Rozdział 3 : Głos i łzy

15 0 0
                                    

Nic nie widziała. Czarna nicość wypełniała wszystko wokół. Poczuła intensywny zapach męskich perfum. Coś jej przypominał, lecz nie wiedziała co. Czuła ból, ogromny ból. Usłyszała jak męski głos krzyczy, by wstała. Zemdlała? Tego nie wiedziała. Czuła jak ktoś lekko klepie ją po policzku, potrząsa, jednak nic nie mogła zrobić. 

Otworzyła raptownie oczy. Skuliła się i splunęła krwią, którą niechlujnie wytarła ręką. Czuła w ustach wyraźny smak krwi. Lubiła krew, jej smak, ale nie jej własnej. Jęknęła cicho, trzymając się ręką za brzuch - źródło okropnego bólu. Spojrzała za ramię. Zauważyła mężczyznę, który za nią kuca, z wyraźną troską i obawą w oczach, zielonych oczach, na których widok szybko odwróciła głowę. 

-Torba. -jęknęła -Czerwone tabletki. Setki. 

Mężczyzna nic nie mówiąc zaczął przeszukiwać torbę, z której wyciągną tabletki i butelkę z wodą. Przybliżył leki i wodę ku kobiecie, ona wzięła jedynie pigułki. Wyłuskała z opakowania wszystkie tabletki, po czym z trudem połknęła. Wyciągnęła ku mężczyźnie rękę, a jej ruchem zachęciła do podania wody, którą wypiła duszkiem. 

-Cholera... co tym razem? -jęknęła wyraźnie niezadowolona. 

Pomimo zauważalnego zmęczenia Lucy wstała, podchodząc chwiejnym krokiem do czarnej torebki. Szybko wyjęła z niej notes, który był zapisany do połowy.  Z dna torby wyjęła czerwony długopis, którym zaczęła pisać po niezapisanych kartkach brązowego notesu. 

-Powinna pani odpocząć. -powiedział mężczyzna wyraźnie niezadowolony postępowaniem niebieskookiej. 

-Tak, tak... ale najpierw powinnam zapisać to teraz, póki pamięć świeża. -mówiąc to, nie odrywała się od notowania, ani na chwilę.

Mężczyzna zmarszczył czoło, widocznie niezachwycony odpowiedzią kobiety. 

-Dopiero co zemdlałaś, a później wypluła pani krew. To nic dobrego. Proszę usiąść i... i nie robić nic. -z tonu mężczyzny można było wyczytać niezadowolenie i troskę, chodź do Lucy dotarło jedynie to pierwsze. 

-A co pan, lekarz? -rzuciła szybko, poirytowana dość nachalnymi rozkazami. 

-Po części. -mężczyzna ponownie zmarszczył czoło -Ale czy nie uważa pani to za bardziej rozsądne od tego co teraz pani robi? -jego głos był niespokojny. Tym, że jego towarzyszka była nieodpowiedzialna, oraz tym, że nikt prócz niego nie zechciał udzielić pomocy. 

Zniecierpliwiony i poirytowany mężczyzna wyrwał notes z rąk Lucy, której mina przypominała tą, którą doświadczył nie raz ze strony swojego siedmioletniego bratanka. Kobieta miała wyciągnięte jeszcze przez chwilę ręce ku górze, z nadzieją, że może niezbyt pomocny facet zwróci jej własność. Siedząc na brukowej dróżce wyglądała jak dziecko. Zielonooki był pochylony, zupełnie jak dorosły, nad szatynką, mając ręce ułożone na biodrach, nadal trzymając w jednej z rąk notes. Oboje wyglądali jak ojciec z niegrzecznym dzieckiem, które myśli, że jest już dorosłe. 

-Oddaj to. -w głosie sztynki było mnóstwo złości i jadu. -Dobrze radzę. 

-Nie, dopóki nie będziesz się zachowywać bardziej jak dorosła, panno Lion. Takich jak pani mało kto będzie chciał w pracy. -umiejętnie nadepnął na odcisk szatynki.

W oczach Lucy było widać iskierki złości. Długopis, który trzymała, zmiażdżyła z dziecinną łatwością. Jej szaleńczy uśmiech i wzrok potrafił zmrozić krew niejednego, a zwłaszcza, gdy dowiedział się z kim ma do czynienia. Jednak tego osobnika nic nie ruszyło. Jego zielone oczy, do niedawna bijące ciepłem, teraz chłodniejsze niż lód, patrzyły na szatynkę, wzrokiem jakiego doświadczała tak często. Mężczyzna schylił się jeszcze bardziej, niż wcześniej, dając jej do zrozumienia, że stoi na cienkim lodzie. Lucy w odpowiedzi jedynie prychnęła. 

Teatr CieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz