3. Krew

635 26 0
                                    

Patrzyłam na swoje ręce przerażonym wzrokiem. Co tu się do cholery dzieje?! Ta rodzina nie jest normalna!
Do tego nie mogę zacząć krzyczeć ze strachu, bo sztuczki pogryzionego magika znów na mnie działają!
Zamknęłam oczy. Czy chcę czy nie, jestem spokojna. Postanowiłam wypytać ich o wszystko, co tylko przyjdzie mi do głowy. Ale po ugaszeniu ognia, który wciąż nie gasł...
- Jeśli się boisz, możesz zejść po schodach. - powiedziała cicho modelka od szamponu.
Gdyby pożar w gardle nie pochłonął zdrowego rozsądku, uznałabym to za lepsze wyjście, ale ze względu na coraz większy żar, postanowiłam nie tracić ani chwili dłużej. Odbiłam się od podłogi i zwinnie wymijając w locie pozostałości obramowania okna, wyleciałam na zewnątrz. Spadek wydawał się być w zwolnionym tempie, więc miałam dużo czasu na ułożenie nóg w pozycji zamortyzowania upadku, jednak ku mojemu zdziwieniu, bezpiecznie wylądowałam obiema stopami na ziemi. Spojrzałam w górę i obserwowałam kolejno wyskakujących z tego samego okna bladoskórych, lądujących z większą gracją i precyzją niż ja.
-Pokażemy ci jak polować, biegnij przy nas - zwrócił się do mnie aksamitym głosem wysoki brunet-posąg, po czym rzucił się przed siebie i w ciągu mniej niż jednej setnej sekundy zniknął mi sprzed oczu.
- Gotowa? - zapytał doktor.
Nie.
- Tak - odpowiedziałam, po czym ruszyłam za brunetem.
Nie mogłam uwierzyć. W mgnieniu oka otaczający mnie świat stał się jedną, wielką, rozmazaną plamą, a mimo to umiałam dostrzec każdy szczegół. Do moich uszu dochodziły setki różnych dźwięków, a jednak wszystkie rozróżniałam. Odczuwałam zapach wszystkiego - każdy rodzaj mijanego drzewa, pojedynczych kwiatów otoczonych przez kępy trawy, zapach słońca przechodzącego przez korony liści...
I wtedy ją poczułam. Ciepłą, delikatną, o metalicznym, słodkim smaku, rytmicznie pulsowała w cienkiej tętnicy jelenia oddalonego o około kilometr. Momentalnie wyłączyła wszystko dookoła. Nie czekając ani chwili dłużej, skierowałam się w stronę intensywnego, kuszącego zapachu. Z każdą sekundą czułam, że jest bliżej, coraz wyraźniej słyszałam jej ciche dudnienie o ściany naczyń krwionośnych.
Biegłam najszybciej jak umiem, może przez kilka sekund. Dostrzegając w oddali mój cel, prawie zwariowałam z pożądania. Niczego nie świadomy, spokojnie jadł trawę na obszernej polanie otoczonej wokół świerkami. Trwało to wszystko mniej niż sekundę - zanim zdążyła zareagować na zbliżające się niebezpieczeństwo, wtopiłam swoje ostre kły w jej miękką szyję, przesiąkniętą zapachem zwierzęcej krwi. Skóra z łatwością przepuściła moje narzędzie śmierci przez swoją cienką powłokę i pozwoliła mi na spokojne upajanie się boskim smakiem gorącego, czerwonego płynu.
Sącząc krew z bezbronnego ciała jelenia, czułam, jak jej moc rozpromienia się po moim. Aromat metalicznego zapachu uderzał mi do głowy, a z każdym pociągnięciem pragnęłam jeszcze więcej. Nim się obejrzałam, w mojej zdobyczy nie została już ani jedna kropla. Rzuciłam ją na ziemię i otarłam rękawem bluzki swoje usta. Dopiero po kilku dobrych sekundach dotarło do mnie to, co zrobiłam. Patrzyłam pustymi oczyma na odrętwiałe, zimne zwłoki osierścionego roślinożercy, czując nieco osłabłe, ale nadal nie ugaszone ognisko w gardle.
Zabiłam żywą istotę. Własnymi rękoma. Zabiłam go.
Usłyszałam zbliżające się, powolne kroki.
- W porządku? - zapytał doktor zatroskanym głosem.
Nie odrywając wzroku od ziemi, pokręciłam przecząco głową. Nic nie jest w porządku. Złapałam się obiema rękami za głowę i próbowałam się opanować, uspokajając nierównomierny oddech.
- Chcesz więcej? - poważnie zapytała Alice.
Pokiwałam lekko i wydałam cichy jęk.
- Stado uciekło na południe. Ruszajmy, im szybciej tym lepiej. - odezwał się opanowanym głosem utalentowany.
Oczywiście się z nim zgodziłam. Czując się już dostatecznie opanowana, opuściłam ręce i zamknęłam oczy, aby wyczuć trop reszty stada.
Zaczęłam ciężko dyszeć. Ognień zapłonął, jakby ktoś dolał do niego benzyny, a oczy zaszły mi czarną mgłą. Do moich zmysłów z prędkością światła doszła słodka woń - tysiąc razy bardziej apetycznej niż poprzedniej - krwi. Zaciągnęłam się... byłam w biegu. Nie wiem, kiedy zaczęłam biec. W tym momencie liczył się tylko niebiański zapach chlupoczącej wewnątrz nieznanego mi organizmu, aromatycznej cieczy.
Pędząc, wychwyciłam kilka poleceń: "zatrzymaj się", "opanuj się", "stój". Nie zwarzałam na nie. Nie w takiej chwili, kiedy jestem już tak blisko...
Nagle coś ciężkiego mnie powaliło. Spadło na mnie i przewróciło na plecy, jednak ja próbowałam się wydostać i dalej podążać za cudowną wonią.
- Przestań! Opamiętaj się! - krzyczał głos tajemniczej przeszkody.
- Carlisle! - krzyknął drugi.
- Pomóżcie mi! - wrzasnął ten nade mną.
Wierzgałam się jak mogłam, próbując wyswobodzić się z ciasnego uścisku. Zapach krwi wołał mnie w jej stronę, nie mogłam się mu oprzeć. Byłam jak w tarnsie, z którego po chwili ktoś zaczął mnie wybudzać.
- Hej! Pomożemy ci! - pewien głos próbował przedrzeć się przez moją grubą barierę bestii. Jego słowa obijały się o nią jak echo, robiąc przy tym nieznaczne pęknięcia.
- Popatrz na mnie! - wrzasnął wywołując szczelinę, dzięki której odzyskałam nieco świadomości i zatrzymałam wzrok na moim mówcy.
- Musisz się powstrzymać. Skup się na mnie. - mówił spokojnym głosem brązowowłosy posąg.
- Zabierzcie...mnie st-ąd. - wyjąkałam zamykając oczy.
- Emmett...- zaczęła Alice, ale przerwał jej lekarz.
- Dasz radę się pohamować? - zapytał mnie jak zwykle opanowanym tonem.
Zawahałam się. Z jednej strony jest to najbezpieczniejsze rozwiązanie, ale z drugiej, ta słodka woń...
Nie! Przestań o tym myśleć!
Niepewnie pokiwałam głową i wstrzymałam oddech.
- W porządku...Emmett? - zwrócił się do niedźwiedzia.
Poczułam, jak powoli rozluźnia się uścisk wokół moich nadgarstków, a ciężar przygniatający moje ciało stopniowo znika.
- Uciekaj tak długo, aż nie będziesz czuła zapachu. Będziemy za tobą - rzekł do mnie uzdolniony.
Pędem rzuciłam się w stronę polany, na której pierwszy raz polowałam. Próbowałam skoncentrować się na opadających liściach i odgłosach łamiących się gałęzi. W ten sposób minęłam miejsce docelowe, ale na wszelki wypadek minęłam je i biegłam dalej. Pokonałam około 7 kilometrów, gdy na mojej drodze dostrzegłam wielką, czarną pumę, a że nie znalazłam powodów, dla której miałaby zostać przy życiu (zważając na moje nadal nie zaspokojone pragnienie), opróżniłam zawartość jej naczyń krwionośnych w zaledwie kilkanaście sekund.
Rzuciłam martwe zwierzę na ziemię i usłyszałam kroki około sto metrów ode mnie.
- Możemy wracać? - zapytała przyjaźnie Alice.
Uśmiechnęłam się lekko i pokiwałam głową, po czym ruszyłam za innymi w stronę domu. Biegłam umiarkowanym (jak dla mnie) tępem, ale po mojej prawej stronie zaczął mnie przeganiać Emmet. Nie chciałam dawać mu przewagi, więc nieznacznie go wyprzedziłam, lecz on przyspieszył, posyłając mi złośliwy uśmieszek. Uznałam to jako zaproszenie do wyścigu, więc zmrużyłam oczy, uniosłam prawy kącik ust i w ciągu jednej setnej sekundy znalazłam się 10 metrów od niego. Toczyliśmy dosyć zabawną bitwę na szybkość, do której dołączyli także elfica i kamienny brunet, jednak bez zmian znajdowałam się na przodzie.
Biegnąc byłam wniebowzięta. Podziwiałam las, próbując wyłapać jak najwięcej szczegółów, co okazało się łatwiejsze niż myślałam. Przedtem rozżarzona kula w gardle nie pozwalała mi się dokładnie skoncentrować na otoczeniu, a teraz, pędząc z prędkością dźwięku, miałam mnóstwo czasu na przeanalizowanie tego, co mnie interesowało.
Spojrzałam w lewo. Dostrzegłam delikatną, misternie utkaną pomiędzy dwoma pniami pajęczynę, na której osadziły się maleńkie kropelki porannej rosy. Przechodziły przez nią dwa promyki słońca, co sprawiało, że woda wyglądała jak wiszące w powietrzu kryształki.
Wskoczyłam na grubą gałąź drzewa rosnącego w pobliżu domu, po czym odbiłam się od niej i wylądowałam bezpiecznie na dachu. Wygrałam.
- Pierwsza! - krzyknęłam, uśmiechając się do przegranych.
- Miałaś szczęście. - stwierdził Emmet udając obrażonego.
Zaśmiałam się i spadłam na ziemię. Nie wiedziałam kim lub czym jestem, ale podobało mi się to i nie chciałam, aby to zniknęło. Czułam, że żyję.
- Gotowa aby poznać prawdę? - zwrócił się do mnie doktor.
Przybrałam poważny wyraz twarzy. Byłam prawie pewna, że nie będzie to nic dobrego. Ale czy to naprawdę jest złe, skoro przynosiło tyle radości?
- Tak - odpowiedziałam zdecydowanie.

Zmierzch: Nowy PoczątekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz