Rozdział 8 Liście

1K 148 76
                                    

-No i tak powinno być... Ty, Francuziku jeden choć tu.- Lafayette wychodząc ze szkoły usłyszał te słowa padające od chłopaka stojącego przed budynkiem, otoczony był grupką ludzi.

Rzucił Czego? W jego stronę i już planował iść w strone bramy, gdy zeskoczył on z ławki i zatrzymał go.

-Mówiłem byś został. Co ty tu robisz?- Zapytał z debilnym uśmieszkiem- Ameryka dla Amerykanów. Za nim hasło to powtórzyło jeszcze kilkoro ludzi.

Już miał się odgryść, ale usłyszał słowa te powtórzone przez kogoś jeszcze. Przez męski niski głos, który znał doskonale. Herc? Odwrócił się i zobaczył jak przyjaciel mruga do niego.

-Właśnie, sądzicie że najlepiej pokazać tym imigrantom gdzie ich miejsce?- Wszyscy powtórzyli.

-No to co? Spuszaczamy mu łomot?- Organizator całego zdarzenia trącił ramię Mulligana.

Gilbertowi już trochę namieszało to wszystko w głowie, ale ufał przyjacielowi i pozwolił sytuacji toczyć się dalej.

-Czyli to tak Eacker? Byłbyś chyba zdziwiony gdybym ci powiedział że jestem Irlandczykiem?- Poszedł bliżej do wspomnianego Eackera, a że był wyższy to patrzył na niego z góry.

Stał tak chwile nad zapewne już dobrze przestraszonym chłopakiem, gdy nagle podszedł do Francuza, złapał go za ręke i podniósł je do góry, mówiąc:

-Jesteśmy w wolnym kraju i jest tu miejsce dla wszystkich. Jak ci się coś nie podoba to wypie...- Postanowił nie kończyć i razem z przyjacielem skierowali się w strone wyjścia. Lafi, idziemy rzucił tylko wychodząc.

Po 15 minutach wrócili do akademika i dopiero tam zorientowali się że nadal trzymają się za ręce. Czym prędzej puścili się, po czym zaczeli się śmiać z własnej głupoty.

Ale Lafayett'owi nie przeszkadzał fakt chodzenia przez całe miasto za ręce. Wizja ta wręcz mu się podobała

*Time skip do momentu w parku*

When my skin grow old U bruneta nastąpiła zmiana repertuaru. Po całym parku rozlegał się jego donośny głos, a Francuz zaczął powoli się męczyć tym bieganiem za nim. Latał tak pomiędzy drzewami z których, powoli spadały już jedne z ostatnich liści.

-Stój już prosze- Krzyknął zrezygnowany.

I faktycznie... Zatrzymał się...
W fontannie... I nawet usiadł...

No super. Chłopak czym prędzej wyciągnął go z tego obiektu. W tym momencie Hercules w pewnym stopniu odzyskał normalne rozumowanie.

-Nie mam się w co przebrać. Yyy... Zimno?- Zaczął się trząść i wpadł na pomysł by zdjąć najbardziej przemoczoną część garderoby, czyli spodnie.

Po chwili siedział na bruku w kalesonach i w kurtce. Postanowili przenieść się na kupkę liści leżącą niedaleko. Mulligan próbował okryć się brązowo-czerwono-pomarańczową kołderką, choć raczej mu się to nie udawało. Wstał więc spowrotem do pozycji siedzącej i rozłożył ręce jak małe dziecko biegnące do mamy.

-Przytulisz?- I nawet nie czekając na odpowiedź sam to zrobił.

Położyli się na suche liście nie zważając na fakt że zaraz może zacząć padać. Gdy Lafayette był już chwile od zaśnięcia usłyszał te słowa:

-Kocham Cię Lafi. Wiesz?- Hercules już prawie usnął.

-Ja też cię kocham Herc. Ja też

Zasneli tak na tej biednej kupce liści w parku, ale szczęśliwi i wolni od sekretu, który od dawna w sobie trzymali.

______________________________________
Siup, siup😏

Może i jest 22:02, lecz jest i rozdział.
Krótki bo krótki, ale jutrzejszy będzie dłuższy i na pewno wam się spodoba😄

I tak na marginesie... Uwielbiam czytać wasze komentarze więc możecie pisać je nawet pod każdym akapitem😂

Papatki😘

Pierwszy Śnieg [Lams/ Mulette]Modern AuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz