Roszada.

310 37 11
                                    

Halamshiral było stolicą jej ludu. Wzniesione przez dalijczyków, potem zajęte i złupione przez cesarstwo zostało perłą w koronie Orlais.

Patrzył jak z zapartym tchem podziwia spuściznę swoich przodków. Jak drobnymi, szczupłymi palcami muska chropawą fakturę ścian, fresków kreślonych ręką dalijczyków, których nie zdziesiątkowała jeszcze ludzka żądza zdeptania tego, co inne. Odmienne. Tym byliśmy - szeptała - zanim zniewolił nas Tevinter, a potem Orlais. Byliśmy czymś znacznie więcej - chwycił jej dłoń i całując każdy palec kontynuował - Halamshiral, to jedynie marne odbicie potęgi Elvhenan. Pokaże ci, vhenan*. Jeśli zechcesz. Chciała. Pokazywał wiec tyle, ile mógł. Tyle, na ile stać było Straszliwego Wilka. Wystarczająco, by rozpalić iskrę podziwu i na tyle, by nie wzbudzić podejrzeń.

Była wspaniała. Tak odmienna od odzianych w sztywne krynoliny orlezjańskich szlachcianek. Budziła sensację, gniew i podziw. Wkroczyła dumna z wysoko podniesioną głową. Skromna i wzywająca. W prostej białej sukni - tunice. Zebranej przy szyi złota obręczą, w tali zaś grubym, złocistym elfim pasem, która falą jedwabiu spływała po nagim ciele, ku ziemi.
Elfia prostaczka - szeptały ukryte za maską anonimowości damy. Dzikuska - szemrali równie anonimowi mężczyźni, którym marzyła się wspólna lekcja pokory. Zapominając, że ściany maja uszy. Wilk w nim wył z uciechy, na myśl, że co noc uległości uczy ją elf. Służący. Tak przedstawiono go na cesarskim dworze.

Owinęła ich sobie w okół palca. Dalijska przybłęda ograła ich w ich własnej grze. Pozwalając na śmierć Celene, posadziła Gasparda na tronie Orlais. Formalnie. Zakulisowo Briala rozdawała karty. Elfia kochanka cesarzowej nie wydawała się specjalnie zrozpaczona śmiercią pani. Szybko wzięła się do pracy. Było mu to na rękę. Briala szukała eluvianów. Władza jej to ułatwi. Kiedyś będzie musiał ja zabić. Wiedziała za dużo.

Lepiła tych ludzi jak glinę. Tworzyła ich na nowo. Tak jak on i jego magia, ją. Patrzył na nieświadomych, bawił ich niewiedzą. Próżnością, która pozwalała im wierzyć, że są panami świata. Tymczasem nie byli nawet własnego życia.

Obserwował jak tańczy z Gaspardem. Jak jego duże, nawykłe do miecza dłonie oplotły jej wiotką talię. Palce, mnąc niecierpliwie materiał sunęły ku poziomemu pęknięciu na plecach sukni. Usta profanowały policzek i ucho, muskając nieomal w kurtuazyjnej rozmowie.
A Wilk miotał się. Dławiony bezsilną wściekłością, spychany w panice pod maskę obojętność, tętnił mocnym, przyprawiającym o mdłości bólem w splocie słonecznym. Zaciskając zęby myślał jedynie, że nie wyświadczy tej przysługi cesarzowi i nie zabije Briali. Gdy orkiestra przestała grać z ulgą wypuścił powietrze i z obojętnością słuchał kolejnych, oficjalnych carskich podziękowań dla Inkwizycji, za rozbicie spisku i zgładzanie zabójczyni Celene - Wielkiej Księżnej Floriann. Był pewien, że Gaspard jeszcze piękniej, wylewniej i kwieciściej dziękowałby samej Floriann - krew, zwłaszcza błękitna nie woda - gdyby ta przeżyła, a reputacja Inkwizycji mocno ucierpiała. Nawet kosztem niebezpiecznego przymierza z tevinterskimi Venatorii.

Oparta o balustradę balkonu obserwowała fajerwerki w cesarskich ogrodach. Minął w drzwiach żółtooka kobietę silnie emanującą magią. Nie zainteresowała go. Nie teraz, gdy marzył, by każdy odcisk palca pozostawiony przez cesarza na skórze jego vhenan, zatrzeć, zmyć i posiąść ją. Nieskalaną. Objął ją. Obrócił lekko, z wprawą. Poprowadził. Tańczyli. Pocałował delikatnie. Zaczepnie. Stanęła na placach chcąc więcej. Mocniej. Uśmiechał się. Wsunął dłoń miedzy fałdy sukni. Palce znalazły to, czego szukały. Wilgoć osiadła na opuszkach, z ust wyrwało jej się ciche westchnienie. Podzielił to westchnienie na dwoje, całując. Mocno i głęboko. Oderwał się od niej, mruczącej jak kot. Nie teraz Pani - wsunął lekko palec do ust, oblizał - przygotowałem ci kąpiel.

Vhenan - serce

Ze specjalną dedykacją dla etrenalnavigator. Za inspirującego kopa w zadek :)













DemiurgOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz