Rozdział 4

107 6 0
                                    

Następnego dnia, tuż przed zajęciami, dziewczyna udała się do małej kawiarenki po dobrą kawę. Często chodziły tam z mamą na ciastka, a teraz, gdy jej zabrakło, przychodziła tam sama. Ostatnio jednak zaniedbała ten zwyczaj.

Wchodząc zauważyła swojego znajomego. Nie wiedziała jednak, że to jej tata powiedział mu o częstym jej  przebywaniu w tym właśnie miejscu.

- Hej- uśmiechnęła się.- Co tu robisz?

- A piję kawę- odpowiedział tym samym.- Przysiądziesz się?

- Chętnie, tylko zamówię coś do picia.

Podeszła do lady, kupiła karmelowe latte machiato i wróciła do Stevena.

- Wiesz... Tak prawdę mówiąc, miałem nadzieję, że cię spotkam. Niedawno się tutaj przeprowadziłem z Brooklynu. Nie znam miasta i w sumie niedługo zaczynają mi się zajęcia a nie wiem jak trafić na uczelnię.

- Mogę cię oprowadzić po mieście, a jak wypijemy kawę, to cię podrzucę na lekcje, co ty na to? Powiedz mi jeszcze, co to za uczelnia?

- Jasne. Mam się uczyć w New York School of Interior Design.

- O! Świetnie się składa, też tam chodzę- odparła uradowana szatynka.- A na jakim kierunku jesteś?

- Dekoracja wnętrz. Na pierwszym roku.

- Coś mi mówi, że będziemy się razem uczyć- puściła mu oczko.

Rogers nie odpowiedział nic, tylko się uśmiechnął. Posiedzieli jeszcze 15 minut, po czym udali się do samochodu. Szatynka zaparkowała pod budynkiem i razem poszli pod salę. Cały czas rozmawiali i śmiali się.
Megan przedstawiła przyjaciela osobom z roku.
Miłe spędzanie czasu przerwał im czyjś głos.

- Meg? Chciałem cię przeprosić...

- Alex?- spytała zaskoczona.- Co ty tu robisz? Miałeś mi się nie pokazywać na oczy! Nie rozumiesz, co się do ciebie mówi? Czy może ja gadam po chińsku?

- Meg... Nie bądź zła, proszę... Wróć do mnie.- Brunet stał z wielkim bukietem różowych lilii  i czekoladkami.

Dziewczyna stała oniemiała i przez chwilę nie wiedziała, co powiedzieć. Jednak szybko odzyskała mowę.

- Nie rób scen, nie wrócę do ciebie, mam cię już dość, zrozum to.- Chłopak zrobił kilka kroków w jej kierunku, a ona zaczęła kichać.- I nie zbliżaj się do mnie z tymi kwiatami!

- Dlaczego? Przecież to twoje ulubione...

- Nie, pacanie! Mam na nie uczulenie, a moje ulubione to czerwone róże! Widzisz? Nic nawet o mnie nie wiesz! A teraz idź już stąd.

Blondyn cały czas przyglądał się całemu zajściu. Trzeba przyznać, że trochę współczuł chłopakowi, ale zasłużył sobie i sam się o to prosił.

Nim się obejrzeli, skończyli wszystkie lekcje. Postanowili więc, że odstawią samochód do domu i przejdą się po mieście.
Kiedy zajechali pod willę, szatynka zaprosiła chłopaka na chwilę do środka, a sama pobiegła na górę, żeby się przebrać. W tym czasie pojawił się jej ojciec.

- Witam, panie Rogers. Nic się nie dzieje?

- Dzień dobry. Nie, wszystko jest w porządku.- odparł cicho Steve.

- Cześć tato- Megan właśnie wbiegła do pomieszczenia i ucałowała Toma w policzek.

Miała na sobie czarne, dopasowane jeansy, białą bluzkę z krótkim rękawem a na to narzuciła koszulę w czerwono-czarną kratę. Do tego brązowe, wiązane buty, na nie za wysokim obcasie.

- Możemy już iść- rzuciła do blondyna.- Tato, to jest mój kolega ze studiów. Oprowadzę go po mieście.

- Pewnie, bawcie się dobrze.- odpowiedział z uśmiechem, a gdy jego córka odwróciła się do wyjścia, niemo przekazał podwładnemu kilka gestów, które oznaczały tyle, co "pilnuj jej".

Spacerowali dość długo, dużo przy tym rozmawiając i świetnie się dogadując. Mieli wiele wspólnego.
Niestety już robiło się późno i trzeba było wracać... Blondyn zaoferował odprowadzenie do domu, na co nastolatka chętnie przystała.

Nie zaszli zbyt daleko, gdy chłopak kątem oka zauważył coś niepokojącego. Po jego prawej czaił się jakiś gość w garniturze i okularach przeciwsłonecznych. Cały czas bacznie ich obserwował. Po lewej dostrzegł tak samo ubranego człowieka.

- Hmm... Megan?- szepnął.- Nie chcę cię niepokoić, ale myślę, że powinniśmy iść trochę szybciej.

- Co? Dlaczego?

- Zaufaj mi.

Przyspieszyli kroku, jednak nic to nie dało, bo agenci cały czas szli za nimi.
Nagle, z naprzeciwka pojawiła się kolejna dwójka, zmierzająca w ich kierunku.

- To... mówiłaś, że znasz sztuki walki?

- Tak, uczę się od dziecka- odpowiedziała wesoło.- Ale już o tym rozmawialiśmy przecież... Steve, co się dzieje?

- Wiesz... Trudno to wytłumaczyć, ale mam złe przeczucia... Słuchaj teraz, bo to ważne. Jak powiem "już", biegniesz natychmiast przed siebie, jasne?- przystanął na chwilę, obracając się przodem do dziewczyny, jednak wciąż obserwował podejrzanych, którzy nieuchronnie się zbliżali, otaczając ich.

Faceci w czerni ustawili się w pozycjach bojowych, Steve zareagował tak samo. Jeden z nich kiwnął lekko głową, a drugi rzucił się z nożem w stronę blondyna. Ten zrobił unik, następnie złapał go za ramię i popchnął na kolejnego, wytrącając mu broń z ręki.

- Już!- krzyknął, a Megan pobiegła przed siebie i schowała się za murek, obserwując rozwój wydarzeń.

Wokół zebrało się już wielu gapiów. Niektórzy nagrywali całe zajście telefonami, ale nikt nie był łaskaw pomóc blondynowi, który sam walczył z czterema przeciwnikami.
Jednego powalił chwytem judo, przerzucając go przez ramię, następnego dość mocnym kopniakiem w klatkę piersiową, tak, że poleciał na kolejnego. Obydwaj uderzyli głowami o chodnik i stracili przytomność.  Ostatni zaś poddał się dobrowolnie, widząc poszkodowanych kolegów. 

Steve nawet się nie zmęczył. Otrzepał swoją czarną koszulkę i powolnym krokiem ruszył w stronę Meg.

Szatynka gdzieś w połowie walki, stwierdziła, że nie może go przecież tak zostawić, więc wyszła z ukrycia. Chłopakowi jednak nie była już potrzebna pomoc, a dziewczyna zszokowana stała na środku alejki, przyglądając się wszystkiemu z otwartymi ustami.

Rogers szybko znalazł się obok przyjaciółki.

- Co do... Jak ty... Kim oni... Że jak?!- nie mogła dokończyć ani jednego rozpoczętego zdania, na co blondyn tylko się zaśmiał.

- Chodź. Odprowadzę cię do domu.

You can't save meOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz