1: Gdy świat stanął na głowie

644 49 40
                                    

19.01.2018r.

Loki nie znosił Mitgardu przez pierwszy rok wyroku jakim było życie tam. Potem zaczął się przyzwyczajać i nawet lubić ludzkie życie. Oczywiście nie dlatego, że spodobali mu się śmiertelnicy! Nigdy nie upadłby tak nisko. Po prostu spodobało mu się kilka zabaweczek.
Ekspres do kawy w kuchni wieżowca Starka, lodówka pełna jedzenia, siłowania dwa piętra od sypialni, ogród dziesięć pięter nad sypialnią, biblioteka za rogiem, niewyczerpane źródło informacji jakim był Jarvis, ah, no i patrzenie na wszystkie wpadki brata z całkiem bliska, wyśmiewanie się z ludzi... Nigdy by się nie przyznał, ale po roku było mu w Mitgardzie naprawdę swojsko i wygodnie.
Na tyle wygodnie na ile mogło być więźniowi obserwowanemu przez Avengers gdzie tylko i kiedy tylko się dało. Ale z drugiej strony - Avengers byli mniejszym utrapieniem niż Odyn.

Pewien letni poranek Loki spacerował po plaży niedaleko wieżowca, rozkoszując się delikatnym ciepłem promieni słonecznych na twarzy i powiewami chłodnego, przyjemnego wiatru, targającymi ciało ubrane w lekką koszulę i dopasowane ciemne spodnie, w których jego zgrabny tyłek wyglądał obłędnie. Miał tak doskonały humor od kiedy otworzył oczy, że nie irytowały go nawet poszczekiwania psów, z którymi ich szaleni właściciele o takich godzinach spacerowali.
Właśnie odwrócił się już plecami do morza, żeby wrócić  do wieży i zjeść śniadanie, którym najprawdopodobniej będą naleśniki przyszykowane przez Kapitana, bo wedle grafiku była jego kolej na gotowanie... gdy coś nad jego głową huknęło głośno. W nieprzyjemny, niepokojący sposób.
- AAAAAAAAAAAAA!
Cały dobry humor Lokiego uleciał, gdy usłyszał ten krzyk wzięty znikąd, urywający się gwałtownie w chwili, w której czyjeś ciało zwaliło mu się na głowę.
Upadł z jękiem, niemal natychmiast zaczynając się wiercić i gramolić, żeby tylko uwolnić się z czegoś, co uznał osobiście za pułapkę, w którą w żałosny sposób wpadł.
- Złaź! - fuknął, gdy po kilku minutach wiercenia się i czołgania  wciąż leżał pod właścicielem rozpaczliwego krzyku. - Kimkolwiek jesteś... Jesteś okropnie ciężki!
Przez chwilę nie było żadnej zmiany, a potem ciążące mu ciało poderwało się w górę.
- Przepraszam! Bardzo przepraszam! - zaczął znajomy głos, a potem jasne ręce chwyciły jego dłonie, podnosząc go do pionu i jeszcze otrzepując z piasku. 
- Jakim w ogóle cudem na mnie spa - zaczynając pouczenie, spojrzał na drugą osobę i zamarł, kompletnie zdezorientowany; z otwartymi ustami. Nie pięknie, ale sytuacja była zbyt dziwna, aby zwrócił na to uwagę.
Przed nim stał... Ktoś do złudzenia go przypominający!
Był wysokim, smukłym brunetem z zielonymi oczami, ubranym w jakąś staromodną szatę w szmaragdowym kolorze, uzupełnioną o złotą biżuterię. Miał na skroni wąską, dosyć  zwyczajną koronę, a przy pasie... Mjolnir. Ten facet miał młot Thora! To nie mogło znaczyć nic dobrego.
- Kim ty jesteś? - zapytał powoli, cofając się o pół kroku dla bezpieczeństwa, gdy minęło kilka minut, a obcy nie pokwapił się do powiedzenia czegokolwiek.
- Loki Odinson - przedstawił się entuzjastycznie, uśmiechając się szeroko. - Ty jesteś Loki z tego świata? Jak się cieszę, że trafiłem na ciebie od razu! - klasnął ucieszony w ręce. - Musisz mi pomóc! - zakomunikował.
- ...
- Coś nie tak?
- Czy mógłbyś powiedzieć "proszę"?
- Oh, no tak... Musisz mi pomóc! Proszę - owy "Odinson" uśmiechnął się do niego słodko, jak mały chłopiec  oczekujący nagrody.
- Właśnie tego potrzebowałem. Mowy nie ma! Nie wiem czym jesteś, ani skąd jesteś, ale się do mnie nie zbliżaj! - odwrócił się na pięcie, ruszając szybko w stronę wyjścia z plaży, z nadzieją na dotarcie do Wieżowca Starka i pomocy psychologicznej cholernego Bruce'a Bannera zanim przypadkiem wysadzi coś w powietrze z powodu nagłego wzrostu paranoi. Albo urojeń. Bolesnych dla jego biednego ciała urojeń. 
- Hej! Loki! Zaczekaj! - sądząc po tonie okrzyków, podejrzany obcy biegł za nim. Było to nie w jego stylu, ale Laufeyson przyspieszył. Właściwie to zaczął biec - niemal sprintem pędzić ulicą w stronę coraz bliższej sylwetki wieżowca.
- Stark! Stark, nie zamykaj tych cholernych drzwi! - krzyknął, gdy sylwetka Anthonyego zamajaczyła mu przed oczami. Zdziwiony mężczyzna nawet nie protestował, a potem Loki wpadł na niego i oboje z hukiem wpadli do budynku. Pozbierał się szybciej niż kiedykolwiek, próbując magią zamknąć mechaniczne wejście, ale właśnie wtedy jego dziwna kopia, rozczochrana i zdyszana, przekroczyła próg.
- Proszę cię! Musisz mi pomóc!
- Czymkolwiek jesteś, nie zbliżaj się! - zaprotestował, cofając się. Machnął dłonią, ale jego magia nie podziałała... Tak po prostu nie.
- Może mi ktoś to wyjaśnić? - zapytał Stark, unosząc brew. - ...Proszę?
- Ah! W tym świecie też jest Tony! - ucieszył się obcy. - Jestem Loki Odinson i potrzebuje jego pomocy - wyjaśnił energicznie, wskazując Laufeysona ręką. - Dlatego przybyłem do tego wymiaru.
- Stark, rozkazuje ci wyrzucić go za drzwi!
Widząc jego frustrację i złość, Anthony podniósł się z ziemi z szerokim uśmiechem, który nie zapowiadał niczego dobrego.
- Mój drogi, jestem pewien, że twoja sprawa to jest coś, czego ja i moi przyjaciele chętnie wysłuchamy, aby ci pomóc - ogłosił, podchodząc do obcego i lekkim gestem wskazując mu, aby ruszył prosto do windy, którą należało wybrać jeśli chciało się szybciej niż za sto lat być w salonie.
- Stark, zabraniam ci!!!
- Nie martw się. Loki zawsze ma rano zły humor, zje śniadanie i na pewno zgodzi się udzielić ci pomocy.
A potem obaj wsiedli do windy. Laufeyson był tak wściekły, że cały emanował zielonym światłem. Miał ochotę coś rozwalić, ale wiedział, że musi ruszyć w górę. Skądkolwiek by obcy nie przybył, niezależnie od powodów tej wizyty, mógł być niebezpieczny. A jego nie urządzało zbieranie kar i pouczeń za kogoś innego.

Second WorldOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz