Rozdział 11

11 4 0
                                    

Arthas wymknął się z namiotu Henrietty, kiedy wszyscy pogrążeni byli jeszcze we śnie. Nie chciał, by ktokolwiek z jego ludzi wiedział, co łączy ich księcia z panią kapitan. Młodzieniec stał przez chwilę wdychając mroźne, świeże powietrze, pogrążony we własnych myślach. Był szczęśliwy. Dwa dni temu, gdyby ktoś mu powiedział, że w zaistniałej sytuacji, może odczuwać radość z czegoś, wyśmiałby taką osobę. A teraz cieszył się, jak dziecko. Nie żałował podjętej decyzji. Nie żałował zrobionego kroku na przód. Tej nocy, przy Henrietcie, zniknęły wszystkie jego obawy i wątpliwości. Wiedział, że dziewczyna go nie opuści, widział to w jej oczach. Uśmiechnął się pod nosem i skierował się do swojego namiotu. Słońce zaczynało już wschodzić, niedługo jego ludzie wstaną i wspólnie wyruszą szukać Ostrza Mrozu.

*****

Dni mijały. Muradin i Arthas wymienili się wiedzą i spostrzeżeniami. Teraz mieli wspólny cel: dopaść Mal'Ganisa i odnaleźć runiczne ostrze. Wysłali flotę ku zachodowi, by założyli tam nowy obóz, a sami ruszyli w głąb lądu. Od teraz zmuszeni byli walczyć nie tylko z nieumarłymi, ale również z wygłodniałymi watahami wilków, dziwaczną rasów pół ludzi, pół rosomaków oraz z rasą trolli. Muradin widywał skupiska tych lodowych trolli w okolicach Ironforge. Wojownicy odnaleźli również obozowisko żywych trupów. Ich oczom ukazały się dwie budowle podobne do zigguratów, pulsujące mroczną magią. Z pewnością zostały one wzniesione przez starszą, pewnie już wymarłą rasę.

Jednak z upływem dni Arthas nie znalazł się bliżej swego celu. Napotykali różne ślady zła, jakie zostawiał na świecie Mal'Ganis, ale nie trafili na samego upiornego władcę. Podobnie miała się misja Muradina. Wszelkie wskazówki pozwalały zawęzić obszar poszukiwań Ostrza Mrozu, ale runiczna klinga nadal pozostawała legendą.

Tego dnia Arthas miał podły humor. Wracał do tymczasowego obozu, który przenosili z miejsca na miejsce. Po kolejnej wyprawie był głodny, zmęczony i zziębnięty. Był tak pochłonięty własną irytacją, że nie zauważył, iż wartownicy zniknęli ze swych posterunków. Spojrzał na Henriettę, ale ta tylko wzruszyła ramionami, równie zdziwiona, co on. Muradin natychmiast chwycił za topór. Wokół nie było ciał, nie znaleźli też śladów walki, czy krwi. We trójkę ruszyli, ostrożnie i cicho. Obóz był pusty, prawie całkowicie zwinięty, pozostała w nim jedynie garstka ludzi. Na widok księcia, zasalutowali.

- Prosimy o wybaczenie, pani - odpowiedział jeden z kapitanów na milczące pytanie księcia. - Twój ojciec odwołał nasze oddziały na prośbę lorda Uthera. Ekspedycja została zakończona.

- Mój ojciec odwołał moje oddziały? Bo Uther mu to zaproponował?

- Tak jest, sir. Chcieliśmy poczekać, ale emisariusz bardzo nalegał. Ludzie wyruszyli już na północny zachód, by spotkać się z flotą. Nasi zwiadowcy donieśli, że drogi ku wybrzeżu zajęte są przez nieumarłych, więc oczyszczają teraz ścieżkę przez las. Sądzę, że zdołasz ich, pani, dogonić bez trudu.

- Oczywiście - Arthas zmusił się do uśmiechu. Henrietta wiedziała, że młodzieniec aż się gotuje w środku z wściekłości. - Wybaczcie na chwilę. - Położył dłoń na ramieniu Muradina i poprowadził krasnoluda trochę na bok, by mogli rozmawiać bez świadków.

- Khem, no przykro mi, chłopcze. To zaiste irytujące, gdyż...

- Nie.

- Że co, proszę?

- Nie wracam. Muradinie, jeśli moi ludzie mnie opuszczą nigdy nie pokonam Mal'Ganisa! Nie zakończę tej plagi!

- Chłopcze, toż to twój ojciec. Król. Nie możesz podważać jego rozkazu. To zdrada.

- Pozbawiłem Uthera godności. Rozwiązałem jego zakon. Nie ma prawa tego robić. Zawiódł ojca.

- No to trzeba ci będzie omówić z nim to po powrocie. Przekonać, jeśli stało się, jak mówisz. Ale nie posłuchać nie możesz.

- Co do jednego masz rację, Muradinie. Moi ludzie są lojalni i będę przestrzegać łańcucha dowodzenia, tak jak go postrzegają. Nie pomyślą, że mogliby nie wracać do domu, skoro otrzymali taki rozkaz. - W głowie Arthasa zaczął się rodzić plan. Koncepcja z każdą chwilą nabierała realnych kształtów. - To jest to! Uniemożliwimy im powrót. Nie będą się sprzeciwiać rozkazowi, zwyczajnie nie zdołają go wykonać.

- Co ty mówisz?

Arthas posłał krasnoludowi wilczy uśmiech i przedstawił swój plan. Niestety, dawny nauczyciel wydawał się być tym wstrząśnięty.

- Czy to nie za wiele, chłopcze? - jego ton sugerował, że on sam tak właśnie uważał, ale książę go zignorował.

- Wiem, że wydaje się to drastycznym posunięciem, ale tak trzeba postąpić. Trzeba.

*****

Parę godzin później Arthas, Muradin i Henrietta stali na Zapomnianym Brzegu i patrzyli, jak flota płonie. Przebili się przez lasy, wynająwszy najemników, pierw by wybić nieumarłych, potem by oblać okręty olejem i podłożyć ogień. W krainie nieprzemijającego zimna, żar płynący od palących się okrętów wydawał się niepokojąco przyjemny.

- Niech będzie przeklęty Uther za to, że zmusił mnie do tego - mruknął książę. Za jego plecami Muradin potrząsał głową i wzdychał.

Płomienie huczały tak głośno, że zagłuszyły pełne rozpaczy okrzyki ludzi, którzy wyłonili się spomiędzy drzew.

- Książę! Nasze okręty!

- Co się stało?! Jak wrócimy do domu?!

Pomysł zaczął się rysować gdzieś w głębi umysłu Arthasa. Wiedział, że jego ludzie będą wstrząśnięci i przerażeni, gdy zrozumieją, że zostali uwięzieni na obcej ziemi skutej lodem. Zgodzili się pójść za swym księciem, ale rozkazy króla uważali za nadrzędne względem tych, które mógł im wydać Arthas. Tym sposobem Mal'Ganis by zwyciężył. Jednak nie rozumieli, jak istotne było pokonać zagrożenie tu i teraz. Jego spojrzenie padło na najemników. Za tymi nikt nie będzie tęsknił. Można ich było kupić i sprzedać. Tak wielu ludzi zginęło, dobrych ludzi, szlachetnych, niewinnych. Ich śmierć domagała się zemsty. A jeśli ludzie nie będą z Arthasem całym sercem, to nigdy nie zwycięży.

- Szybko! Moi rycerze! - zawołał, podnosząc młot. Wskazał bronią najemników. - Ci plugawi mordercy spalili nasze okręty, ograbili nas z możliwości powrotu do domu! W imię Lordaeronu, zabić ich wszystkich!

I poprowadził atak.

Lovecraft - World Of Warcraft ParodyWhere stories live. Discover now