Był zimny koniec listopada. W lesie panowała głucha, pełna napięcia cisza. Drzewa były już pozbawione liści, które teraz szeleściły pod jego butami. Większość zwierząt schowała się w swoich kryjówkach, gotowa do snu zimowego. Powoli zapadał zmrok.
Gdyby nie był Aniołem, pewnie byłoby mu bardzo zimno - jego płaszcz nie był najlepszy na tak niską temperaturę. Jednak Castiel nawet o tym nie pomyślał. Po prostu wybrał się na spacer, ponieważ tak mu nakazał niebiański szósty zmysł.
Nie wiedział, co w ogóle powinien zrobić, więc szedł prosto przed siebie, nie zważając na naturalne przeszkody, takie jak krzaki czy przewalone drzewa.
W pewnym momencie usłyszał pisk. Obiekt, który go wydał, musiał znajdować się dosyć daleko, ale anielskim uszom mało co umykało. Bez namysłu zmienił kierunek marszu i ruszył w kierunku źródła dźwięku.
Zanim ją znalazł, zapadła już ciemność. Mała wiewióreczka, w połowie zakryta liśćmi, leżała pod drzewem. Była jeszcze młodziutka i niedoświadczona, jeśli chodzi o umiejętność przetrwania. Nawet on zauważył, że była wychudzona i słaba. Bezbronna wobec nadciągających mrozów. Jej szanse na przeżycie były tak bliskie zera, jak temperatura owego dnia.
- Witaj, nieszczelne stworzenie. Co tutaj robisz?
Odpowiedział mu kolejny pisk.
-Co powiesz na to, żebym cię zabrał ze sobą? Będzie sympatycznie. Potem cię wypuszczę, chyba, że będziesz chciała ze mną zostać...
Wiewiórka nie zareagowała w żaden sposób. Spojrzała tylko na niego wielkimi, zielonymi oczami. Castiel bez wahania wziął ją na ręce, przykrył delikatnie płaszczem i udał się do motelowego pokoju.
W świetle lampy zauważył, że wiewiórka nie miała tak ciemnej sierści, jak mu się wcześniej wydawało - była po prostu brudna od błota i Bóg... A raczej Chuck wie czego.
- Wydaje mi się, że powinienem cię wykąpać. Ale nie mam pojęcia jak. W internecie nie jest nic napisane o opiece nad małymi wiewiórkami. Sprawdzałem.
Jedyną słuszną opcją wydało mu się wykorzystanie swojej wiedzy na temat kociąt. Kiedyś bardzo mu się nudziło, więc wyszukiwał w internecie informacje na temat tych zwierząt.
- Przecież koty to też małe ssaki. Aż tak się nie różnicie.
Zabrał wiewiórkę do łazienki i delikatnie wykąpał w znalezionej misce. Nie przeszło mu przez myśl, że zwierzęciu może się to nie podobać, dlatego był zdziwiony, gdy zaczęła mu się wyrywać. Po dłuższych namowach zdołał wyszorować szorstkie futerko. Skończyło się na podrapanych rękach.
Owinął malucha w ręcznik, wziął na ręce i usiadł na kanapie. W świetle żarówki zauważył, że sierść wiewiórki nie była czarna, jak mu się na początku wydawało, ale jasnobrązowa. Gdyby była człowiekiem, mógłby powiedzieć, że jest to ciemny blond. Ale była tylko zwierzęciem.
- Nie jesteś głodna? Pewnie jesteś... Ale co ty w ogóle jesz?
Po raz kolejny tego wieczoru nie doczekał się odpowiedzi.
Ruszył do lodówki, mając nadzieję zastać w niej coś jadalnego. W środku znalazł piwo, resztę mleka w kartonie, trochę masła i kiełbasę. Po chwili wpatrywania się w produkty przypomniał sobie, że małe koty piją mleko. Nie powinno więc ono zaszkodzić wiewiórce. Sięgnął po butelkę.
Pół godziny później Castiel siedział na kanapie, z wiewiórką wylegującą mu się na kolanach. Z początku zwierzę z nieufnością wąchało mleko, ale po chwili opróżniło zawartość małej miski, domagając się dokładki.
Kiedy wreszcie maluch się najadł, przytulił się do Castiela, nie pozwalając mu odejść. Najwyraźniej zaufał mu, co Aniołowi w pewien sposób schlebiało. Poczuł się potrzebny i wartościowy, mogąc się kimś opiekować. Czuł przyjemne ciepło na myśl, że jest odpowiedzialny za czyjeś życie. A ten ktoś doceniał to i odwzajemniał ciepłe uczucia najlepiej jak mógł.
Castiel westchnął ciężko, kiedy pomyślał o pewnej osobie, o którą chciał się troszczyć do końca swoich dni. Osobie, która odrzuciła jego pomoc, nie szczędząc przy tym przykrych słów. Dean Winchester odszedł, ze słowami Musisz dać mi trochę czasu. Było to tak podobne do wszystkich tych dennych książkowych romansów, że Castielowi chciało się płakać.
Pogłaskał wiewiórkę. Wiedział, że mógł z nią szczerze porozmawiać, a ona nie będzie go oceniać.
- Wiesz, wiele lat temu wyciągnąłem go z Piekła. I chyba już wtedy wiedziałem, że nie chcę go nigdy stracić. Był dla mnie po prostu wszystkim. W sumie, był ważniejszy niż mój Ojciec, którego nigdy nie widziałem.
Zwierzątko o blond sierści dalej na nim leżało. Wyraźnie odczuwało przyjemność z pieszczot.
- Dla niego się zbuntowałem, wiesz? Poświęciłem wszystko co miałem. A on teraz mnie odrzucił. Nie widziałem go od kilku miesięcy, ale wiem, że żyje. Czasami nieświadomie się do mnie modli. Chciałbym przy nim być, aby móc go chronić, ale on powiedział, że nic z tego nie wyjdzie.
Stworzenie spojrzało mu w oczy wielkimi ślepiami.
- I najdziwniejsze jest to, że mnie to zabolało. Ba, w sumie dalej boli. Bo po tych wszystkich latach, nareszcie zacząłem rozumieć. - Zacisnął pięści. - Ja... Ja go chyba kocham. Nie, nie chyba. Na pewno. Kocham Deana Winchestera. Ale jaki ma to sens, kiedy on nie chce mieć ze mną nic wspólnego?
Poczuł wilgoć w oczach. Niezbyt delikatnie zrzucił wiewióra i prawie pobiegł do łazienki. Stanął przed lustrem i spojrzał na swoją twarz. Niewiele brakowało, a zacząłby płakać. A on przecież nie płacze. Spuścił wzrok na swoje dłonie, zaciśnięte na umywalce.
Usłyszał kroki. Przyjął to obojętnie, bez emocji. Kroki ucichły. Podniósł wzrok.
Stał w progu, piękny jak zawsze, trochę brudny, a zielone oczy wpatrywały się w jego własne, błękitne.
- Najwyraźniej musiałem stać się gryzoniem żeby dowiedzieć się, że czujesz to samo co ja. Czasami wydajesz się być okropnie tępy. Oczywiście, że cię kocham, idioto.
Pierwszy raz tak opornie mi się pisało. Ale trudno.
Plis lajk if ju lajk! ❤️
CZYTASZ
Supernatural One Shots
FanfikceCzyli zbiór pomysłów, czasem dłuższych, czasami krótszych, bardziej lub mniej zwariowanych.