Upadek.

341 40 17
                                    

Jesteś moim szmaragdowym rycerzem - szeptał jej, a ona przeciągając się wstała, by za chwilę zapleść nogi wokół jego bioder i opierając dłonie o piersi wtulić w nią głowę - a ty moim wiernym wilkiem - odpowiadała. Targając palcami włosy i całując w nos szeptał krótkie; jestem!
Była w tym infantylność i zapomnienie. Czułość i zabawa. Czym bliżej było do starcia z Koryfeuszem, tym było tego więcej. Niefrasobliwości. Beztroski pod którą ukrywali niepewność i strach. Potrzebowali tego. A dalijska legenda rycerska ze Szmaragdowych Mogił, była jej ulubioną.

Za każdym razem, gdy w ponurym, zaciętym milczeniu przemierzała rotundę, przepełniony tęsknotą przypominał sobie jeden z tych poranków, tuż przed wyruszeniem do Dziczy Arbor. Leniwych, podobnych do siebie. To co było wtedy.

Nienasycenie. Ogień którego nie potrafili, nie chcieli ugasić. Ale zawsze bardzo się starali. I tego, co było teraz.

Ból.

Wściekłość.

Zalała go falą, gdy oburzona żądaniem Morrigan, oświadczyła, że Studnia Smutków, to jej dziedzictwo. I po mimo ostrzeżeń, wypiła z niej wodę. Nie chciał podnosić głosu. Nigdy więcej tego nie zrobi. Przysiągł. Nie mogła wiedzieć z czym się mierzy.

Wiarę. Że podoła temu, co dziedzictwo Studni Smutków ze sobą niosło.

I strach. O siebie. O nią. O to czym się stała i czym stać się mogła. O to kim on nie będzie dla niej nigdy, choć bardzo chciał.

Jesteście tym samym - słowa Cola, powracały echem ilekroć słyszał, jak co raz płynniej czyta i mówi w elvehnan. Jak zamknięte dotąd drzwi w jej umyśle otworzyły się, dzięki starożytnemu dziedzictwu. Studnia szeptała do niej. Wabiła. Magią i siłą Arlathanu.

Oszukał ja tyle razy. Winien był jej prawdę. Wierzył, że potrafi być szczery. A potrafił jedynie zdjąć niewolnicze piętno. Zamiast siebie, ofiarował jej namiastkę prawdy o intencjach elvhenan. Solas cierpiał. Wilka cieszyło przerwane uwikłanie.

W milczeniu obserwował jak w trójkę z Dorianem i Morrigan przesiadują w bibliotece, bądź ogrodzie studiując pradawne zwoje. Jak posyłają po kolejne, wykorzystując znajomości vinta w Minratusie. Była zbyt dumna, by po tym, jak porzucił ja w Crestwood nadal prosić o pomoc. On zaś nie chcąc by cierpiała bardziej, nie narzucał się z towarzystwem.

Wiedział - Morrigan choć równie zrozumiała co magik, była znacznie rozmowniejsza - że dużo czytała o vallaslin. Nigdzie jednak nie znalazła dowodu na potwierdzenie jego słów, że święta spuścizna dalijczyków, to nic więcej jak symbol zniewolenia. Podobny tym, jakimi właściciel znaczył bydło.

Zmęczenie i bezsenność odcisnęły na jej twarzy piętno. Mimo to bawiła gości, do póki ostatni z nich nie zniknął za drzwiami swojej kwatery. Piła niewiele, ale wystarczająco by stopić okruch lodu w sercu. Przyszła do niego. Patrzył na nią, w jej oczy. Oddała mu spojrzenie. Było chłodne. Obce. Pytające.
Wytłumacz mi - zażądała - Chcę znać powód.
Jej magia i jej zapach - stała tak blisko - woń elfroot i cytrusów wypalały w nim zmysły. Odsunął się.
To nie czas - odrzekł chłodno - na wyjaśnienia. Przekuj swój gniew na oręż do walki z Koryfeuszem. Pozwól by... To ty! - przerwała mu, a jej pogardliwy wzrok wiercił mu dziurę w sercu - Ty pozwól, że nie będę słuchać bredni. Jesteś żałosny! Cole miał rację - głos jej się załamał - Powinnam była przyjąć dar zapomnienia. Pozwolić zabrać to co dobre i co złe. Nie zasługujesz na pamięć.

Odeszła.

Zamarł.

Odkąd ją pokochał jego samotność zaczynała się o dwa kroki od niej. Myśl, że mogłaby to zrobić... Wyciszyć się na niego, przestać dzielić tą miłość ból i szaleństwo, przerażała go. Fakt, że ta furtka zawsze będzie dla niej otwarta, przerażał jeszcze bardziej.

Duma zawsze kroczy przed upadkiem. Miała rację. Był żałosny.

Był tchórzem. Idealistą z uporem wierzącym w skuteczność własnych intencji. Głupcem. Musiał, chciał jej to wszystko powiedzieć. Natychmiast!

Stała w ogrodzie. Tuż przy murze twierdzy. Deszcz zacinał mocniej. W cienkiej, bankietowej sukience drżała z zimna. Objęła się zziębniętymi ramionami. Bezbronna. Mokry materiał sukni opinał jej drobne, sterczące z zimna piersi. Nie lubiła - często bywał z tego powodu niepocieszony - nosić bielizny. Wyciągnął dłoń sięgając do jej policzka, druga chciał objąć, przytulić. Wyrzucić szeptem, to co dławiło gardło. I czekać. Na rozgrzeszenie, bądź pokutę

Vhenan - westchnął - Ir abe... Odepchnęła dłoń, nie pozwoliła mówić. Nie nazywaj mnie tak! Kłamliwy harellan*! - syknęła - Dirthara ma athim!** Chciała ruszyć przed siebie, ale zagrodził jej drogę.

Szalbierz, szarlatan, szachraj. Ten, który poluje sam. Wilk w nim warknął upokorzony. Urażona duma, to specyficzny rodzaj nienawiści. Pociemniało mu w oczach. Tłumiony gniew i udręka rozlały po ciele. Szarpnął z pasja za niewielki dekolt, rozdzierając suknię niemal do kolan. Zaskoczona siła - nigdy nie postąpił wbrew jej woli, nie przestraszył - zasłoniła mokre od deszczu, pokryte gęsia skórka piersi.
Wilk zerwał się ze smyczy. Pchnął ja na ścianę, odwrócił tyłem i przyparł mocno do muru. Kolanem rozwarł uda i wszedł w nią. Brutalnie. Bez cienia czułości. Jak nigdy dotąd i wziął tak, jak w Arlathanie brało się niewolnice. Po wszystkim osunęła się na kolana jak szmaciana lalka.
Wilk ukojony, syty zapadł się w sobie. Zamilkł. Solas całkiem wyzbywszy dumy, upadł w pokorze u jej stóp.

Teraz nie było dla niego odwrotu. Płakali oboje, nawet o tym nie wiedząc.

* Harellan - zdrajca.
** Dirthara ma athim! - Obyś nauczył się pokory.

DemiurgOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz