Następnego dnia, tuż przed zajęciami, dziewczyna udała się do małej kawiarenki po dobrą kawę. Często chodziły tam z mamą na ciastka, a teraz, gdy jej zabrakło, przychodziła tam sama. Ostatnio jednak zaniedbała ten zwyczaj.
Wchodząc zauważyła swojego znajomego. Nie wiedziała jednak, że to jej tata powiedział mu o częstym jej przebywaniu w tym właśnie miejscu.
- Hej- uśmiechnęła się.- Co tu robisz?
- A piję kawę- odpowiedział tym samym.- Przysiądziesz się?
- Chętnie, tylko zamówię coś do picia.
Podeszła do lady, kupiła karmelowe latte machiato i wróciła do Stevena.
- Wiesz... Tak prawdę mówiąc, miałem nadzieję, że cię spotkam. Niedawno się tutaj przeprowadziłem z Brooklynu. Nie znam miasta i w sumie niedługo zaczynają mi się zajęcia a nie wiem jak trafić na uczelnię.
- Mogę cię oprowadzić po mieście, a jak wypijemy kawę, to cię podrzucę na lekcje, co ty na to? Powiedz mi jeszcze, co to za uczelnia?
- Jasne. Mam się uczyć w New York School of Interior Design.
- O! Świetnie się składa, też tam chodzę- odparła uradowana szatynka.- A na jakim kierunku jesteś?
- Dekoracja wnętrz. Na pierwszym roku.
- Coś mi mówi, że będziemy się razem uczyć- puściła mu oczko.
Rogers nie odpowiedział nic, tylko się uśmiechnął. Posiedzieli jeszcze 15 minut, po czym udali się do samochodu. Szatynka zaparkowała pod budynkiem i razem poszli pod salę. Cały czas rozmawiali i śmiali się.
Megan przedstawiła przyjaciela osobom z roku.
Miłe spędzanie czasu przerwał im czyjś głos.- Meg? Chciałem cię przeprosić...
- Alex?- spytała zaskoczona.- Co ty tu robisz? Miałeś mi się nie pokazywać na oczy! Nie rozumiesz, co się do ciebie mówi? Czy może ja gadam po chińsku?
- Meg... Nie bądź zła, proszę... Wróć do mnie.- Brunet stał z wielkim bukietem różowych lilii i czekoladkami.
Dziewczyna stała oniemiała i przez chwilę nie wiedziała, co powiedzieć. Jednak szybko odzyskała mowę.
- Nie rób scen, nie wrócę do ciebie, mam cię już dość, zrozum to.- Chłopak zrobił kilka kroków w jej kierunku, a ona zaczęła kichać.- I nie zbliżaj się do mnie z tymi kwiatami!
- Dlaczego? Przecież to twoje ulubione...
- Nie, pacanie! Mam na nie uczulenie, a moje ulubione to czerwone róże! Widzisz? Nic nawet o mnie nie wiesz! A teraz idź już stąd.
Blondyn cały czas przyglądał się całemu zajściu. Trzeba przyznać, że trochę współczuł chłopakowi, ale zasłużył sobie i sam się o to prosił.
Nim się obejrzeli, skończyli wszystkie lekcje. Postanowili więc, że odstawią samochód do domu i przejdą się po mieście.
Kiedy zajechali pod willę, szatynka zaprosiła chłopaka na chwilę do środka, a sama pobiegła na górę, żeby się przebrać. W tym czasie pojawił się jej ojciec.- Witam, panie Rogers. Nic się nie dzieje?
- Dzień dobry. Nie, wszystko jest w porządku.- odparł cicho Steve.
- Cześć tato- Megan właśnie wbiegła do pomieszczenia i ucałowała Toma w policzek.
Miała na sobie czarne, dopasowane jeansy, białą bluzkę z krótkim rękawem a na to narzuciła koszulę w czerwono-czarną kratę. Do tego brązowe, wiązane buty, na nie za wysokim obcasie.
- Możemy już iść- rzuciła do blondyna.- Tato, to jest mój kolega ze studiów. Oprowadzę go po mieście.
- Pewnie, bawcie się dobrze.- odpowiedział z uśmiechem, a gdy jego córka odwróciła się do wyjścia, niemo przekazał podwładnemu kilka gestów, które oznaczały tyle, co "pilnuj jej".
Spacerowali dość długo, dużo przy tym rozmawiając i świetnie się dogadując. Mieli wiele wspólnego.
Niestety już robiło się późno i trzeba było wracać... Blondyn zaoferował odprowadzenie do domu, na co nastolatka chętnie przystała.Nie zaszli zbyt daleko, gdy chłopak kątem oka zauważył coś niepokojącego. Po jego prawej czaił się jakiś gość w garniturze i okularach przeciwsłonecznych. Cały czas bacznie ich obserwował. Po lewej dostrzegł tak samo ubranego człowieka.
- Hmm... Megan?- szepnął.- Nie chcę cię niepokoić, ale myślę, że powinniśmy iść trochę szybciej.
- Co? Dlaczego?
- Zaufaj mi.
Przyspieszyli kroku, jednak nic to nie dało, bo agenci cały czas szli za nimi.
Nagle, z naprzeciwka pojawiła się kolejna dwójka, zmierzająca w ich kierunku.- To... mówiłaś, że znasz sztuki walki?
- Tak, uczę się od dziecka- odpowiedziała wesoło.- Ale już o tym rozmawialiśmy przecież... Steve, co się dzieje?
- Wiesz... Trudno to wytłumaczyć, ale mam złe przeczucia... Słuchaj teraz, bo to ważne. Jak powiem "już", biegniesz natychmiast przed siebie, jasne?- przystanął na chwilę, obracając się przodem do dziewczyny, jednak wciąż obserwował podejrzanych, którzy nieuchronnie się zbliżali, otaczając ich.
Faceci w czerni ustawili się w pozycjach bojowych, Steve zareagował tak samo. Jeden z nich kiwnął lekko głową, a drugi rzucił się z nożem w stronę blondyna. Ten zrobił unik, następnie złapał go za ramię i popchnął na kolejnego, wytrącając mu broń z ręki.
- Już!- krzyknął, a Megan pobiegła przed siebie i schowała się za murek, obserwując rozwój wydarzeń.
Wokół zebrało się już wielu gapiów. Niektórzy nagrywali całe zajście telefonami, ale nikt nie był łaskaw pomóc blondynowi, który sam walczył z czterema przeciwnikami.
Jednego powalił chwytem judo, przerzucając go przez ramię, następnego dość mocnym kopniakiem w klatkę piersiową, tak, że poleciał na kolejnego. Obydwaj uderzyli głowami o chodnik i stracili przytomność. Ostatni zaś poddał się dobrowolnie, widząc poszkodowanych kolegów.Steve nawet się nie zmęczył. Otrzepał swoją czarną koszulkę i powolnym krokiem ruszył w stronę Meg.
Szatynka gdzieś w połowie walki, stwierdziła, że nie może go przecież tak zostawić, więc wyszła z ukrycia. Chłopakowi jednak nie była już potrzebna pomoc, a dziewczyna zszokowana stała na środku alejki, przyglądając się wszystkiemu z otwartymi ustami.
Rogers szybko znalazł się obok przyjaciółki.
- Co do... Jak ty... Kim oni... Że jak?!- nie mogła dokończyć ani jednego rozpoczętego zdania, na co blondyn tylko się zaśmiał.
- Chodź. Odprowadzę cię do domu.
CZYTASZ
You can't save me
FanficMegan Carter to 19 letnia szatynka mieszkająca w Nowym Jorku, wraz ze swoim ojcem. Tom, ważny biznesmen, ubiegający się o stanowisko prezydenta, który chce odmienić to miasto na lepsze, żeby jego córce żyło się lepiej. Czy ambicje i inna kobieta mog...