Rozdział 7

11 5 0
                                    

W nocy zrobili krótki postój, by odpocząć i zaspokoić głód. Henrietta mimo to była wyczerpana i kiedy nad ranem dotarli do Hearthglen, marzyła by spocząć i przymknąć oczy choć na chwilę. Zerknęła na Jainę, która również wyglądała jakby była na skraju wytrzymałości. Nagłe wystrzały przyprawiły dziewczyny prawie o zawał.

- Wstrzymać ogień! - zawołał Arthas, galopując do bram miasta. - Jestem książę Arthas. Co tu się dzieje? Dlaczego jesteście uzbrojeni?

- Panie, nie uwierzysz co tu się dzieje - odpowiedzieli rycerze z wioski.

- Sprawdźcie.

Nikt z przybyłych nie był zdziwiony na wieść, że martwi powstają z grobów i atakują żywych. Zaskoczeniem jednak było określenie "potężna armia".

- Sir! - zawołał jeden ze zwiadowców. - Armia zmierza w naszą stronę!

- Niech to - mruknął Arthas. - Jaina, pędź do lorda Uthera. Powiedz mu, co tu się dzieje. Ja zostaję bronić wioski.

- Ale... - zaczęła czarodziejka.

- Ruszaj, Jaino! Liczy się każda sekunda.

Lady kiwnęła głową i teleportowała się do stolicy. Henrietta rozejrzała się po okolicy. Nagle jej serce stanęło.

- Wasza wysokość, spójrz tam! - wskazała ręką.

Arthas zmarszczył brwi, chwilę później na jego twarzy pojawił się cień przerażenia na widok pustych skrzyć oznaczonych pieczęcią Andorhalu.

- Co było w tych skrzyniach? - spytał drżącym głosem.

- Tylko ziarno z Andorhalu. Nie ma powodów do obaw, panie. Ludzie dostali już swój przydział - odpowiedział jeden z mieszkańców.

Książę spojrzał na swoją przyjaciółkę, równie bladą co on. Teraz wszystko stało się jasne. Plaga wcale nie miała zabić poddanych. Miała przemienić ich w nieumarłych.

I gdy ta myśl nabierała jasności w ich umysłach, mieszkaniec stojący obok nich zgiął się w pół. Kilku innych poszło w jego ślady. Ich ciała otoczyło dziwne, zielone światło, pulsujące i nabierające mocy z każdą chwilą. Złapali się za brzuchy i padli na ziemię. Krew popłynęła z ich ust, plamiąc koszule. Paru z nich wyciągnęło do księcia i Henrietty ręce, błagając o pomoc, ale ci cofnęli się przerażeni.

- Na miłosierną Światłość! - ryknął Falryk. - Chleb!

Chleb, taki odżywczy i pożywny, teraz stał się trucizną. Nagle zmarli ludzie otworzyli oczy i usiedli. To tak Kel'Thuzad zebrał armię trupów w zdumiewająco krótkim czasie.

- Bronić się! - zawołał Falryk do swych ludzi.

Henriettę przepełniła nienawiść. Pragnęła zemsty.

- Chcę widzieć te trupy ponownie martwe! Zrozumiano?! - wrzasnęła do swojego oddziału i chwyciła miecz.

Ci nieumarli byli dużo szybsi. Złapali kosy i widły, rzucając się na swojego księcia. Jednak po śmierci stali się bardzo niezdarni, co dawało szanse ludziom. Rozbijali czaszki, ścinali łby, miażdżyli swych niedawnych sojuszników, nie ustając ani na chwilą.

- Książę! Przybyły siły nieumarłych!

Arthas odwrócił się gwałtownie. Jego zbroja była pochlapana posoką. Na widok sił wroga otworzył szeroko oczy. Było ich tak wielu. Zbyt wielu. Panika kompanów była wyczuwalna.

- Nie możemy się wycofać! - zawołał książę, unosząc swój młot. - Nie poddamy się! Jesteśmy wybrańcami Światłości!

Po tych słowach w jego ludzi jakby wstąpiły nowe siły witalne. Z okrzykiem bojowym na ustach rzucili się w wir walki. Henrietta nie miała pojęcia jak długo już walczy. Cięła mieczem nieprzerwanie, ramiona jej dygotały z wysiłku, płuca płonęły. Przeciwnicy nie ustawali, napierali fala za falą. Nagle nad wszechobecny zgiełk wybił się pełen pasji głos, tak dobrze jej znany.

Lovecraft - World Of Warcraft ParodyWhere stories live. Discover now