Rozdział 15

5 3 0
                                    

Kiedy Henrietta otworzyła oczy w namiocie królowała ciemność, rozpraszana jedynie w jednym punkcie słabym światłem lampy. Dziewczyna próbowała sobie poukładać w głowie to co widzi oraz to co jej się śniło. Nie, nie śniło. To się działo naprawdę. Widziała swoją matkę. W głębi śnieżnej krainy Northrend. Było to pustkowie, całe pogrążone w oślepiającej bieli. I jedynymi oznakami życia były one we dwie. Henrietta i jej dawno zmarła matka. Myśli strażniczki szalały. Czemu ją widziała? Jakim cudem z nią rozmawiała? A potem przypomniała sobie wydarzenia z jaskini.

Henrietta umarła, a teraz siedzi w namiocie i czuje się gotowa do działania. Szybko zerknęła na miejsce, gdzie wbił jej się odłamek lodu. Rany nie było, żadnego śladu w zbroi również. Dziewczyna dotknęła dłonią miejsca, gdzie powinna być ranna, a spod jej palców po całym ciele rozeszły się niebieskie błyskawice. W pierwszym momencie Henrietta się przeraziła, ale po chwili zdała sobie sprawę, że nie czuje bólu, a dziwne wyładowania obiegają jej zbroję, przemieniając ją w nową, lepszą. Jako kobieta, strażniczka miała specjalne uzbrojenie, dopasowane do jej sylwetki, ale to co teraz miała na sobie przerastało jej najśmielsze oczekiwania.

Górna część była twarda jak stal, pokryta skórą. Po bokach napierśnik był łączony klamrami. Naramienniki były większe, dzięki czemu ochraniały większą część ciała. Od pasa w dół rozciągała się długa szata z licznymi rozcięciami, by nie ograniczała ruchów. Cienkie, dopasowane spodnia chronione były przez nagolenniki i wysokie, lekkie buty. I wszystko zdobiły liczne czaszki. Henrietcie mimo tak skąpego stroju nie było chłodno. Właściwie nie czuła nic, ani ciepła, ani zimna. Jej miecz również zmienił się w oczach, gdy tylko wzięła go do ręki. Teraz był idealnie wyważony, o długim i smukłym ostrzu zdobionym runami. Rękojeść również nosiła wizerunki śmierci. Ale strażniczki to nie ruszało. Zdecydowanym krokiem wyszła z namiotu, by zrobić to co musiała.

Na jej widok rycerzom opadały szczęki, ale ona nie zwracała na to uwagi. Henrietta kierowana odgłosami walki ruszyła na poszukiwanie Arthasa. Księcia było bardzo łatwo znaleźć. Otaczała go mroczna aura, która zdecydowanie dominowała nad Światłością, coraz słabiej oświecającą oblicze młodzieńca. Dziewczyna ruszyła ku niemu. Arthas zajęty walką w pierwszej chwili nie zdał sobie sprawy, kto stoi obok niego.

- Henrietta...? Ale... jak...? - Nie potrafił wykrztusić słowa.

- Nie wiem. Wiem za to, co musimy zrobić, by zakończyć to piekło - odpowiedziała strażniczka, mając na myśli nadchodzące hordy nieumarłych.

- Trzeba znaleźć i pokonać Mal'Ganisa - odparł książę.

- Istotnie.

Walczyli ramię w ramię, nie rozmawiając już więcej. Zbliżające się siły wroga były przytłaczające dla ludzi. Nagle ponad odgłosy walki wybił się mrożący krew w żyłach śmiech.

- Przepowiednia zaczyna się spełniać. - Nad polem walki poniosły się słowa, wydobywające się jakby z samego dnia piekieł.

Henrietta spojrzała w kierunku, z którego dobiegały i ujrzała wysoką, potężnie zbudowaną istotę, która zamiast nóg miała kopyta, a na głowie potężne rogi. łapy zakończone miała długi pazurami, które świetnie zastępowały każdą broń. Dziewczyna patrzyła na oblicze demona.

- Koniec tych zabaw, Mal'Ganisie. Twój czas nadszedł - odkrzyknął Arthas.

- Niemądry książę. Ostrzegali cię, że w tej zapomnianej krainie czeka cię tylko śmierć. Sam zobacz, twój dawny przyjaciel i nauczyciel nie żyje, a swoją wiedźmę popchnąłeś w szeregi wroga, z którym tak zaciekle walczysz - odparł spokojnie demon.

- Wiedźmę? - Arthas spojrzał pytająco na Henriettę, ale zaraz się zreflektował i skierował wzrok na przeciwnika. Dziewczyna odetchnęła w duszy, że nie musiała teraz mu tego tłumaczyć. Ale kiedyś będzie musiała wyznać prawdę.

- Zdobyłeś Ostrzę Mrozu, gdyż tak mówiła przepowiednia. Twoje dziedzictwo, z którym się urodziłeś zaczyna się spełniać. Głos, który słyszysz w głowie to słowa samego Króla Lisza. I co mówią ci podszepty naszego władcy, człowieku?

Książę przez chwilę nie odpowiadał.

- Mówią, że... czas mojej zemsty nadszedł - warknął młodzieniec.

- Co?! - wykrzyknął Mal'Ganis. - Nie każe ci chyba...

Ale nie dane było mu skończyć. Arthas rzucił się na upiornego władcę, a zaraz za nim podążała Henrietta. Razem zaciekle atakowali demona, uderzali i cięli. Ich runiczne ostrza przecinały piekielne ciało, jak masło. Mal'Ganis próbował się bronić, jego długie pazury były zabójczą bronią, ale powoli padał pod naporem dwóch atakujących. Po chwili było po wszystkim. Stali nad martwym ścierwem demona, ciężko oddychając. Nagle Arthas upuścił miecz i porwał Henriettę w ramiona.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Mar 17, 2018 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Lovecraft - World Of Warcraft ParodyWhere stories live. Discover now