Rozdział 2.

3.1K 367 49
                                    

Jak każdego dnia o świcie dało się słyszeć odgłosy parskania i równomiernego stukotu kopyt, gdy zaczęto wyprowadzać stado, o które pan tak bardzo dbał. Gniadosze wychodziły równo; jeden po drugim prowadzone przez stajennych do położonego na tyłach dworu ogrodzenia. Czegoś jednak temu codziennemu widokowi brakowało. Nieobecność zwykle pałętającego się i pilnie obserwującego pana, który od powrotu, a było to już raptem trzy dni temu, nie wychylał nosa z dworu, co wręcz domagało się komentarza.

Owszem, zdarzało mu się, że w ciągu dnia nie zawsze mógł z samego rana doglądać poczynania postępów swoich podopiecznych. Posiadał wszakże liczne obowiązki jako dziedzic tytułu. Zawsze jednak potrafił wygospodarować chwilę, żeby rzucić na nie okiem, tymczasem tego dnia nikt go jeszcze nie widział.

Aż do popołudnia.

Gdy pierwsze konie wymieniano właśnie na drugą grupę, zjawił się niepostrzeżenie, dumnym krokiem przemierzając podwórze. Wszystkie spojrzenia wnet powędrowały do wysokiej postaci markiza, wolno, jakby od niechcenia posuwającej się naprzód. Jego postawna sylwetka budziła respekt. Według londyńskiej mody był za duży, za szeroki zaś jego niestosowny wygląd; nieogolona twarz, koszula nieprzyzwoicie wyciągnięta ze spodni, wzbudziłyby jawną pogardę. Chociaż daleko mu było do typowego fircyka przebywającego na salonach i uwodzącego damy w atłasach, wciąż prezentował się niebywale elegancko. Może to przez wyniosły chód, aroganckie spojrzenie i apodyktyczną mroczną aurę, którą wokół siebie wytwarzał, powodował to nieodparte wrażenie, przypominając jednocześnie o swoim wysokim urodzeniu.

Mężczyzna w pewnej chwili machnął niedbale dłonią, kiedy zaczęto mu się pośpiesznie kłaniać i przystanął przy płocie, blisko starego Gustawa.

Tamten przywitał go zdawkowo, nieco kpiąco. Był z niego dość specyficzny mężczyzna. Wśród swoich budził na pewno poważanie, a wśród poprzednich chlebodawców uznawany był za poważnego i trzymającego się zasad człowieka, ale swojego młodego pana wciąż traktował jak małego chłopca. Być może dlatego, że to właśnie on posadził go na swoim pierwszym siodle, co niejako dawało mu przewagę w tej dziedzinie. Prawdopodobnie przez wzgląd na to pozwalał mu, aby od czasu do czasu go skarcił, bądź wytknął bezczelnie błąd. Wywoływało to często kpiący uśmiech na twarzy Williama, zamiast słusznej nagany. Przypominało mu to czasy własnej krnąbrności, choć już dawno porzucił pomysł sprzeczania się z tym wyniosłym dziadygą.

Lord, znając Gustawa jak własną kieszeń, podążył w ślad za nim, gdy ten na nowo skupił się na swoich podopiecznych. Schował dłonie za plecami i podziwiał kombinacje przejść z chodu do chodu, zatrzymań, cofnięć. Jego pełna niewidzialnej siły obecność przyciągała uwagę nowszych pracowników, których zwerbowano tuż przed ostatnim wyjazdem ponad tydzień temu. Jakby niewzruszony na ten wyraz zaciekawienia przemierzał wzrokiem po ćwiczących.

Cierpliwie czekał, aż konie się rozgrzeją wystarczająco, żeby pobiegać z całym swoim potencjałem.

Po długim czasie jego wzrok padł na przechodzącego z kłusa w galop faworyta tego chowu. Półtoraroczny, kasztanowy Angloarab; silny, reprezentacyjny ogierek, jeszcze za młody na wyścigi, ale już dobrze się zapowiadający, powodował uczucie satysfakcji. Jedynym mankamentem był jego nader ognisty charakter, ciężki do opanowania, jeśli nie było się przynajmniej tak doświadczonym jeźdźcem, jak on. A z tego, co zdążył zauważyć, ten, który go właśnie dosiadał był więcej niż niezły.

William zmarszczył nagle czoło, zdając sobie sprawę z dwóch rzeczy. Nie rozpoznał chłopaka prowadzącego przyszłego championa, a przecież zajeżdżaniem zajmowali się zawsze starsi stajenni, a nie małe podrostki. A już zwłaszcza nie gniadosza, z którym wiązał przyszłe wygrane wyścigowe. Crush potrzebował naprawdę silnej ręki doświadczonego jeźdzca, o co było trudno nawet w jego stajniach, gdyż rzadko kto miał odwagę na niego wsiąść.

Przyłapana (PO ZAKOŃCZENIU SAGI O ZMIENNYCH!!! NIE WIEM DOKŁADNIE "KIEDY")Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz