6. Łza

473 25 1
                                    

Wiedziałam. Wiedziałam o tym i zdawałam sobie z tego sprawę. A mimo to nie mogłam sobie wyobrazić, że już nigdy ich nie zobaczę.
- A-ale jak to? - zadałam głupie pytanie.
- Evelyn...- zaczął Carlisle.
W uszach zaczęło mi coś przeraźliwie szumieć. Patrzyłam na poruszające się usta doktora, ale nie słyszałam słów. Czułam się, jakby ktoś wyrwał mi coś, co tkwiło głęboko zakorzenione w moim sercu, a w jego miejsce wsadzono coś zimnego i twardego jak skała. Coś bez uczuć, co miało mi zastąpić dawniejszą rzecz. Wtedy żałowałam, że nie potrafię płakać. Wolałam wylać z siebie cały smutek, niż trzymać go wewnątrz ciała bez szansy na uwolnienie. Łzy kłębiły się w postaci emocji pod szczelną pokrywą ciała bez krwi. Nie znajdą wyjścia.
- Będziesz musiała to przeboleć - bezlitośnie stwierdziła Rosalie.
Jeśli kiedykolwiek czułam sympatię do niej, w tym momencie wyparowała. W zamian wstąpiła nienawiść i chęć zniszczenia jej. Nie mogłam się powstrzymać. I nie chciałam.
- Carlisle! - krzyknął Jacob podczas gdy ja byłam już w locie. Myślałam tylko o jednym. Miałam przepiękną wizję, jak odłączam głowę Rosalie od nienagannego tułowia. Ogarnęła mnie żądza rozszarpania każdego centymetra jej idealnego ciała.
Sekundę przed tragedią, ktoś złapał mnie za nogę i wyrzucił w przeciwnym kierunku. Zaskoczona trafiłam w stół z wazonem, który po zetknięciu ze mną złamał się w pół. Stłuczony wazon delikatnie przejechał po moim ramieniu, nie robiąc na nim nawet rysy. Zerwałam się na nogi i ustawiłam w pozycji do ataku. Pokazałam kły i zaczęłam warczeć.
- Evelyn, uspokój się - rozkazał Emmett obejmując mój niedoszły cel.
Zamknęłam oczy i usta. Co mi to da? Nic. Nie warto unieszczęśliwiać dobre osoby dla krótkiej chwili zwycięstwa.
Wyprostowałam się.
- Przepraszam...- wydukałam.
- Nie tylko ty powinna przeprosić - zauważył Jacob - Rosalie?
Blondyna zarzuciła złotymi włosami.
- Wybacz - wycedziła przez zęby.
- Nie dokończyłaś swojej wersji zdarzeń. - zwrócił się do mnie Carlisle.
Przytaknęłam i odszukałam w zakamarkach swojego umysłu wszystko, co sobie przypomniałam z tamtejszej nocy.
- Tak więc kartonowy zamek mojej siostry - przełknęłam powietrze - paląc się podpalił także zasłony. Mój pokój stanął w płomieniach, zorientowałam się dopiero jak poczułam zapach dymu bo nic nie słyszałam przez muzykę, więc po pewnym czasie zerwałam się i krzycząc, wybiegłam na schody. Wrzeszczałam, że się pali, że musimy uciekać. Wołałam mamę i tatę i zamiast do wyjścia, pobiegłam na górę, do pokoju Beatrice...ona ma twardy sen, więc musiałam ją obudzić...- zaczęłam mówić płaczliwym tonem - wpadłam do niej i strasznie mocno nią potrząsnęłam i kazałam uciekać, wzięłam ją za rękę i biegłam w stronę drzwi...mieliśmy drewniane podłogi, więc strasznie szybko ogień zajmował dom i...i ja upadłam na progu. Strasznie zabolała mnie noga, a ona stanęła i chciała mi pomóc...- zaczęłam łkać - ...ale ja kazałam jej uciekać i powiedziałam, że zaraz przyjdę, że ma wyjść na zewnątrz...
Zakryłam usta dłonią i potrząsnęłam głową. Inni patrzyli na mnie tępym wzrokiem, więc po dłuższej chwili zaczęłam dalej mówić.
- ...ale nie mogłam się podnieść. Brakowało mi powietrza, noga strasznie bolała i miałam mroczki przed oczami. Było mi duszno od ognia, był prawie wszędzie...i wtedy zobaczyłam kogoś jak przez mgłę, poczułam, jakbym rozdzierała się w pół. Pomyślałam, że to ogień zaczyna mnie palić...że zginę, ale przynajmniej ocaliłam moją siostrę...że nie dotrzymam obietnicy...
Przeleciałam wzrokiem po zgromadzonych. Patrzyli na moją twarz z szeroko otwartymi oczami i ustami, a Jacob przechylił się do przodu i oparł dłońmi o uda.
- I to tyle - zakończyłam roztrzęsiona.
Brak reakcji.
- Co się dzieje? - zmarszczyłam czoło.
Carlisle podszedł do mnie powoli i podniósł rękę w kierunku mojej twarzy.
- Czy to możliwe? - zapytała cicho Alice.
Doktor przejechał kciukiem po moim policzku. Byłam zdezorientowana.
- O co chodzi? - odezwałam się trochę głośniej i dotknęłam się w miejce, gdzie jeszcze przed chwią dotykała mnie dłoń blondyna.
Zamurowało mnie. Natychmiast oderwałam palce od twarzy i wlepiłam w nie wzrok. Były mokre.
- Ty...płaczesz - wyszeptał Jacob.

Zmierzch: Nowy PoczątekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz