosach miała radosny, trochę niesforny wyraz twarzy. Zgadywałam, że wcześniej usłyszany głosik należał właśnie do niej. Kilka centymetrów przed nią stał jej partner - falowane, blond włosy wpadające w rudy wydawały się jako pierwsze przyciągać uwagę, ale mój wzrok padł na jego odkryte przedramiona, będące całe w bliznach po ugryzieniach, zresztą nie tylko ramiona. Spostrzegając to spojrzałam mu w oczy z pytającym, lecz nadal czujnym wyrazem twarzy, ale on, zamiast udzielić odpowiedzi, spoglądał na mnie spode łba, śledząc mój każdy, choćby najmniejszy ruch.
Wzrokiem powędrowałam do kolejnej osoby, jaką był wysoki, dobrze zbudowany brunet. Podobnie jak pozostali, patrzył na mnie, ale nieco obojętnymi oczyma. Trzymał ręce w kieszeniach spodni i opierał się o próg.
Na przodzie stały dwie, najstarsze z całej tej gromadki osoby. Kobieta o wesołym, troskliwym wyrazie twarzy uśmiechała się przyjaźnie odsłaniając szereg białych jak śnieg zębów, a ciemnobrązowe, lśniące włosy sięgały jej do łokci. Obok niej znajdował się blondwłosy mężczyzna z opanowanym i skoncentrowanym na mnie wzrokiem. Wyglądał jak profesjonalny krytyk sztuki, próbujący znaleźć odpowiednie słowa, które wyrażałyby nie do końca zrozumiały dla niego obraz. Był ubrany w biały fartuch, taki, jaki noszą lekarze. Miał ręce ułożone w gotowości do zareagowania w razie mojego skoku.
Zdałam sobie sprawę z trzech rzeczy. Pierwszą rzeczą była moja postawa. Nigdy bym nie pomyślała, że tak zareaguję na coś nowego. Ba, nie pomyślałabym, że tak zareaguję na cokolwiek! Wolno, jakbym ruszała się w smole, wyprostowałam się i opuściłam ręce.
Drugą było to, że nic nie wiem. Gdzie jestem, od jak dawna tu jestem i kim jestem?
A trzecią, najgorszą według mnie, było uczucie rozżarzonej metalowej kuli zalegającej w gardle. Zupełnie, jakby wyżerała mi ściany górnej części przełyku. Potrzebowałam czegoś, co ugasi to potworne uczucie i nie sądziłam, aby zwykła woda załatwiła sprawę.
Złapałam się jedną ręką na gardło i kucnęłam. Co się ze mną dzieje?! Miałam w sobie tyle emocji, że z łatwością przeistoczyłabym je w łzy. Nie zatrzymywałam tego uczucia, pozwoliłam, aby swobodnie spływały po moim policzkach.
Dlaczego nie czuję łez? Dlaczego nie płaczę?!
Ogarnęła mnie panika. Zaczęłam ciężko dyszeć i dygotać, czułam, że jestem na skraju załamania. Patrzyłam pustymi oczyma na mężczyznę w białym okryciu.
- Posłuchaj mnie - rzekł nagle.
Jego głos był miękki i spokojny, poznałam, że to jego odpowiedź słyszałam podczas leżenia.
- Wiem, że jest to dla ciebie nowe i niezrozumiałe. - ciągnął - Nie wiesz, gdzie jesteś i co się z tobą stało. Ale pomogę ci. My pomożemy. Nie mamy złych zamiarów.- mówił nie odrywając ode mnie wzroku.
Nagle poczułam, jak dosłownie powoli wylatuje ze mnie niepokój. Strachu, wypełniającego jeszcze przed chwilą moje całe ciało, było coraz mniej. W końcu postanowiłam wstać i spróbować zupełnie się uspokoić. Wzięłam głęboki wdech, ale nie przyniosło mi to ulgi. Znów ogarnęło mnie przerażenie, a palące uczucie w gardle nasiliło się. Podniosłam obie ręce do szyi i objełam ją dłońmi. Doktorek widząc to, pokiwał lekko głową, jakby zrozumiał moje uczucie.
- Pragnienie - powiedział cicho i widząc powracający lęk dodał - Jasper, mógłbyś?
Partner "chochlika" skinął głową i wlepił we mnie wzrok. Znów ogarnęło mnie uczucie malejącego przerażenia, którego nie mogłam wykorzystać w reakcji na jego zdolności, więc pozostała mi tylko ciekawość.
- Emmet, Jasper, Edward, Alice - zaczął wymieniać doktor.
Niedźwiedź i "zdolny" zabliźniony skinęli głowami, wysoki, znudzony brunet poruszył się chyba pierwszy raz odkąd go zobaczyłam, a chochlik przestanął z lewej nogi na prawą.
- Pokażemy ci, jak polować. Ugasisz uczucie ognia - spokojnie wyrecytował "krytyk sztuki".
Paliło mnie niemiłosiernie, dałabym wtedy wszystko, żeby wreszcie móc ugasić pożar, więc powoli skinęłam głową. W tamtym momencie już na niczym innym się nie skupiałam. Moje gardło płonęło, ledwo co powstrzymałam się od warknięcia na nich, żeby się trochę pospieszyli.
- Trzymaj się blisko nas - powiedziała Alice z uśmiechem, rozpędziła się i wyskoczyła przez otwarte na oścież okno.
- Nie! - krzyknęłam i resztkami zdrowego rozsądku rzuciłam się do miejsca, w którym jeszcze przed chwilą stała. Byłam zbyt zajęta "wypadkiem", aby dostrzec, że znalazłam się tam w ciągu jednej setnej sekundy.
Alice skoczyła. Ona skoczyła! Przez okno! Kto normalny wyskakuje przez okno!? Chociaż nie powinno było mnie to zbytnio zaskoczyć, sądząc po tym wszystkim co tu zdążyłam zauważyć.
Oparłam się o ramę okna i wyjrzałam przez nie, szukając na dole leżącego, połamanego ciała, ale zamiast tego zobaczyłam wesołą, machającą do mnie i na pewno nie połamaną Alice.
Otworzyłam szeroko oczy, a pod moimi dłońmi coś trzasnęło. Przeniosłam wzrok na miejsce, w którym trzymałam ramę. Z drewnianej, gładkiej powierzchni został tylko wystający na wszystkie strony, zaostrzony kawał drewna.

Zmierzch: Nowy PoczątekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz