7. Między książkami

500 29 12
                                    

Patrząc na Olivera, Angelinę i Kate nie wiedziałam czy mam się śmiać, czy płakać. Dwie nieprzyjaźnie nastawione Gryfonki, Wood, a za mną pełno Ślizgonów. Normalnie żyć nie umierać.

Spojrzałam na Cecily, ale ta tylko zachichotała. Wśród tłumu gapiów, którzy nas obserwowali, nie było żadnej znajomej twarzy. Nie wiedziałam czy mam się odezwacodezwać, czy przejść obok nich i iść stamtąd jak najdalej.

- No to wiecie, może zabiorę te dwie ropuszki i zostawimy was samych gołąbeczki - rzuciła szybko Cecily, skupiając na sobie uwagę dziewczyn. Nie minęła chwila a wszystkie trzy zniknęły, kłócą się o coś. Nie interesowało mnie to w tamtej chwili.

- Więc cześć. - Mentalnie strzeliłam sobie zaklęcie nie wybaczalne w twarz. No kto zaczyna tak rozmowy? Jeszcze weźmie mnie za idiotkę, jakby nie wystarczało, że jestem Ślizgonkom.
- Zakupy? Może wejdziemy. Mieliśmy z dziewczynami obejrzeć nowy sprzęt. - Szybko pokręciłam głową. Po tej czynności zajrzał przez szybę do środka i chyba zauważył moich kolegów, bo nie nalegał.
- Może się przejdziemy? - spytał. Los się jednak do mnie uśmiechnął. Tylko nie wiedziałam o czym z nim gadać.
- Pewnie - szybko odpowiedziałam i zaczęliśmy iść w ciszy przed siebie. Co chwila spoglądałam na niego, licząc na jakiś początek rozmowy z jego strony. Nic takiego nie nastąpiło.

Nigdy nie miałam problemów z odzywałem się do kogoś. On był pierwszy. Momentami nie mogłam przy nim wykrztusic ani słowa, innym razem rozmawiałam jak że starym przyjacielem. Nie rozumiałam samej siebie.

Nie powinnam mieć takich zmartwień związanych z Gryfonem. Co by powiedziała ciocia Cyzia? Co by powiedzieli ludzie z mojego domu?

Skręciliśmy w stronę księgarni. Ilość ludzi w niej była ogromna.
- Wiesz może o co im chodzi? - spytałam, wskazując na tłum. Wood zaprzeczył, więc z ciekawości pociągnęłam go w tamtą stronę. Podbiegłam do Esów i Floresów, by potem zacząć przeciskać się przez ludzi. Z niemałym trudem i wielką ilością nadepniętych przeze mnie stóp znalazłam się w środku całego zamieszania. Od razu zauważyłam Harrego w pobrudzonych ubraniach, pozującego do zdjęcia z jakimś dużo starszym od niego blondynem.

- Kto to jest? - spytałam szeptem.
Oliver spojrzał na mnie zdziwiony.
- Gilderoy Lockhart. Nie znasz go? - Pokręciłam przecząco głową. - Jesteś aniołem. Uwielbiasz Quidditcha, nie znasz popularnych celebrytów, za którymi szaleja inne dziewczyny, jesteś śliczna i mądra. Czego chcieć więcej? - Roześmiałam się na jego słowa, ale jednocześnie zrobiłam się nieźle czerwona. Przynajmniej tak mi się wydawało.
- Jedno słowo wystarczy, Ślizgonka. Znasz już większość moich wad. - Znów się zaśmiałam.

Nagle kątem oka zauważyłam platynowe czupryny, które zgubiłyśmy z Cecily kilka godzin temu.
- Przy drzwiach są książki o quidditchu. Może znajdziemy coś o taktyka chyba i poudajemy, że nie istniejemy? - Uśmiechnęłam się do Wooda i kiwnęłam głową w stronę Lucjusza. Szczęście, że jeszcze mnie nie zauważyli.

Podeszliśmy z Oliverem do działu związanego z quidditchem. Od razu wpadły mi w oko dwie książka. 101 sposobów, by pokonać Gryfonów i 101 sposobów, by pokonać Ślizgonów, napisane przez Camerona Bricksa. Był bliskim przyjacielem mamy, który wszystkie historie z boiska, śmieszne sytuacje związane z moim ulubionym sportem czarodziej w Hogwarcie spisywał i stworzył książki.
- Czytałeś kiedyś? - Wskazała na nowe wydania. Gryfon zaprzeczył. Dzięki temu w mojej głowie już zrodził się plan.

- Jak bardzo mordercze treningi planujesz? Będziecie mieli trochę wolnego czasu? - spytałam, biorąc do rąk po tomie z 101 sposobów. Chłopak uśmiechnął się. Wiedział, że nie próbuje wyciągnąć od niego informacji i może mi wszystko wytłumaczyć. Może i byłam Ślizgonkom, ale w quidditchu gram bez oszustw. Zdarzyło się parę razy, że chwała się na boisku i czekałam aż skończą, by z nim porozmawiać.

- W tym roku musimy wygrać. Nie wiem ile będziemy trenować, ale do skutku. Znowu będą marudzić, ale nie wygramy, siedząc przed kominkiem w pokoju wspólnym i bawiąc się w najlepsze - powiedział zdeterminowany.

Znów się uśmiechnęłam. Lubiłam to w nim. Nikt w szkole nie był tak zdeterminowany. Pewnie gdyby mógł, trenowałby całą dobę. To było naprawdę świetne. Miał cel i nie bał się do niego dążyć. Nie rezygnował po kolejnej porażce, tylko szedł naprzód. Choć niektórym mogło tł wydawać się, że podchodzili to momentami pod fanatyzm, dla mnie było to nawet słodkie. Zwłaszcza, gdy potrafił w Hogwarcie nieźle się rozgadać na temat sportu, który kochał.

Za często przy nim się uśmiechałam. Zapewne większości osób, które nas widziały, wydawało się to dziwne. Ślizgonka i sery uśmiech przynajmniej raz na dziesięć minut. Kto to słyszał? W domu uśmiechałam się tyle tylko, gdy Draculi ostatnio spadł ze schodów na ciasto, które niósł jeden ze skrzata domowych. Piękne wspomnienie.

Nagle poczułam czyjąś rękę na ramieniu. Odwróciłam się i zobaczyłam wuja Lucjusza. Zrobiło mi się gorąco. Co jeśli stał tak dłużej i podsłuchiwał naszą rozmowę. Niby nie była ona jakoś wielce ciekawa, ale nie przejawia łam podczas niej niechęci do domu lwa. Jeszcze po powrocie mi się dostanie.

- Co tu robisz? Miałaś być z tą swoją koleżanką i mialyscie wybierać stroje na twoje urodziny. Nie możesz przynosić wstydu tak jak tamte rude błazny. - Chłód w jego głosie było czuć chyba wszędzie. Nie miałam ochoty na rozmowę z nim. Mówiąc szczerze, momentami się go bałam.

Wytłumaczyłam mu, że wybierałam książki, a Cecily poszła już szukać sukienki. Poszedł wraz ze mną zalać, co jakiś czas obrzucajac chłodnym spojrzeniem Wooda, Harrego czy Weasleyów.

Czasami się zastanawiam, jakim cudem tacy ludzie jak on przyszli na świat lub tacy się stali. Zaklęcie nie wybaczalne niszczy psychikę, ale w inny sposób. Co to takto mogło być? Ba, że rodzice musieli go nie kochać, ale żeby aż tak.

^
|
Też tak rozmyślam. Przecież oni chyba się tacy nie rodzą. Co musiało się stać z Lucjuszem, Bellatrix czy innymi takimi, że stali się takimi osobami.

Ja, ty i Quidditch | Oliver Wood x OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz